Publicystyka filmowa
SZYBKA PIĄTKA #102. Najlepsze serie filmowe w historii
SZYBKA PIĄTKA #102 to wnikliwy przegląd najlepszych serii filmowych, które od lat poruszają serca widzów i zapadają w pamięć.
W kilku ostatnich Szybkich Piątkach skupialiśmy się na wybieraniu najlepszych lub najgorszych filmów i seriali. Jeden z czytelników zasugerował, abyśmy wzięli na warsztat również serie filmowe. Zastosowaliśmy się i tak oto powstała niniejsza odsłona. Oto najlepsze – według nas – serie filmowe liczące co najmniej trzy filmy.
Filip Pęziński
1. Rocky/Creed – absolutny fenomen, bo oto z typowego dla lat siedemdziesiątych gorzkiego (mimo wszystko) dramatu o trudach życia w Ameryce narodziła się seria filmowa, która od ponad czterdziestu lat gości na kinowych ekranach, pozostając przy tym marką opartą na autorskim i osobistym podejściu. Przepiękna, uniwersalna historia o walce z przeciwnościami losu i samym sobą. Siedem sequeli później, wciąż Rocky’emu i – teraz! – Adonisowi udaje się doprowadzić mnie do łez wzruszenia.
2. Indiana Jones – obok Gwiezdnych wojen (które też powinny być na tej liście, ale przez Atak klonów są gdzieś na szóstej-siódmej pozycji) oraz Batmanów Tima Burtona i Joela Schumachera zdecydowanie najważniejsze filmy mojego dzieciństwa. Całym sobą kocham formułę archeologicznych przygód doktora Jonesa o twarzy niezastąpionego Harrisona Forda. I tak, Królestwo Kryształowej Czaszki daje radę.
3. Powrót do przyszłości – najwspanialsza trylogia Kina Nowej Przygody. Może dlatego, że nigdy nie rozwodniona – nomen omen – powrotami i dopisywaniem kolejnych rozdziałów. Znakomity w prostocie pomysł, budzący natychmiastową sympatię bohaterowie, świetny humor i niezapomniana przygoda.
4. Obcy – oczywiście, że kuriozalny Obcy: Przebudzenie, kiepski Prometeusz i b-klasowy Obcy: Przymierze nie są filmami wybitnymi (chociaż tego ostatniego bardzo cenię), ale wciąż nie zaniżają poziomu serii o obcym na tyle, by nie znalazła się na tej liście. To wybitna seria filmów science fiction, której atrakcyjności dodaje fakt, że absolutnie każda odsłona oferuje odmienny klimat.
5. Planeta małp (reboot) – otwarta w 2011 roku zaskakującą swym wysokim poziomem Genezą planety małp, a zakończona sześć lat później doskonałą Wojną o planetę małp trylogia udowadnia, że czasami warto próbować i za nic mieć głosy o zachłanności i braku potrzeby realizowania danych projektów. Być może najlepsza rozrywkowa seria tego wieku.
Jacek Lubiński
1. Zabójcza broń – przykład serii, która skończyła się w odpowiednim momencie i od tej pory szczęśliwie nikt nie ośmielił się jej reaktywować (serialu nie liczę). Być może dlatego też po ponad 20 latach od premiery czwartej części ładnie spięta w niej saga o Riggsie i Murtaughu nadal trzyma fason.
2. Bond, James Bond – cykl o agencie 007 ma swoje wzloty i upadki, ale trzeba przyznać, że jak na liczący już ponad pół wieku serial kinowy, w którym systematycznie zmieniają się nie tylko główni aktorzy, ale też styl i forma, przygody Bonda mają jedną dużą zaletę: nie przestają fascynować.
3. Toy Story – nie czekam co prawda na czwartą odsłonę pixarowych zabawek, ale wieść niesie, że jest równie dobra, jak poprzednie, które i tak tworzą już jedną z najrówniejszych, a fabularnie skończonych serii filmowych.
4. Star Trek – podobnie jak w przypadku bondowskiej sagi, tak i kosmiczne wojaże USS Enterprise mają swoje ewidentnie słabsze odsłony. Cóż jednak z tego, skoro nawet w nich da się znaleźć sporo filmowego dobra, ciekawych pomysłów oraz to, co najważniejsze: niesłabnącą eksplorację kosmosu, który pochłania nas bez reszty niezależnie od tego, którą załogę statku przyjdzie nam śledzić.
5. Mission: Impossible – i owszem, druga odsłona niemożliwych wyczynów Ethana Hunta i jego ekipy nie jest najwyższych lotów, a i za ostatnią nie przepadam. Docenić należy jednak, że niemal wszystkie części oferują widzowi coś oryginalnego, świeżego, a także – co rzadkie – autorskiego (tu ponownie wyłamuje się jedynie Fallout). To również nieczęsty przypadek kina z powodzeniem reaktywującego nie tylko archaiczny serial, ale też urwany nagle cykl, który z każdą kolejną częścią stawał się jedynie lepszy.
Janek Brzozowski
1. Przygody Antoine’a Doinela – zdecydowanie najpiękniejsza seria filmów, jaka kiedykolwiek powstała. Cykl zapoczątkował w 1959 roku François Truffaut, kręcąc legendarne, autobiograficzne 400 batów. Reżyser kontynuował go przez 30 lat, tworząc w jego ramach 5 filmów fabularnych – cztery pełnometrażowe (400 batów, Skradzione pocałunki, Małżeństwo, Uciekająca miłość) oraz jeden krótkometrażowy (Antoine i Colette).
W rolę Antoine’a Doinela, wzorowanego początkowo na samym Truffaucie (z czasem postać przestała przypominać jej twórcę, coraz bardziej stapiając się z jej odtwórcą oraz wyobrażeniami twórcy i odtwórcy na temat wkraczającego w dorosłość człowieka), młodego Francuza przechodzącego kolejne perypetie miłosne i zawodowe, wcielił się we wszystkich pięciu odsłonach ten sam aktor – Jean-Pierre Léaud.
2. Władca Pierścieni – tydzień temu miałem niepowtarzalną okazję obejrzeć wszystkie trzy części Władcy Pierścieni w kinie. Upewniłem się dzięki temu, że seria Petera Jacksona to najrówniejsza trylogia, z jaką się zetknąłem. Wcześniej zawsze uważałem Drużynę Pierścienia za nieco gorszy epizod głównie ze względu na to, że nie miał do zaoferowania tak epickich starć jak obrona Helmowego Jaru czy bitwa o Minas Tirith. Dopiero teraz dotarło do mnie, że pierwsza część nie potrzebuje żadnej wielkiej bitwy, gdyż wypełniona jest po brzegi bataliami nieco mniejszego kalibru (przeprawa przez Morię, powstrzymanie Balroga, ucieczka Arweny przed Nazgulami, walka z Uruk-hai i śmierć Boromira), które taki brak rekompensuje z nawiązką.
3. Indiana Jones – uwielbiam filmy Stevena Spielberga, szczególną sympatią darzę jednak serię poświęconą przygodom słynnego archeologa, który zawsze z uśmiechem na ustach, a także nieodłącznym kapeluszem i biczem rozprawia się w rytm wspaniałej muzyki Johna Williamsa z nazistami oraz innymi, godnymi pożałowania szumowinami. Małym rozczarowaniem okazała się niestety czwarta część przygód Indiany Jonesa, którą jako jedyną miałem okazję obejrzeć w kinie. Dlatego też nieco obawiam się epizodu piątego, który na ekrany kin ma trafić w przyszłym roku. Bądź co bądź, na pewno nie zabraknie mnie na przedpremierze.
4. Gwiezdne wojny – bardzo je kocham, szczególnie trzy najstarsze, chociaż epizody 1-3 też ujdą (no może za wyjątkiem średniego Ataku klonów). Sceptycznie nastawiony jestem jedynie do najnowszej trylogii – Przebudzenie mocy było jeszcze w porządku, ale Ostatni Jedi to absolutna katastrofa, po której nie otrząsnąłem się do dzisiaj. Może The Rise of Skywalker zmieni moje postrzeganie na ten fragment serii? Dowiem się już w grudniu.
5. James Bond – najdłuższa seria, którą cały czas wiernie śledzę. Większość „bondów” oglądałem w telewizji, będąc jeszcze małym chłopcem (tzn. nadal nie jestem jakoś specjalnie duży, byłem po prostu jeszcze mniejszy i młodszy). Uwielbiałem je wszystkie (w pewnym momencie zacząłem nawet kupować, czytać i kolekcjonować książki Iana Fleminga), nawet te najbardziej absurdalne i głupkowate jak Moonraker.
Moim ulubionym Bondem był Pierce Brosnan i dopiero po latach dostrzegłem, jak strasznie kiczowate były momentami odsłony, w których brał udział (prym pod tym względem bezsprzecznie wiedzie Śmierć nadejdzie jutro). Wtedy mi to jednak w ogóle nie przeszkadzało i, jeżeli mam być szczery, dziś też prawie w ogóle nie przeszkadza.
