The Shadow Line
Autorem tekstu jest Dominik Jedliński.
Nie wiem, jak to się dzieje, ale Brytyjczycy mają olbrzymi talent do produkowania porządnych seriali. „Sherlock”, „Luther”, „Black Mirror”, „Utopia”, „Misfits” – to tylko kilka tytułów (i to wyłącznie stosunkowo nowe produkcje), które wymienia się jednym tchem, gdy ktoś rzuci w naszą stronę hasło „Wielka Brytania”. I wśród tych głośnych tytułów, gdzieś z cienia, wyłania się serial, który przeszedł bez echa, choć warto poświęcić mu chociaż odrobinę uwagi. Mowa tutaj o „The Shadow Line” z 2011 roku, który w Polsce ukrywa się pod tytułem „Na granicy cienia”.
Serial stworzył Hugo Blick – prawdziwy człowiek orkiestra – jest jego scenarzystą, reżyserem i producentem. Samego Blicka mogliśmy oglądać jako młodego Jacka Napiera, który ostatecznie staje się Jokerem w „Batmanie” Tima Burtona, gdzie z diabolicznym uśmiechem na twarzy wypowiada słynną kwestię: „Powiedz mi dzieciaku, czy kiedykolwiek tańczyłeś w bladym świetle księżyca?”. Sam Blick w jednym z wywiadów przyznaje, że za inspiracje przy tworzeniu serialu posłużyły amerykańskie thrillery z lat 70., z Warrenem Beattym, czy Robertem Redfordem, które, jak twierdzi twórca, były opowieściami o moralności (lub niemoralności) z uderzającymi prawdami na końcu swych opowieści.
Historia „The Shadow Line” rozpoczyna się, kiedy jeden z największych przestępców Wielkiej Brytanii, szef gangu narkotykowego, Harvey Wratten zostaje zwolniony z więzienia za sprawą królewskiego ułaskawienia. Jednak już kilka godzin po wyjściu na wolność Harvey zostaje zamordowany. Policja powierza sprawę detektywowi Jonahowi Gabrielowi, powracającemu do służby po nieudanej akcji (?), w której został postrzelony w głowę, co przyczyniło się do częściowej utraty pamięci. Jednak nie tylko Gabriel będzie próbował rozwiązać tajemniczą śmierć narkotykowego barona. Informacja o tym porusza również przestępczy półświatek, który stracił właśnie swojego szefa i jest zdeterminowany, aby odnaleźć sprawcę tego zdarzenia. Obie strony próbują odkryć prawdę, stosując zupełnie inne metody działania.
Solidnie zrealizowana produkcja w siedmiu blisko godzinnych odcinkach jest bardzo mrocznym, trochę odrealnionym i trochę przerysowanym thrillerem, w którym głównym wątkiem jest spisek. Ciężka, depresyjna fabuła fascynuje, trzyma w napięciu, ale i w ciągłej niepewności. Niczego nie można być pewnym, wszystkiego można się spodziewać.
Jasnym punktem, który buduje wspomniane odczucia, są świetne zdjęcia. Jest tytułowo: na granicy cienia. Wszędzie mrok i czerń, małe zaciemnione pomieszczenia i ciasne uliczki, gdzie nikt nie pokazuje się po zachodzie słońca (oczywiście z wyjątkiem bohaterów). Wyraźne jest także skupienie się na detalach: drżących dłoniach, wodzącym wzroku, czy rekwizytach, które wzmacniają odbiór przeróżnych stanów i emocji bohaterów. Mocną stroną jest także równoległe zestawianie możliwych zdarzeń, które widzimy oczyma policji i przestępczej organizacji. Widz, obserwując obie strony barykady, składa historię kawałek po kawałku.
Nie od dziś wiadomo również, że Brytyjczycy lubują się w grach słów, a także (jak na prawdziwych gentlemanów przystało) pięknym wyrażaniu się za pomocą przeróżnych metafor, niedopowiedzeń i półsłówek. Serial wypełniony jest po brzegi rozmowami, które musimy czytać między wierszami. Osobiście odhaczam to jako plus, choć wiem, że znajdą się osoby, którzy uznają ciągłe obracanie się w świecie metafor, jako przejaw głupoty i braku realności.
W obsadzie serialu znalazła się czołówka brytyjskich aktorów, z których w zasadzie wszyscy utrzymują bardzo dobry poziom. Wyśmienity Christopher Eccleston (znany z „Doctora Who”) jako Joseph Bede, który niejako bez wyboru zostaje „następcą tronu” po zmarłym szefie, jawi się jako „mózg” całej organizacji. Magnetyczny i psychopatyczny z kolei jest Rafe Spall w roli Jaya Wrattena. Gość kradnie show, jeśli tylko pojawi się na ekranie. Szkoda, że strasznie go zaniedbano. Spall miał sporo do grania w dwóch pierwszych odcinkach, a potem praktycznie znika, łapiąc kilka minut na epizod. Szkoda. Dobry występ zalicza także Anthony Sher jako Peter Glickman (czy tylko mi przychodzi na myśl steampunk, gdy poznaje jego postać?). Z całej plejady chyba najsłabiej wypada Chiwetel Ejiofor (ostatnio „Zniewolony”) wcielający się w rolę detektywa Gabriela. Zupełnie bez życia. Nudny.
Wielu uważa, że „The Shadow Line” to najlepsze, co wydarzyło się w brytyjskiej telewizji od lat. Jeden z czytelników „The Daily Telegraph” nazwał czas z tym serialem, jako “najlepsze kilka godzin spędzone z BBC od czasów ‘Edge of Darkness’”. A warto zauważyć, że wspomniany „Edge of Darkness” powstał w 1985 roku. Więc… musi coś być na rzeczy.
Dodatkowy atut tego serialu stanowi znakomite intro, a przede wszystkim utwór do niego wykorzystany: