WISH I WAS HERE. Świetny zwiastun!
Moje uwielbienie dla GARDEN STATE rośnie z każdym rokiem. Obok “(500) Days of Summer” to najlepszy, najbłyskotliwszy komediodramat, w którym zobaczyłem siebie, podobne problemy, potrzeby i nadzieje. Brzmi to lekko patetycznie, ale jeśli filmy potrafią w jakiś sposób definiować życie (te, które jest i te, które miałoby być), to filmy Zacha Braffa i Marca Webba należą do mojej ścisłej czołówki XXI wieku.
Niestety, Webb, wpadł w pajęczynę, z której jeszcze przez parę lat się nie wyrwie, ale Braff… Braff – jako reżyser i scenarzysta – milczał przez wiele lat, wiernie odgrywając rolę świrniętego doktora w “Scrubs”. Wreszcie wziął się w garść, napisał scenariusz, przeprowadził skuteczną kampanię na Kickstarterze, dzięki której zebrał fundusze potrzebne do realizacji filmu, znalazł się dystrybutor na rynku amerykańskim… I oto jest, nowy i pachnący “Wish I Was Here”. Historia ojca i dzieci, w klimacie fantastyczno-nostalgicznym. Zamiast Natalie Portman – Kate Hudson. Zamiast małej mieściny, do której wraca główny bohater – wielkie miasto i peryferia. Znów jest krzyk w przepaści, znów prawdopodobnie alternatywne brzdękanie w tle.
Z tego co mówi sam Braff, najnowszy film jest zdecydowanie bardziej dojrzały, bo on sam się postarzał, okrzepł, doświadczył wiele. To opowieść osobista, niejako rozliczenie z samym sobą, subiektywne spojrzenie na… Szczęście? Niektórzy nazwą to naiwnością – prosta konstrukcja i klarowne recepty dawane przez “Garden State” również napotykały na tego typu oskarżenia. Nie mam jednak nic przeciwko tego typu naiwności filmowej. O ile jest ona szczera i bezpretensjonalna. A “Wish I Was Here” na takie wygląda, co zresztą potwierdzają bardzo pozytywne recenzje po ostatnim Sundance, gdzie film miał swoją premierę.
W Stanach w lipcu, w Polsce… kiedy?