Maciej Niedźwiedzki
1. Toy Story – to już cztery części, a trudno jest mi wybrać tę najlepszą. Pixar w swojej tetralogii z różnych stron naświetla relację zabawka-dziecko. Z kilku perspektyw patrzy również na samą zabawkę: zmuszoną zaakceptować, że w ogóle nią jest (Buzz w Toy Story, Forky w Toy Story 4), konfrontującą się z odrzuceniem (Jessie w Toy Story 2) czy decydującą się na zerwanie bezpośredniego kontaktu z dzieckiem (Poszukiwacz w Toy Story 2).
To tylko kilka wątków, postaw i tematów (szalenie ciekawych, choć może nawet nie najważniejszych) przewijających się przez kolejne części Toy Story. Podejrzewam, że każdy widz w tych filmach odnajduje odrobinę siebie.
2. Batman – na pozycje mniej lub bardziej nieudane (Batman i Robin, Batman v. Superman) lub niezadowalające (Batman Forever, Mroczny Rycerz powstaje) przypada kilka filmów naprawdę znakomitych (dwa filmy Burtona, Mroczny Rycerz, Maska Batmana). Mimo wielu podejść i ujęć postaci Bruce’a Wayne’a /Batmana to bohater ciągle w popkulturze żywy, którego potencjał wydaje się niewyczerpany. Podobnie jak katalog jego przeciwników, działających na wyobraźnię w nie mniejszym stopniu niż Człowiek Nietoperz.
3. Ojciec chrzestny – trzecia część jest daleka od doskonałości, ale ciągle mamy tu do czynienia z jedną z najwybitniejszych serii w dziejach kina. Rewelacyjny Ojciec chrzestny i będący arcydziełem Ojciec chrzestny 2 wznoszą poziom całej trylogii na wysokość, do której wielu nie ma możliwości doskoczyć nawet z pomocą tyczki. F.F. Coppola bez skrupułów opowiada o mafii i przestępczym biznesie, z niespotykaną wrażliwością przeprowadza nas przez rodzinne konflikty, a śmierć splata z narodzinami. Reżyserska maestria, scenopisarskie mistrzostwo świata, aktorska liga światowa, muzyczne i operatorskie cudeńko. Nie widzę tu nawet potrzeby podawania konkretnych przykładów dla każdego z tych punktów.
4. Władca Pierścieni – trylogię Jacksona powtarzam niemal rokrocznie. Na każdym polu to prawdziwy triumf: psychologicznego studium postaci (w szczególności Gollum i Denethor), scen batalistycznych (bitwa o Helmowy Jar), światotwórstwa (Hobbiton), mitotwórstwa (otwarcie Drużyny Pierścienia) i narracyjnej rozpiętości (czasu, miejsc i wątków). Najpiękniej to wszytko przeplata się ze sobą w Dwóch wieżach – moim zdaniem najlepszej części. Władcy Pierścieni potrafię wytknąć tak naprawdę tylko jeden element. To Nazgule, aż nadto naiwne i niezdarne, uciekające wzdłuż rzeki przed wzbierającą wodą. Niby to Upiory Pierścienia, ale straszne jedynie z wyglądu.
5. Jak wytresować smoka – Dreamworks pod niczym lepszym się nie podpisał. Niezwykła baśń o niepełnosprawnym Czkawce i niepełnosprawnej Czarnej Furii, którzy biorą sprawy w swoje ręce. Przedstawiony świat rozrasta się na naszych oczach, a każda kolejna część jest także znaczącym krokiem w sztuce komputerowej animacji. Jak wytresować smoka to także przejmująca historia rodzinna, biorąca na warsztat wątki traumy, straty, niespełnienia i rozczarowania. Filmy Deana DeBlois dysponują niespotykaną wizualną energią i dramatyczną wagą. Uważam, że ta opowieść – utrzymywana na równym, wysokim poziomie – ciągle nie wyczerpała swojego potencjału.
Łukasz Budnik
1. Władca Pierścieni – to co prawda jedna historia z góry zaplanowana na trzy filmy, ale nie mogę się powstrzymać przed umieszczeniem jej na liście. Trylogię Petera Jacksona powtarzam średnio raz w roku i każdorazowo utwierdzam się w przekonaniu, że to moja największa filmowa miłość. Nie zgadzam się z powszechną opinią, jakoby Drużyna Pierścienia wyznaczyła standardy, których dwie kolejne odsłony nie mogą już dogonić.
