search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

JUMANJI: PRZYGODA W DŻUNGLI. Budując własny charakter

Mikołaj Lewalski

30 grudnia 2017

REKLAMA

Pierwsze Jumanji dla wielu z nas jest jednym z najciekawszych filmów dzieciństwa. Fascynujący koncept fabularny, trzymająca w napięciu akcja i bezbłędny Robin Williams zachwycają do dziś i nic dziwnego, że pomysł stworzenia sequela wzbudzał wątpliwości. Jedni obawiali się powstania głupkowatej komedii, a inni byli przekonani, że Przygoda w dżungli okaże się kolejną wydmuszką żerującą na nostalgii widzów. Na szczęście ani jedni, ani drudzy nie mieli racji, bo choć może nie dostaliśmy prawdziwie pamiętnego dzieła, to z pewnością jest to seans pełen dobrej zabawy.

Niezwykle interesująco wypada ewolucja pomysłu, na którym bazowała pierwsza część. Okazuje się bowiem, że tytułowa gra potrafi dostosować się do realiów i kiedy zostaje ciśnięta w kąt na rzecz konsoli, dokonuje transformacji. 20 lat później w formie archaicznej gry komputerowej trafia ona w ręce czwórki licealistów, którzy odpracowują po lekcjach swoje szkolne wyczyny. Bohaterowie to dość typowe postaci kina młodzieżowego: nerd, sportowiec, kujonka oraz szkolna gwiazdeczka. Wszyscy znają się w jakimś stopniu – nieśmiały chłopak zabiega o przyjaźń lekceważącego osiłka, a instagramowa diwa jest nieustannie osądzana przez niepewną siebie prymuskę. Konflikty i relacje między postaciami początkowo wydają się dość przewidywalne i szablonowe, ale droga, jaką pokonuje każdy z nich, zostaje ukazana bardzo sprawnie. Scenarzyści wybrali bowiem niezwykle ciekawy sposób na przekazanie lekcji swoim bohaterom i kazali im wcielić się w postaci będące ich zupełnym przeciwieństwem. Trudno także o bardziej dosłowne “wcielić”, gdyż nowe Jumanji nie nawiedza naszego świata, tylko wciąga graczy do swojego.

W świecie gry każdy funkcjonuje jako wybrana wcześniej przez siebie postać, z tym że ów wybór miał miejsce wyłącznie na bazie lakonicznych opisów. W ten sposób wycofany chłopak staje się się potężnym i jedynym w swoim rodzaju Dwaynem Johnsonem, jego dawny kumpel-sportowiec kurczy się do rozmiarów Kevina Harta, mol książkowy zyskuje piękne ciało Karen Gillan, a nastoletnia bogini musi zaakceptować fakt, że wygląda jak… Jack Black. Niedopasowanie aparycji do charakteru to podstawowe źródło mniej lub bardziej udanego humoru w filmie, ale także wspomniany już sposób na danie nauczki każdemu z bohaterów. Zyskanie pewności siebie, przezwyciężenie strachu czy odnalezienie w sobie innych wartości niż atrakcyjność fizyczna – to ważne lekcje, szczególnie w wieku dorastania.

Ogromną rolę odgrywają tu fantastyczne występy aktorów, którzy (oprócz jadącego na autopilocie Kevina Harta) w zaskakujący sposób wychodzą poza swoje dotychczasowe emploi. Potężny The Rock przestraszony przez wiewiórkę to prawdziwie komiczny widok, a zjawiskowa Gillan flirtująca jak dyskotekowy oblech udowadnia, że ma dryg do komedii. Największą gwiazdą jest tu jednak Jack Black, który ewidentnie czerpie mnóstwo frajdy z odgrywania uzależnionej od telefonu gwiazdki. Wielka szkoda, że nie mogę należycie ocenić gry aktorskiej, jako że polski dystrybutor podjął skrajnie idiotyczną decyzję i pozbawił widzów możliwości wyboru wersji językowej filmu – wszyscy jesteśmy skazani na żenujący dubbing, który miejscami poważnie pogrąża film. To drażni szczególnie w przypadku Blacka, którego rola polegała zapewne w dużej mierze na zabawie głosem. Takie traktowanie widza jest po prostu niedopuszczalne, a dystrybutor United International Pictures powinien zebrać baty za takie postępowanie.

Tym bardziej szkoda, bo to naprawdę angażujące i lekkie kino przygodowe. Strzałem w dziesiątkę okazała się lekka kpina z mechanizmów znanych z gier komputerowych – narracja przyjmuje formę przerywnika filmowego, bohaterowie mają swoje cechy i atrybuty (a także po trzy życia do wykorzystania), a postaci niezależne mechanicznie powtarzają swoje kwestie, aż jeden z protagonistów wykona czynność, która rozpocznie albo zakończy interakcję z nimi. Wszystkie nawiązania do świata elektronicznej rozrywki są na bieżąco tłumaczone przez obecnego w grupce protagonistów miłośnika gier, więc zrozumieją je także osoby niezbliżające się na kilometr do konsoli. Nieco słabiej wypada konstrukcja samego świata Jumanji, a szkoda, bo miał on duży potencjał, żeby być czymś więcej niż kawałkiem dżungli i małą osadą. Wyzwania stawiane przed bohaterami bywają interesujące, ale można tu było pokusić się o ciekawsze i bardziej nieprzewidywalne przeszkody. Niestety nie dano także szansy zabłysnąć Bobby’emu Cannavale, który ostatecznie nie wzbudzał większych emocji jako antagonista nawet w zdecydowanie letnim finale. Mimo tych wad dwugodzinny seans upłynął mi błyskawicznie, a jedną z moich pierwszych myśli była chęć ponownego obejrzenia Przygody w dżungli – tym razem w jedyny właściwy sposób. Co ciekawe, było tak nie dzięki scenom akcji (poprawnym, ale nie powalającym jakością użytego CGI), tylko za sprawą dobrze przemyślanych i zagranych ewolucji bohaterów i relacji między nimi. Myślę, że niejedno dziecko wyciągnie z nich pewne wnioski i to właśnie rodzice z dziećmi są jedynymi osobami, którym polecam wizytę w kinie. Wszyscy inni zainteresowani zrobią sobie przysługę, jeśli poczekają, aż możliwe będzie obejrzenie filmu w oryginalnej wersji językowej.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA