search
REKLAMA
Nowości kinowe

MAŁŻEŃSKIE PORACHUNKI. Wnoszę o rozwód

Mikołaj Lewalski

8 kwietnia 2017

REKLAMA

Seks. Fantazje seksualne. Brak seksu. Frustracja seksualna. Pierwsze minuty filmu bardzo sprawnie przedstawiają motywacje jego bohaterów. Szybko dowiadujemy się o problemach dwóch zblazowanych par, których perypetie będziemy śledzić. To prości ludzie; nikt tu nie mówi o umierającym uczuciu, wzajemnych żalach czy niemożności odnalezienia wspólnego języka. Tutaj nasz protagonista podejmuje działania, gdyż żona zwyczajnie nie chce mu dać (wybaczcie buractwo, ale pozostaję wierny tonowi filmu).

Dwójki głównych bohaterów właściwie nie da się lubić. To krętacze i idioci pozbawieni zainteresowań czy interesujących cech. Niechlujni i prostaccy. W zamierzeniu – personifikacja duńskiej prowincji. Trudno mi określić wiarygodność odwzorowania tamtejszych realiów, ale z całą pewnością zabrakło tu czegoś, co stanowiłoby jakąkolwiek przeciwwagę dla wad tych mężczyzn. Nieco lepiej wypadają ich żony – wprawdzie zdystansowane i zapijaczone, a do tego łykające koszmarne frazesy nauczyciela salsy bez mrugnięcia okiem, ale za to z iskrą pasji i namiętności. Podstawowym problemem tych wszystkich postaci jest jednak brak człowieczeństwa. Początkowo próbowałem sobie to tłumaczyć różnicami kulturowymi, odmienną naturą komunikacji niż ta, do której jestem przyzwyczajony, obcując z polskim i anglojęzycznym kinem, ale chyba nie w tym rzecz. To po prostu kompletnie odrealniony scenariusz.

Tak nie rozmawiają ludzie. Dialogi dotyczące seksu są strasznie wymuszone. Kłótnie wynikają z widzimisię scenarzysty, zupełnie nie czuć ich zakotwiczenia w relacji między postaciami, ponieważ trudno w ogóle w nie uwierzyć. Żarty często pozostawiają widza z poczuciem zażenowania, a toporność ekspozycyjnego dialogu kilkakrotnie mnie wręcz zadziwiła. Na tle tego wszystkiego trochę zgrabniej wypada zażyłość między dwoma panami, którzy są odpowiedzialni za całą tę hecę. Pomimo różnic dogadują i rozumieją się doskonale, a do tego łączą ich podobne problemy.

Jak już wspomniałem, punktem wyjściowym historii jest frustracja seksualna i niezadowolenie z pożycia małżeńskiego wyżej wymienionych. Kiedy okazuje się, że rozwód to horrendalnie droga zabawa, zostaje im tylko jedno, czyli zalanie się w trupa. Podczas pijackiej rozmowy rzucony zostaje genialny pomysł – trwałe pozbycie się swoich nieznośnych żon. W tym celu wynajęty zostaje płatny zabójca. I tutaj film zyskuje nieco życia, bo rzeczonym profesjonalistą okazuje się dobrze nam znany Marcin Dorociński. Każda scena z jego udziałem automatycznie zyskuje na komediowej wartości, nawet pomimo czerstwych dialogów. Aktor zdaje się świetnie bawić rolą wiecznie nawalonego rosyjskiego zabijaki, który morduje bez mrugnięcia okiem i osusza butelkę wódki za butelką. Nie przeszkadza mu to jednak zawstydzić swoją wrażliwością czwórkę głównych bohaterów razem wziętych. Ta satyra na oziębłych i do bólu przeciętnych Duńczyków to jeden z bardzo nielicznych celnych strzałów reżysera.

Większość jego niepoprawnego politycznie czy moralnie humoru trafia niczym kulą w płot. Brak w tym zarówno polotu, jak i świeżości. Nauczyciel tańca? Gej. Rosjanin? Na bombie 24/7. Arab? Wspierający terrorystów fanatyk (scena z nim broni się tylko dzięki Dorocińskiemu). Brytyjka? Nadęta psychopatka. Te przykłady można mnożyć, a duża część humoru jest oparta na stereotypach i rozmaitych uprzedzeniach. Nie mam nic przeciwko temu, uwielbiam na przykład humor Family Guya, ale tutaj zwyczajnie przeszarżowano. Udaną satyrę zabijają przesyt i brak wyczucia, a żarty są nierzadko bardziej prostackie niż najmniej lotne momenty perypetii rodziny Griffinów. Bywają też zupełnie zbędne i wprawiające w zakłopotanie, jak scena z kalekim kelnerem czy napaloną staruszką. Daleko mi do pruderyjnej osoby (ba, ostatnio zarzucano mi nawet bycie ostatnim zwyrodnialcem), ale momentami byłem zniesmaczony.

Nie mogę odmówić Małżeńskim porachunkom kilku celnych przytyków do ludzkich słabości i uprzedzeń. Zaangażowane w produkcję duńskie gwiazdy stają na wysokości zadania, co wzbudza podziw, biorąc pod uwagę, jakie kwestie im napisano. Zdjęcia fantastycznie oddają szaroburą rzeczywistość skandynawskiej prowincji. W kilku momentach czuć, że Ole Bornedal ma coś interesującego do powiedzenia na temat tendencji swoich rodaków. To jednak za mało. Jeśli komedia częściej żenuje niż bawi, to nie spełnia swojego zadania. Z drugiej strony – nie znam wcześniejszej twórczości reżysera, niewiele też wiem o duńskim kinie. Możliwe, że jego entuzjaści odnajdą tu więcej niż ja, a poczucie humoru bardziej do nich przemówi. W moich oczach jedynym powodem, żeby rozważyć seans, jest Dorociński, któremu udało się tchnąć humor w skostniały stereotyp – coś, z czym przez cały film zmagał się reżyser.

korekta: Kornelia Farynowska

https://www.youtube.com/watch?v=6bTtlh-aWdo

REKLAMA