Predator jest wśród nas, Predator kocha las
20th Century Fox nie odpuszcza i po kolejnych nieudanych produkcjach z osobą kosmicznego łowcy, zapowiedziało powrót do źródeł. A dokładnie do pierwszego Predatora, którego sequel zaplanowano na lato 2018 roku. Za kamerą The Predator (wprost nie mogę doczekać się polskiego tłumaczenia lub podtytułu) stanąć ma Shane Black, który zagrał drugoplanową rolę w oryginale. Uznany scenarzysta oczywiście również całą historię napisze, zatem można spodziewać się przynajmniej zjadliwego poziomu dowcipów. Gorzej, że Fox kompletnie nie ma pomysłu jak wyeksploatować temat, co udowadniają nie tylko dotychczasowe dokonania na tym polu, ale także poniższa krótkometrażówka.
Predator Dark Ages opowiada o tym, co by było, gdyby w średniowiecznym lesie Sherwood zamiast wesołego banity w trykotach grasował drapieżny kosmita z dredami. Stworzony został za przysłowiowe grosze, kredyt w banku Lloyds i kickstarterowe datki, a za jego produkcję odpowiadają profesjonaliści-zapaleńcy. Efekt? Lepszy niż wszystkie polskie produkcje wojenne XXI wieku i każdy pełnometrażowy projekt z Predkiem zrobiony po 1990 roku. Powstały gdzieś pomiędzy Murem Hadriana a Stonehenge film imponuje właściwie wszystkim – od aktostwa, po akcję i fabułę (pretekstową, lecz niegłupią), a na efektach, które wydają się bardziej przekonujące od niedawno wspomnianego remake’u Ben Hura za grube miliony kończąc. Nie jest to arcydzieło kinematografii, ale naprawdę solidna dwudziestoparo minutowa historyjka, której największym mankamentem jest fakt, że… tak szybko się kończy.