Zupełnie Nowy Testament
Mój syn ostatnio miał okazję zapoznać się z przypowieścią o wieży Babel. Wysłuchał, a potem padło pytanie: „Mamo, dlaczego Bóg był tak złośliwy i nie chciał, żeby ludziom się udało?”.
Dziecko Jaco von Dormaela chyba jest na tym samym etapie rozwoju, i zadawszy ojcu to samo pytanie, natchnęło go do stworzenia wizerunku Boga jako sfrustrowanego, złośliwego lumpa, który siedząc na szczycie swojej własnej, całkowicie nieudanej wieży, zamknięty wraz z rodziną w ponurym mieszkaniu, jedyną radość czerpie z wymyślania coraz to nowych nieszczęść dla ludzkości – od wielkich, budzących grozę katastrof po zwykłe, codzienne upierdliwości.
Pomysł, nie powiem, zacny – tym bardziej, że boska para (w tych rolach Benoît Poelvoorde i Yolande Moreau) jest koncertowo udana. On naprawdę odstręczający, w rozciągniętym szlafroku z ciągnącym się paskiem i obowiązkowych skarpetach do klapek, ona z absolutną pustką w oczach, wyprana z jakiejkolwiek myśli, jak automat zajmująca się wyłącznie konserwacją powierzchni płaskich – oraz figurki nieobecnego Syna.
Do kompletu tej uroczej parce reżyser dodał dziesięcioletnią córkę, która nie zgadza się z Tatusiem w kwestiach zasadniczych. Ea, po kolejnej bolesnej lekcji udzielonej przez Rodziciela skórzanym pasem (wrażliwych uspokajam – zdarzenie nie zostało pokazane wprost), postanawia dokonać zemsty na Bogu poprzez ujawnienie ludziom dat ich śmierci i wpuszczenie wirusa do komputera Tatuńcia, po czym – jakże nowatorsko – nawiewa z domu w poszukiwaniu własnych apostołów, celem dokonania rewolucji i napisania Zupełnie Nowego Testamentu.
Efekt jest… no cóż, sztampowy. Filmów o tym, co robią ludzie, kiedy znienacka dowiedzą się, jak długo jeszcze będą żyli, powstało już całe mnóstwo. Najczęściej rzucają wszystko i „idą za głosem serca”, i tak też zachowuje się część bohaterów filmu Dormaela. Część z nich dla odmiany popada w stagnację i nie zmienia w swoich życiu niczego, czekając na nieuchronny koniec. Ea odwiedza sześciu kandydatów na apostołów (sześciu, ponieważ docelowo, razem z apostołami Brata, ma ich być osiemnastu – to ulubiona liczba boskiej Mamusi, która jest maniakalną fanką bejsbolu amerykańskiego) i za pomocą „sztuczek” usiłuje pozyskać ich dla sprawy. Każdy apostoł tworzy własną ewangelię, opowiadając swoją historię i przechodząc przemianę.
Zupełnie Nowy Testament wypełniony jest oklepanymi do bólu prawdami objawionymi i ogranymi chwytami. Prawa, które tworzy Bóg, żeby nękać ludzkość, nie są szczególnie odkrywcze – można było puścić wodze fantazji, ale nie, przypomina to raczej kromkę spadającą stroną z dżemem na podłogę czy przesuwającą się szybciej kolejkę obok. Apostołowie przechodzą przemianę, godząc się z samymi sobą, odkrywając siebie na nowo i otwierając się na innych (w przypadku Martine, granej przez Catherine Deneuve, to otwarcie jest może trochę zbyt szerokie i skojarzenie z występem naszego lokalnego celebryty, Szymona Wydry, w żenadzie zwanej Gwiezdnym Cyrkiem, nie opuściło mnie aż do końca seansu filmowego…), też więc nie są specjalnie odkrywczy.
Im dłużej jednak o tym myślę, tym bardziej wydaje mi się, że choć spowodowało to, że film jest nieco zbyt przyciężkawy, nieco nawet momentami nudny, jest to zabieg celowy reżysera, prztyczek w nosy wszelkich współczesnych samozwańczych proroków. A mamy ich co sezon kilku, kiedyś prym wiódł William Wharton, teraz chyba na topie jest Paulo Coelho. Tworzą oni swoje własne, zupełnie nowe testamenty, które nie są niczym innym niż książkami o niemal pustych stronach, na których pojawiają się tylko z rzadka niezrozumiałe obrazki. I ludzie, w poszukiwaniu przepisu na życie, zaczytują się w tych ewangeliach, przyjmując je z zachwytem, a apostołowie uśmiechają się pod nosem, składając na pierwszych stronach eleganckie autografy. Wolno im – Bóg chwilowo składa pralki w Uzbekistanie…
Jeśli ktoś spodziewa się po seansie Zupełnie Nowego Testamentu wielkich kontrowersji czy treści obrazoburczych, niech lepiej zostanie w domu. Pikieta oburzonych raczej mu się pod kinem nie trafi. Komedia?… Też nie bardzo, wybuchów śmiechu na sali nie słyszałam, choć frekwencja była spora. Jeśli jednak kogoś pokrzepić może widok zakwitających na niebie kwiatów, uczucie zakochanego mordercy czy świergot przelatującego nad głową stada ptaków, to zapraszam do kina…
korekta: Kornelia Farynowska