NOWOKAINA. Niezła akcja [RECENZJA]

Komedia romantyczna i komedia kryminalna w jednym stały domu. Obydwa gatunki napędzają podobne tropy, chyba też koniec końców podobne pobudki kierują widzami wybierającymi obie formy rozrywki. To gatunkowe pokrewieństwo wykorzystał reżyserski duet Dan Berk i Robert Olsen (Złoczyńcy, Denat) w trakcie realizacji zanurzonego wyraźnie w absurdzie scenariusza Larsa Jacobsona. Nowokaina odhacza wszystkie punkty luźnego, czysto rozrywkowego kina skrojonego pod relaksującą konsumpcję popcornu w piątkowe lub sobotnie popołudnie. I tak jak zasygnalizowałem na początku, zręcznie łączy walory pokrzepiającego romkomu i naładowanego akcją oraz humorem lekkiego kryminału.
Główną postacią Nowokainy jest Nate Caine – stateczny zastępca menadżera oddziału banku w San Diego. Pochłonięty melancholią Nate zakochuje się w nowej pracownicy Sherry, która w następstwie splotu przypadków odwzajemnia zainteresowanie, wprawiając protagonistę w nowo odkrytą euforię życiową. Niestety sielankę oraz magię nadchodzących świąt zakłóca napad na oddział, w którym zakochana para pracuje, dokonany przez trójkę zbirów w kostiumach Mikołajów. Traf chce, że napastnicy postanawiają wziąć Sherry jako zakładniczkę, co popycha dobrodusznego skądinąd Nate’a do samodzielnego ruszenia na ratunek damie w opałach, bez oglądania się na opieszałą jego zdaniem policję. Tak komedia romantyczna przemienia się w utrzymane na wysokich obrotach kino akcji.
Haczykiem, na którym twórcy opierają oryginalność tak zarysowanej historii, jest przypadłość Nate’a polegająca na genetycznej niezdolności do odczuwania bólu. W dzieciństwie choroba przysporzyła mu tytułowej ksywki, nawiązującej do środka znieczulającego (wbrew intencjom prześladowców będącego całkiem cool przezwiskiem) i spowodowała, że całe życie spędzał pod kloszem i w rytm mechanizmów zabezpieczających go przed nieszczęściami takimi jak odgryzienie sobie języka czy eksplozja pęcherza – przed którymi większość z nas zabezpiecza właśnie percepcja bólu ciała. To, co dotąd było jego słabością, w momencie gdy Nate rusza ratować porwaną dziewczynę, staje się jego supermocą – zaskakująco trudno unieszkodliwić gościa, który złoży się od uderzenia, ale nie poczuje paraliżującego bólu, a penetrującą ciało kulę skwituje krótkim „aha”. Nietrudno się domyślić, że trójka rabusiów źle wybrała cel i dzień.
Oprócz stylistycznej wolty po wstępie Nowokaina oferuje też kilka niezłych plot twistów, których na wszelki wypadek nie będę zdradzał. Dość powiedzieć, że romantyczny wymiar historii zostanie w ostatnim akcie w pełni zaopiekowany, a po drodze bohatera czeka sporo zakrętów, widz zaś pozna przyjemną galerię postaci pobocznych, takich jak Roscoe, przyjaciel Nate’a z gier online czy parę prowadzących dochodzenie w sprawie napadu policjantów. Wszystko to przyprawione jest fajnym luzackim humorem, nieźle zaaranżowanymi bijatykami oraz nawet zaskakującą dawką brutalności (w USA Nowokaina doczekała się kategorii R, w większości Europy nie obejrzą jej legalnie osoby poniżej 16 lat). Wisienką na torcie jest znakomicie odnajdujący się w konwencji Jack Quaid, dający radę w sekwencjach akcji, niepozbawiony talentu dramatycznego, przede wszystkim jednak bezbłędnie wpisujący się w tradycję aktorów „humorystycznych”. Towarzyszą mu więcej niż rzetelni Jacob Batalon (znany z uniwersum Marvela), Betty Gabriel (Uciekaj!), Matt Walsh (etatowa twarz branży komediowej) oraz Ray Nicholson (z tych Nicholsonów, znany też z Obiecującej. Młodej. Kobiety czy Uśmiechnij się 2).
Nowokaina dowozi bezpretensjonalną rozrywkę w klimacie kryminalnym, w dobrych proporcjach łącząc akcję i romantyczne morały. Może reżyserski fach Berka i Olsena wymaga jeszcze oszlifowania – ostatni akt potrafi znużyć, a wprowadzanie przewrotek dało się zaaranżować lepiej – ale Nowokainy w swoim CV nie muszą się wstydzić. Powinien to być też film wzmacniający dobrą trajektorię kariery Quaida, który ma potencjał na wypełnienie niszy zajmowanej kiedyś przez chociażby Bruce’a Willisa, a ostatnio do pewnego stopnia Boba Odenkirka. Innymi słowy – Nowokaina niczego nie urywa, ale nie obiecuje też na tyle dużo, by zawieść, wobec czego może pozytywnie zaskoczyć.