DEMON. Wesele w domu złym

Peter (świetny Itay Tiran) przyjeżdża z Londynu na polską prowincję, by ożenić się z Żanetą (Agnieszka Żulewska). Podczas prac porządkowych przy starym domu, otrzymanym w prezencie od nieco podejrzliwego teścia (Andrzej Grabowski), Peter wykopuje przez przypadek ludzki szkielet. W trakcie wesela okazuje się, że mężczyzna został opętany przez dybuka, a teraz jego ciało zamieszkuje zabita w czasach II wojny światowej Żydówka o imieniu Hana.
Głównymi problemami większości z tych nielicznych polskich filmów, które można by zaliczyć do gatunku horroru, jest albo nieumiejętność budowania atmosfery grozy przez ich twórców (Silent Lake, Pora mroku), której towarzyszy zazwyczaj realizatorska nieporadność, albo irracjonalny strach przed nakręceniem filmu czysto gatunkowego, podszyty panującym u nas nadal przeświadczeniem, że film to sztuka, a nie jakaś tam rozrywka.
O ile ten pierwszy zarzut nie dotyczy na szczęście horroru Wrony – Demon jest doskonale nakręcony, świetnie sfotografowany i udźwiękowiony, a kilka scen rzeczywiście może wywołać ciarki – o tyle drugi leży u podstaw większości problemów tej produkcji. U Wrony dybuk nie jest bowiem bezimienną i ślepą siłą, która czyhałaby na głównych bohaterów, ale bardzo konkretnym widmem Holocaustu, przypominającym o wydarzeniach wypieranych ze zbiorowej pamięci.
Horror nie jest tu więc celem, ale środkiem na drodze do analizy narodowych traum.
Z tego fabularnego założenia wynikają jednocześnie najlepsze i najgorsze elementy Demona. Najlepszym pomysłem Wrony było prawdopodobnie kompletne pozbawienie filmowego dybuka jakiejkolwiek siły, uczynienie go przerażonym i bezbronnym. Sterująca ciałem Petera Hana nie miota pozostałymi bohaterami po ścianach, nie przemawia szatańskim głosem i nie próbuje nikogo zamordować. Nie stanowi zresztą nawet najmniejszego zagrożenia pod względem fizycznym; oddziałuje tylko na płaszczyźnie psychologicznej: pozbawia psychicznego komfortu, pomaga obnażyć przed weselnymi gośćmi prawdziwe charaktery członków filmowej rodziny, wreszcie – co chyba najważniejsze – przypomina, że stary dom nie został wcale wybudowany przez przodków Żanety.
Sceny z przestraszonym Peterem-Haną są najlepszymi w filmie. Problem w tym, że ambicje Wrony wykraczają daleko poza chęć nakręcenia klimatycznego horroru, który budowałby grozę w oparciu o niemożliwość pozbycia się narodowej traumy. Reżyser stara się połączyć horror z wyjątkowo czarną komedią w duchu Smarzowskiego, z każdą kolejną godziną wesela poszczególni bohaterowie są więc nie tylko coraz bardziej pijani, ale też coraz bardziej głupi i żałośni. Uosabiają nie tyle polskość, co raczej tę cechę, którą określa się dzisiaj mianem cebulactwa, a którą tak świeżo sportretował kilkanaście lat temu Smarzowski w Weselu, odwołując się jednocześnie do klasycznego dramatu Wyspiańskiego.
Problem w tym, że Wrona jest w Smarzowskiego zbyt zapatrzony.
Im dalej w fabułę, tym więcej w jego filmie epigoństwa, a mniej prawdziwej grozy. Choć w niektórych scenach twórcy Demona umiejętnie balansują na cienkiej granicy między humorem a goryczą, cierpi na tym sam horror. Widać tu niby próbę zbudowania kontrastu między scenami gorzko-śmiesznymi i strasznymi, dzięki któremu te drugie zyskiwałyby większą siłę, ale reżyserowi nie udaje się tej gry odpowiednio przeprowadzić.
Wnioski, do których Demon prowadzi, też nie wydają się zbyt odkrywcze i szokujące, zostają zresztą wyłożone w sposób zbyt dosłowny, a – w założeniu najbardziej emocjonalna – scena opowieści starego Żyda o czasach sprzed Holocaustu razi swoją sztucznością. W efekcie Demon jest filmem jednocześnie pękniętym i niespełnionym, ale także ambitnym i ciekawym. Mógłby zapowiadać znaczącą zmianę w karierze Marcina Wrony, gdyby tak nagle się nie zakończyła.
korekta: Kornelia Farynowska