W równym stopniu zachwyca mnie każda z nich (no, może tylko Dwie wieże nieco mniej, ale to wciąż wielkie kino), a zamknięcie trylogii oferuje jedną z moich ulubionych scen w historii, mianowicie odsiecz Rohanu. Tylko ten jeden fragment kumuluje w sobie wszystko to, co tak bardzo cenię we Władcy – cudowna strona audiowizualna, bohaterowie, którym kibicuje się bezwarunkowo oraz, przede wszystkim chyba, gigantyczne emocje. Połączenie pasji tworzenia Jacksona i niezwykłej wyobraźni Tolkiena zabiera nas w absolutnie unikalną podróż po innym świecie, z którego trudno wyrwać się ponownie w szarą rzeczywistość. Cała trylogia jest w moim słowniku definicją magii kina.
2. Trylogia Przed wschodem słońca / Przed zachodem słońca / Przed północą – nie zliczę, który już raz piszę o tych filmach na łamach niniejszego portalu, ale cóż poradzić – mój stosunek do nich mogę nazwać tylko jako uwielbienie. Rozmowa dwojga ludzi. Ten prosty koncept Richard Linklater realizuje z rzadko spotykaną dozą wrażliwości i mądrości, natomiast hasła wygłaszane przez głównych bohaterów niejednokrotnie uderzają swoją przyziemnością. Nie ma tu miejsca na patetyczne frazesy i moralizatorskie hasła. To zderzenie i wymiana dwóch zbiorów doświadczeń, nie zawsze przyjemnych.
W połączeniu z naturalnym aktorstwem Julie Delpy i Ethana Hawke’a daje to efekt niemalże bezpośredniego uczestniczenia w tych wszystkich konwersacjach – tak, jakbyśmy towarzyszyli bohaterom na ulicach kolejno Wiednia, Paryża i greckiej wyspy. Do wielokrotnego smakowania.
3. Toy Story – na części pierwszej byłem w kinie, kiedy miałem zaledwie kilka lat, i bardzo mocno rozpaliła moją wyobraźnię, a bohaterowie szybko dołączyli do kanonu ulubionych. Toy Story żyło bezustannie w mojej świadomości, a ja z wielką radością wracałem do zabawnych, ekscytujących i wzruszających przygód zabawek. Z nadzieją, ale i pewną dozą niepokoju, czekałem na trzecią część serii. Jak się okazało, obawy nie były uzasadnione – Toy Story 3 to nie tylko doskonałe zamknięcie trylogii, lecz także film fenomenalny w swoich ramach, w najlepszy z możliwych sposobów podsumowujący historię zabawek Andy’ego. Podobnie sytuacja ma się zresztą w przypadku części pierwszej i drugiej – są dopięte na ostatni guzik i doskonale działają autonomicznie, ale oglądane po kolei tworzą piękną całość, rozwijając postaci i zaprzyjaźniając je z widzem. To dlatego ostatnia scena trylogii jest taką emocjonalną bombą. Nie widziałem jeszcze części czwartej, ale, choć pierwotnie byłem sceptyczny, nie mogę się doczekać.
4. Powrót do przyszłości – wzorowe kino przygodowe. Każda część bawi, ekscytuje i w kapitalny sposób wykorzystuje temat podróży w czasie, oferując jednocześnie nowe rozwiązania. Nad wszystkimi trzema odsłonami unosi się duch niesamowitej radości tworzenia, zaklętej na wieki w filmowej taśmie. Idea podróżowania w czasie i spotykania bliskich sobie osób w różnych epokach i wcieleniach tworzy sporo miejsca na zabawę tym konceptem, w pełni tutaj wykorzystaną. Interakcja Marty’ego z przodkami i potomkami oraz odwiedzanie rodzinnego Hill Valley w różnych latach jego istnienia to zresztą nie lada bodziec dla wyobraźni.
Myśli siłą rzeczy zmierzają w stronę snucia wizji na temat tego, jakim przeżyciem byłoby zwiedzenie rodzinnego miasta ileś lat wstecz lub w przód, nie wspominając o poznaniu swoich pradziadków w czasach ich młodości.
5. Rocky/Creed – Filip zaczął tą serią, a ja nią skończę. Fantastyczna, podnosząca na duchu i cholernie wzruszająca seria z perfekcyjnym protagonistą w postaci Rocky’ego. Jego perypetie to przepiękny przykład na to, żeby walczyć o swoje i nie poddawać się. Lubię każdą odsłonę i na każdej bawię się znakomicie (choć część piąta mimo wszystko odstaje), a realizowane w latach 80. „trójka” i „czwórka” to już jazda bez trzymanki. Doskonała rozrywka.
