NIE SŁUCHAJ ICH. Nie spodziewałem się HISZPAŃSKIEJ INKWIZYCJI
Małemu Ericowi (Lucas Blas) jest źle na świecie. W sumie mu się nie dziwię. Jego rodzice kupują i odnawiają, a potem sprzedają domy. Wiążą się z tym ciągłe przeprowadzki i mieszkanie w starych ruinach. W dodatku ciągle samemu, bo chłopiec jest jedynakiem, a z rodzicami nie spędza zbyt dużo czasu, bo ciągle są czymś zajęci. Po ostatniej przeprowadzce Eric zaczyna słyszeć głosy.
Chłopiec najpierw dziwnie się zachowuje, a potem niespodziewanie topi się w basenie, do którego wcześniej bał się podejść. Tragedia sprawia, że matka, Sara (Belén Fabra), wyjeżdża z domu, mówiąc, że nie może w nim wytrzymać, a ojciec, Daniel (Rodolfo Sancho), zostaje. Wieczorem słyszy przez radio głosy, wśród których rozpoznaje Erica, najwyraźniej mówiącego do niego z zaświatów. Wszystko wskazuje na to, że w sprawę zaangażowane są zjawiska paranormalne. Przerażony Daniel szuka pomocy u znawcy w kwestiach nadprzyrodzonych, Germána Redondo (Ramón Barea). Starszy pan przyjeżdża do feralnego domu i przy użyciu zaawansowanej elektroniki próbuje znaleźć źródło głosów.
I to wszystko mogłoby być bardzo ciekawe, angażujące i straszne, ale nie jest ani trochę. Choć temat – mimo że przerabiany nieraz – daje potencjał na fajne kino. Metody kontaktu zmarłych z żywymi przepracowywały filmy takie jak np. Znamię z Kevinem Costnerem, Głosy z Michaelem Keatonem czy Sierociniec z Belén Ruedą. Powtarzające się w tych filmach wątki to, rzecz jasna, utrata bliskiej osoby, poczucie więzi mimo śmierci i najciekawszy z nich, czyli sposoby kontaktu ze zmarłymi. Zazwyczaj jest to medium wspierane elektroniczną aparaturą. I niezależnie od tego, co prywatnie uważamy na temat takich praktyk, to może być niezłe przedstawienie.
Nie w przypadku Nie słuchaj ich. Niestety to film bardzo schematyczny, niewnoszący żadnej nowej jakości, nowatorskiej konwencji ani nawet charyzmatycznej, przyciągającej do ekranu postaci. W wymienionych przeze mnie filmach było przynajmniej dwóch aktorów o silnych osobowościach, a np. w Sierocińcu rolę medium dostała Geraldine Chaplin, której ekspresja aktorska gwarantuje mocne wrażenia. Nie słuchaj ich nie wzbudza żadnych emocji – w najlepszym wypadku rozbawienie nieporadnością twórców.
Trudno nie zauważyć, że ponad połowa filmu została nakręcona po łebkach, by poodhaczać motywy typowe dla gatunku. W jakikolwiek sposób ciekawie zaczyna się robić gdzieś po dwóch trzecich, kiedy bohaterowie schodzą do piwnic pod domem. Okazuje się, że trzysta lat wcześniej dom Daniela i Sary był sądem, a w lochach pod nim urzędowała hiszpańska inkwizycja. Podziemne sale tortur do tej pory wypełnione są narzędziami do inkwizytorskich przesłuchań. O ile pierwsze trzy czwarte filmu są nieciekawe i wtórne, o tyle część z lochami i inkwizycją stoi o klasę wyżej. Widać, że chciało się i twórcom, i aktorom, a nawet scenografia wyglądała nieźle. Trudno nie odnieść wrażenia, że Nie słuchaj ich nakręcono po to, by pokazać właśnie te sceny i opowiedzieć o wątku hiszpańskiej inkwizycji, pobudzającym wyobraźnię od setek lat. I owszem, przydałby się na ten temat dobry i mocny film, ale Nie słuchaj ich nim nie jest.
Nie słuchaj ich to zestaw klisz, który do pewnego momentu jest tak wtórny i banalny, że aż zęby bolą. Mamy komplet motywów: podejrzany dom o skrzypiącym wszystkim, dziwne dziecko, śmierć bliskich, trauma, trzeszczenie z zaświatów, dramatycznie wyskakujące w ciemności cosie, mroczna tajemnica itp., itd. Wprawdzie im bliżej końca, tym więcej jest elementów polotu i finezji (motyw inkwizycji), ale to raczej śladowe ilości. Poza tym konia z rzędem temu, kto ogląda każdy słaby horror z bezpodstawną nadzieją, że dwadzieścia minut przed końcem zacznie być ciekawie. Tak naprawdę Nie słuchaj ich to jeden z tych filmów z ogromnym potencjałem na tzw. seans z beką. I polecam wprowadzić grę typu: pijecie za każdym razem, kiedy komuś psuje się radio.