search
REKLAMA
News

ONA WRÓCI! Linda Hamilton ponownie jako Sarah Connor

Szymon Pewiński

21 września 2017

REKLAMA

Kolejny powrót Arnolda Schwarzeneggera do jego ikonicznej roli chyba nikogo nie dziwi. Ale już powrót Lindy Hamilton jako Sary Connor to pewna niespodzianka. Pozwala wierzyć, że najnowsza odsłona serii – tym razem sygnowana nazwiskiem Jamesa Camerona – będzie przyzwoitą rozrywką, a nie tylko marnym odcinaniem kuponów od uznanej marki. A może jej angaż to znów “gra na sentyment”? 

Historia praw autorskich do Terminatora jest długa i zagmatwana. Ale jedno nie ulega wątpliwości: bez Jamesa Camerona, który odzyska je w roku 2019, kolejne filmy wypadały średnio lub żenująco. Tymczasem twórca serii już od kilku miesięcy zapowiada nowe rozdanie. Według wstępnych założeń powstanie trylogia, a prace nad scenariuszem już trwają. Za reżyserię pierwszej części ma odpowiadać Tim Miller – reżyser Deadpoola.

Mimo że Terminator kojarzony jest przede wszystkim z T-800, dla mnie to Sarah Connor pozostaje najważniejszą bohaterką tej opowieści. To ona urodziła wybawcę ludzkości i to ona – o czym warto pamiętać – opowiada nam historię znaną z Dnia sądu. Pamiętali o tym telewizyjni twórcy, decydując się na nakręcenie Kronik Sary Connor. W tytułową rolę wcieliła się Lena Headey. Znacznie gorzej w Terminator: Genisys wypadła w tej roli Emilia Clarke. Żadne z tych wcieleń nie wytrzymuje starcia z kreacją Lindy Hamilton. Nigdy nie była genialną aktorką, ale miała niezwykłą charyzmę, dzięki której oba oblicza (przyszłej) matki Johna Connora pozostają wiarygodne i świetnie bronią się po latach, niemal zawsze znajdując miejsce w zestawieniach takich jak to.

Z drugiej strony angażowanie dwojga najbardziej rozpoznawalnych aktorów serii to też gra na sentymentach widzów, o których w swojej recenzji Terminatora: Genisys pisał Radosław Pisula. Zapowiadając powrót Hamilton, Cameron mówi o przywróceniu dla kina akcji kobiet kończących 50 czy 60 lat (bo skoro dziadkowie mogą, więc dlaczego babcie – nie?), ale uważam to raczej za dopisywanie zbędnej filozofii do prostego zabiegu z powodzeniem stosowanego w nowych odsłonach Gwiezdnych wojen.

Obecność Lindy Hamilton to dodatkowa trampolina pozwalająca popchnąć historię do przodu, jednocześnie nie odstawiając na boczny tor miłośników i fanów dwóch pierwszych części. Przyznaje to nawet ich twórca, zapowiadając, że w swojej nowej trylogii chce „przekazać pałeczkę młodemu pokoleniu”. Wiadomo – trudno wymagać od sześćdziesięcioletniej dziś Hamilton i o dekadę starszego Schwarzeneggera, by oboje grali na pełnych obrotach w potencjalnym hicie kina akcji.

Uczucia mam więc mieszane. Jeśli rzeczywiście ktoś chce się brać za nowego Terminatora, może rzeczywiście niech to będzie sprawdzone trio. Pytanie tylko, czy dzisiejszych widzów w ogóle obchodzi walka Sary Connor ze Skynetem?

REKLAMA