Tajemnica Filomeny
Dostrzeżona na wielu festiwalach „Tajemnica Filomeny” jest współcześnie rozgrywającą się historią pewnej Irlandki. Tytułowa Filomena – poczciwa, religijna starsza pani z klasy średniej – skrywała przez całe życie tajemnicę. Sekret dotyczył jej nieślubnego dziecka, w młodości odebranego i oddanego do adopcji przez zakon, w którym mieszkała. Jednak przychodzi chwila, kiedy ciężar tajemnicy jest już nie do zniesienia. Córka Filomeny niespodziewanie dowiaduje się, że ma przyrodniego brata. Starsza pani nie dość, że ujawnia swój sekret, to jeszcze pragnie dowiedzieć się czegoś o odebranym synu, może nawet go odnaleźć. Zadanie nie jest łatwe – upłynęło wiele lat od czasu, gdy Filomena przebywała w zakonie, zakonnice poumierały, a dojście do archiwum zakonnego jest utrudnione.
I tak się składa, że w tym momencie na drodze rodziny Filomeny pojawia się popularny londyński dziennikarz, Martin Sixsmith. W wyniku zawodowej wpadki traci on dotychczasowe stanowisko i próbuje znaleźć sobie nowe zajęcie. Sixmith zabiera się za artykuł dotyczący historii „z życia wziętej”, a sprawa Filomeny idealnie pasuje do jego rubryki: starsza kobieta poszukuje syna, którego w niegodziwy sposób odebrała jej kościelna instytucja… W dodatku okazuje się, że zakonnice nie były troskliwymi opiekunkami dla swoich podopiecznych, którym rzekomo wielkodusznie pomagały. Dwójkę bohaterów połączy wspólny cel, choć ich motywacje i podejście są odmienne.
Postaci Filomeny Lee i Martina Sixsmitha są jak mieszkańcy różnych planet. Jedna z nich jest zamieszkiwana przez poczciwą, należącą do klasy średniej, uwielbiającą harlekiny oraz nieskomplikowane telewizyjne komedie Irlandkę wychowaną w duchu wiary katolickiej. Natomiast przedstawicielem drugiej planety jest złośliwy, ironiczny dziennikarz, który katolikiem na pewno nie jest, za to może poszczycić się dyplomem Oxfordu, eleganckim BMW i znajomościami w „wielkim świecie”. Spotkanie tych dwóch osób, przedstawicieli różnych klas brytyjskiego społeczeństwa, oraz zderzenie ich postaw jest kluczowe dla obrazu i decyduje o tym, że „Tajemnica Filomeny” nie jest jedynie łzawą historią. Relacja Filomena-Martin to najmocniejszy element filmu. Środek ciężkości w obrazie Stephena Frearsa leży na styku opowieści o tytułowej bohaterce szukającej syna i relacji, jaka łączy ją oraz towarzyszącego jej dziennikarza. Cały film zasadza się na komicznym ukazywaniu różnic klasowych. Reżyser z całym szacunkiem dla życiowej tragedii Filomeny (swoją drogą, zaczerpniętej z życia) nakręcił obraz, który jest po prostu zabawny. Przedstawiona historia i zwroty akcji momentami są oczywiste oraz banalne, jednak wydaje się, że to nie wpadka twórców, ale że taki był ich zamiar (stworzenie filmu bez większych komplikacji fabularnych i narracyjnych). Główną atrakcją filmu są dialogi oraz bohaterowie, którzy je między sobą wymieniają. Co ciekawe, za scenariusz filmu odpowiada między innymi odtwórca roli Martina Sixmitha, Steve Coogan (drugim scenarzystą jest Jeff Pope). Panowie stworzyli go na podstawie książki o losach Filomeny Lee i zyskali nominacje do Oscara.
O atrakcyjności postaci i o tym, że dialogi świetnie wybrzmiały, zadecydowało aktorstwo. Judi Dench oraz Steve Coogan – to dla nich warto obejrzeć „Tajemnicę Filomeny”. Stanowcza, a jednocześnie zmienna Filomena, która jak nikt potrafi opowiedzieć właśnie przeczytaną książkę, w wykonaniu Dench jest po prostu rozbrajająca (nominacja do Oscara). Na krok nie ustępuje jej Coogan, grający nieporadnego dziennikarza, który niemal nieustannie operuje ironią. Choć postaciom daleko do ideałów, to trudno nie obdarzyć ich sympatią, która sprawi, że z wielką przyjemnością patrzymy na ich poczynania aż do samego końca filmu.
Film Stephena Frearsa nie zaskoczy nas bogactwem środków formalnych i efektów specjalnych. Reżyser nie planował też wstrząsać widzem poprzez nadreprezentację cierpienia. „Tajemnica Filomeny” nie jest filmem nastawionym na wyciskanie łez za sprawą tragicznej opowieści. Reżyser nie katuje nas obrazami bólu, choć oczywiste jest, że historii Filomeny do komedii nie zaliczymy. Dostajemy film, który można określić jako poczciwy oraz zabawny (podobnie jak jego głównych bohaterów). Różnice klasowe, choć bardzo wyraźnie i często pokazywane, nie służą bolesnej krytyce. Nawet jeśli mamy do czynienia z satyrą na klasowość społeczeństwa, to bohaterowie nie zostają mocno osądzeni bądź ośmieszeni. Z kolei kwestie religijne, etyczne oraz ideały z nich płynące pokazano bardzo poprawnie, wręcz utopijnie. Konserwatyzm i tolerancja, wiara i sceptycyzm, wina i wybaczenie – na wszystko znalazło się tu miejsce. Każdy postępuje, myśli oraz czuje tak, jak chce. Wokół panuje wzajemna tolerancja, najważniejsze natomiast jest wyjawienie prawdy, co stanowi wartość uniwersalną, istniejącą ponad wszelkimi podziałami.