DOBRZE NAOLIWIONA MASZYNA. Recenzja pierwszego sezonu
Po sukcesie Narcos seriale na temat karteli narkotykowych zaczęły pojawiać się jak grzyby po deszczu – żaden nie dorównał pierwowzorowi. Tematyka przestępczości zorganizowanej jest jednak znacznie szerszą kategorią, nie musieliśmy więc długo czekać na kogoś, kto otrząśnie się z narkotycznego snu i sięgnie po kryminalno-polityczną tematykę, nie udając przy tym, że odkrywa Amerykę Południową na nowo. Tym kimś okazał się José Padilha – człowiek, który dorzucił swoje trzy grosze podczas tworzenia jednego z najlepszych seriali w dorobku Netflixa, ale poza sukcesem komercyjnym bardzo chciał wywołać dysputę na temat toczonego chorobą społeczeństwa. Dobrze naoliwiona maszyna jest mocnym głosem w tej debacie.
Podobne wpisy
Dobrze naoliwiona maszyna w pewnym stopniu mnie urzekła. Przed tygodniem otrzymałem od Netflixa możliwość zobaczenia trzech z ośmiu odcinków nowego serialu (zastanawiałem się, dlaczego akurat trzech – teraz już wiem, ale o tym za chwilę). Jak pisałem w recenzji przedpremierowej, po seansie byłem bardziej niż zadowolony i wydawało mi się, że serial ma potencjał na znacznie więcej niż asekuranckie 8/10 z mojej strony. Teraz, gdy przyswoiłem już cały pierwszy sezon, muszę przyznać, że nieco ostudzono mój zapał. Dynamiczny rozwój wydarzeń i dawkowane z głową wątki osobiste, wśród których szczególnie mylący okazał dość duży zwrot akcji z drugiego epizodu, w dalszej części sezonu zaczynają się niebezpiecznie plątać. W czwartym odcinku czeka nas kolejny ważny twist, po którym osobiste dramaty postaci przestają w gruncie rzeczy obchodzić widza (przynajmniej na mnie tak to podziałało) – i nie mówię, że to źle. Motyw tytułowej dobrze naoliwionej maszyny jest tu bowiem na tyle przytłaczający, że żadna mróweczka nie może się z nim równać. Między innymi dlatego wszechobecne porównania nowej produkcji Netflixa do Narcos można odbierać dwojako – to przede wszystkim spory kamień zawieszony u szyi, który może serial Padilhi (RoboCop, Narcos) pociągnąć na dno, jeśli rzucą się na niego widzowie zakochani w niesamowicie odegranym Pablu Escobarze Wagnera Moury. Wbrew pozorom oba tytuły nie są bowiem aż tak podobne, jak mogłoby się wydawać. Sam fakt, że zestawiona z takim gigantem Dobrze naoliwiona maszyna wcale nie wypada źle, można jednak uznać za swoistą nobilitację – nie tyle względem samego Narcos, co całej palety kryminalnych dramatów, które dotąd próbowały w jakiś sposób na sukcesie historii o kolumbijskim przemyśle narkotykowym żerować. Dobrze naoliwiona maszyna odcina się od tego, uderzając w zupełnie inne struny. To zaś ma zarówno wady, jak i zalety.
Przede wszystkim trudno uznać tę produkcję za jakkolwiek rewolucyjną. Dobrze naoliwiona maszyna nie zaskakuje ani pod względem realizatorskim – to po prostu nieźle nakręcony serial, ani konstrukcją fabuły, która jest dość przewidywalna, czy kreacją postaci – żaden z bohaterów nie wyróżnia się jakoś szczególnie. To typowa grupka idealistów ścigająca typowych cwaniaków, banksterów i skorumpowanych polityków. Nawet mimo tego, że każdy jest zarysowany z podkreśleniem swej odmienności od reszty, nie spotkamy tu ani wyrazistych antagonistów, ani postaci, którymi byśmy się przejmowali. Wszyscy mają swoje życiowe problemy, a jeden z dwójki głównych bohaterów – Marco Ruffo (Selton Mello) – ma w sobie nawet sporo nawiązań do sposobu, w jaki wykreowano Escobara. Nie oczekujcie jednak samotnych, melancholijnych przechadzek czy scen, które mogłyby dorównać kultowości siedzącego na huśtawce Wagnera Moury. Dobrze naoliwiona maszyna jako główną tezę stawia bowiem stwierdzenie, że nie liczą się ludzie, lecz tytułowy mechanizm, którego są trybikami:
Mechanizm to rak. Maszynka do mielenia ludzi. Nie ma duszy, granic ani ideologii. Walczymy, żeby przeżyć, a mechanizm (…) sra na nas.
Ameryka Południowa jest pod względem politycznym bratnią duszą Europy Wschodniej – przez dekady tamtejsze państwa rządzone były przez autorytarnych przywódców, co ich historię czyni pod względem czysto teoretycznych rozważań bardzo podobną do losów byłych krajów bloku wschodniego. Dobrze naoliwiona maszyna pokazuje, że najgorzej poradziła sobie z tym Brazylia, która – zdaniem Padilhi – od 1985 roku nie jest rządzona przez niezależnych polityków, lecz wymieniające się “przy korycie”, skorumpowane elity.
Wiele z zaprezentowanych sytuacji ociera się tu o trudny do przyjęcia absurd, wbrew któremu po chwili do widza dociera, że przecież Dobrze naoliwiona maszyna została oparta na faktach. Jedynym, co w tej kwestii rzeczywiście można zarzucić twórcom serialu, to strach przed w pełni demaskatorskim podejściem. Wiemy, wokół jakiej akcji policyjnej kręci się fabuła, wiemy też, o kim opowiadają nam śledczy i możemy rozpoznać te osoby w świecie rzeczywistym, a mimo to prezentowane są one pod fikcyjnymi nazwiskami. Nieco niedorzeczne i zapewne mające swoje podłoże w kwestiach prawnych podejście można jednak przekuć w pewien metaforycznych sukces.
Ostatecznie trudno nie dojść do wniosku, że José Padilha celowo zaniechał pewnych – zdawałoby się koniecznych – rozwiązań, by osiągnąć wyższy cel. Nie mają znaczenia nazwiska ani twarze. Liczy się tylko dobrze naoliwiona maszyna, napędzana przez te trybiki. Można więc uznać to za krok w stronę uniwersalizacji przekazu, który z pewnością doczeka się kontynuacji. Dobrze naoliwiona maszyna nie kończy się bowiem definitywnie, podobnie jak brazylijskie problemy z korupcją, które mimo zamknięcia sprawy “Lava Jato” niemal cztery lata temu, nawet nie zaczęły być rozwiązywane. Był to zaledwie wierzchołek góry lodowej, na którą natrafiła grupka idealistów.
Jednoznaczna ocena tego serialu nie jest do końca możliwa, dlatego przestrzegam przede wszystkim osoby oczekujące bardziej dramatu niż kryminału. Dobrze naoliwiona maszyna jest świetną odpowiedzią na kierunek, w którym obecnie zmierzają twórcy Narcos. Z realizmem magicznym i przejmującymi kreacjami aktorskimi znanymi z pierwszych dwóch sezonów nie da się tego porównać, ale już trzeci, znacznie bardziej nastawiony na objawienie nam struktury najlepiej zorganizowanego kartelu narkotykowego w historii, poniekąd jest tu bratnią produkcją, którą Dobrze naoliwiona maszyna zostawiła w tyle dzięki temu, że nie próbowała rozpraszać nas ludzkimi dramatami.