search
REKLAMA
W stronę zachodzącego słońca

DZIKA BANDA (1969)

Jakub Piwoński

23 czerwca 2018

REKLAMA

Sam Peckinpah z pewnością miałby duże problemy z odnalezieniem się we współczesnym Hollywood. Jego kino tętni niezwykle sugestywną brutalnością, prowadzoną rewolwerem silnych, męskich postaci kochających ryzyko i nieznających kompromisów. Dzisiejsze, niezwykle spolegliwe i wyraźnie feminizujące się kino nie byłoby dobrym miejscem dla Peckinpaha. Dlatego tak dobrze się go wspomina.

Reżyser słynnego Konwoju nakręcił w swojej karierze kilka westernów. Wśród nich tym najbardziej znamienitym pozostaje Dzika banda z 1969 roku. Jest to bowiem ten przykład filmu o kowbojach, który skrzętnie obalił sztywne zasady gatunku uskuteczniane w epoce narracji Howarda Hawksa, ukazując niezwykle bezkompromisową historię z dalece niejednoznacznymi postawami moralnymi. Szok, który obraz ten wywołał, nie dla wszystkich był łatwy do przełknięcia. Po latach jednak dostrzeżono w nim istotne przesłania, a sam film stał się definicją antywesternu.

Jednym z największych mitów obecnych w westernach jest wyraźny podział na dobro i zło, reprezentowane – odpowiednio – przez praworządnego szeryfa oraz natrętnych bandytów. Podstawowy wyróżnik filmu Peckinpaha z 1969 roku polega na tym, że to z tych złych reżyser postanowił uczynić głównych bohaterów, lub raczej antybohaterów, swego filmu. Tytułowa dzika banda to grupa rzezimieszków specjalizujących się w okradaniu pociągów i budynków kolei. Dowodzi nimi Pike Bishop (William Holden). Ich nieprawy proceder ma zostać jednak zakończony, gdy w ich ślady wysłany zostaje pościg łowców nagród, na którego czele staje Deke Thornton (Robert Ryan), były kompan Pike’a. Tłem dla całej historii jest rewolucja meksykańska.

Już pierwsza scena filmu ma zasugerować widzowi, jakiego argumentu będzie używał Peckinpah najczęściej. Obraz wrzucanego do mrowiska skorpiona, maltretowanego w ten sposób przez dzieciaki, wyraźnie zdradza intencje reżysera, który w tym wypadku postawił sobie za cel nakreślenie gloryfikacji przemocy i okrucieństwa. Choć Dzika banda ową przemocą ocieka (bo nie tylko o strzelaniny w tym wypadku chodzi, ale także o stosunek męskich bohaterów wobec kobiet), to jednak należy zwrócić uwagę na sposób jej wykorzystania. Reżyser zawsze ma bowiem ku temu istotny powód. Twórca niejednokrotnie daje do zrozumienia, iż podział na dobro i zło jest sztuczny, gdyż praktycznie w każdym z nas istnieje zalążek mroku, wpływający na podejmowanie dalece nieetycznych wyborów oraz uciekanie się do przemocy.

W ten sposób Peckinpah pozbawia swoją opowieść charakteru romantyzmu, bardzo istotnego dla wcześniejszych westernów, takich jak chociażby Rio Bravo. Znamienny jest w filmie pozorny kontrast, jaki istnieje pomiędzy dwiema grupami jeźdźców. Łowcy nagród, prowadzeni przez Thorntona – choć są tymi, którzy służą prawu – zostali przez reżysera scharakteryzowani w tak odrzucający sposób, że nie jesteśmy w stanie im kibicować. To zatem ci wyjęci spod prawa, źli i bezwzględni bandyci z grupy Pike’a zdobywają nasze serca, choć reprezentują dalece niemoralne postawy. Reżyserowi udaje się nas jednak do nich przekonać trudnymi do przecenienia argumentami. Dzika banda, przy całej swej bezwzględności i brutalności, jest też opowieścią o sile męskiej przyjaźni, honorze i lojalności. W tym wypadku Peckinpah pozostał zatem wierny tradycji, zapisując te ważne dla westernu wartości na szczycie kodeksu moralnego swoich bohaterów.

Do tej beczki miodu dodam jednak na koniec odrobinę dziegciu, gdyż muszę przyznać, że tak jak zafascynował mnie zarówno motyw przewodni filmu, jak i jego finalne, odważne rozwiązanie, tak wszelkie wątki poboczne (zwłaszcza ten meksykański) obudowujące historię o dodatkowy kontekst, niekoniecznie do mnie trafiły, wyraźnie rozpraszając moją uwagę. Narracja filmu została moim zdaniem nazbyt przeciągnięta, Peckinpah mógł spokojnie zrezygnować z co najmniej kilku nieistotnych dla ogółu fragmentów filmu. Broni się jednak montaż, który jest moim zdaniem jednym z najlepszych aspektów filmu. Dzika banda była co prawda nominowana do Oscara za scenariusz oraz muzykę, ale, jeśli mam być szczery, to po latach film Peckinpaha będę pamiętać głównie za sprawą kapitalnie zmontowanych scen strzelanin, tworzących jedyny w swoim rodzaju spektakl.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA