MOVIE 43. Film, który wzbudza nienawiść (do niego lub do siebie)
Tekst z archiwum Film.org.pl (10.02.2013)
Komedie braci Farrelly nigdy nie rościły sobie prawa do zasiadania w gronie tych błyskotliwych, inteligentnych i subtelnych przedstawicieli gatunku. Całkiem chwytliwym określeniem byłoby nazwanie reżyserowanych prze nich filmów “pochwałą głupoty”, ale przecież nie do końca jest to prawda. Bohaterowie “Głupiego i głupszego” to niereformowalni kretyni, ale film ich nie wartościuje. Tu nie chodzi o to, żeby coś przekazać, lub kogoś pouczyć. Chodzi o to, że zestawienie ze sobą paru scen i dialogów pozbawionej głębszej (lub nawet jakiejkolwiek) treści może być rozbrajająco zabawne, nawet jeśli jest jednocześnie – stwierdzając dyplomatycznie – niezbyt poprawne politycznie. Do dziś wspomnienie motywu sprzedania martwej papugi niewidomemu dziecku sprawia, że gdzieś w środku zaczyna budzić się we mnie niezdrowy rechot. I chociaż nie jestem z tego zbyt dumny, to jeszcze bardziej zaczynam się śmiać. I teraz, prawie dwadzieścia lat po tym jak Jim Carrey i Jeff Daniels odbyli swoją eskapadę przez USA w poszukiwaniu Gór Skalistych na ekrany wchodzi Movie 43, który wszystkie charakterystyczne dla braci elementy podnosi do potęgi n-tej.
Movie 43 można by nazwać dzieckiem doby Internetu. Ludzie mają coraz mniej czasu, więc prezentowane treści również zaczynają się skracać. Wiele razy sam złapałem się na tym, że robiąc sobie chwilę wolnego od pracy przy laptopie wolałem obejrzeć w ramach rozrywki serię krótkich filmików na YouTube zamiast jednego, ale dłuższego. Ilość, różnorodność, szybkość, więcej bodźców. W Sieci jest wiele stron, które zarabiają na siebie właśnie w ten sposób – CollegeHumor, Funny or Die, po trochu Cracked. Tworzą skecze, sceny, monologi – nie dłuższe niż 3-4 minuty. Po obejrzeniu wybierasz: kciuk w górę, kciuk w dół i jedziesz dalej, albo kończysz. Ekspresowo.
Movie 43 to seria kilkunastu skeczy (a każdy z nich ma innego reżysera i scenarzystę) połączonych pretekstową klamrą w postaci wątku scenarzysty, który desperacko stara się sprzedać scenariusz producentowi filmowemu, prezentując przed nim swoje kolejne pomysły. Najkrótszy z nich trwa około 30 sekund, najdłuższy jakieś 7 minut. Każdy kolejny z tych skeczy jest coraz bardziej nieprzyjemny, obleśny, obraźliwy lub po prostu głupi, nieskażony chęcią powiedzenia czegokolwiek. Nawet sam tytuł jest zupełnie losowy i nie ma żadnego znaczenia, ale w końcu jakieś literki trzeba na plakacie przykleić. Czując jednak pewną niezręczność i ukłucie wewnętrznego wstydu muszę stwierdzić, że jest to głupota z gatunku tych fascynujących. Coś jak ten film, który jest tak zły, że nie można przestać go oglądać – z ciekawości, chcąc zobaczyć, co jeszcze da się wymyślić.
A zaczyna się z grubej rury od sceny pierwszej randki Kate Winslet i Hugh Jackmana w wykwintnej restauracji. Sielankową i ciepłą atmosferę burzy spostrzeżenie – on ma… jądra na szyi. I zdaje się, że tylko ona je widzi. Tyle pomysłu, dalej jest spirala wynikających z tego niesmacznych sytuacji i zachowań. Wiele kolejnych skeczy również powtarza ten schemat: wprowadzają do świata przedstawionego jakiś ekstremalnie nienormalny element i sprawiają, że nienormalność całej sytuacji jest dostrzegana tylko przez jednego z bohaterów (lub tylko przez widza).
Jednak szczerze mówiąc nie tylko ciekawość trzymała mnie w fotelu. Było tu coś jeszcze, sam nie do końca nawet wiem co. Być może był to fakt, że film jest samoświadomy – wspomniany wcześniej producent filmowy reaguje na wszystkie wynaturzenia nienormalnego scenarzysty z miną, która pewnie była przylepiona do mojej twarzy przez większą część seansu. To tak, jakby ekipa odpowiedzialna za film sprawdzała wytrzymałość taśmy filmowej. Ile zniesie, jeśli pokażemy, że sami dobrze wiemy o tym jak bardzo porąbany film nakręciliśmy? Znalazło się tu też parę mniej obleśnych skeczy, które rozkładają na łopatki absurdem. Mój ulubiony to reklama społeczna dotycząca dzieci zamkniętych w bankomatach i automatach z napojami. Na pewno spore znaczenie ma również dobór obsady. Nie wiem jak to się stało, ze takie nazwiska trafiły do takiego filmu… i nie jestem w stanie skomentować tego w żaden dodatkowy sposób. Zastanawia mnie tylko jak długo Halle Berry będzie wspominać ugniatanie guacamole prawą piersią.
Movie 43 to film, do określenia którego idealnie pasuje wyświechtane stwierdzenie: “nie pozostawi Cię obojętnym”. Tym razem nie chodzi jednak o sytuację “pokochasz albo znienawidzisz”. W tym przypadku albo słusznie znienawidzicie ten film od początku do końca, albo jeszcze słuszniej znienawidzicie samych siebie za to, że dobrze bawiliście się podczas seansu. Ja sam czuję się trochę jak snob, bo wiem, że ten film nie zasługuje na wysoką ocenę, ale jednocześnie w jakiś pokrętny sposób mi się podobał. I strasznie mnie to denerwuje.