RUPAUL’S DRAG RACE. Jak cieszyć się z programu o facetach w kieckach

Cóż to był za finał! Obsceniczny i pompatyczny – podobnie jak cały program. Od 6 czerwca na Netfliksie można podziwiać Grand Finale ostatniego, jedenastego sezonu show RuPaul’s Drag Race. Najlepsze królowe sezonu: A’keria C. Davenport, Brooke Lynn Hytes, Silky Nutmeg Ganache oraz Yvie Oddly po raz ostatni spotkały się na wybiegu, tocząc między sobą ostateczną walkę o tytuł Miss. I choć ja koronę włożyłabym na głowę innej finalistki, trzeba przyznać, że sezon skończył się w wielkim stylu, a mnie zostawił z dzikim apetytem na więcej.
Dla niewtajemniczonych: RuPaul, gospodarz i juror, diva oraz artysta co sezon gromadzi w swoim programie grupę charyzmatycznych, utalentowanych drag queens, które w wieloodcinkowej rywalizacji zmagają się o tytuł America’s Next Drag Superstar. Uczestniczki biorą udział w konkurencjach nie tylko projektanckich bądź na wybiegach, ale też czysto artystycznych i scenicznych. Program ma na celu wyłonić najbardziej przebojową oraz wszechstronną queen. Patrząc na wszechobecny róż, brokat i wielobarwny kicz nadający puls programowi, łatwo wrzucić RuPaul’s Drag Race do jednego worka z resztą nadętych i płytkich reality show. Nie ukrywam, że i dla mnie obraz ten pozostaje gdzieś w sferze beztroskiego guilty pleasure, niemniej produkcja jest zdecydowanie czymś więcej niż pustą pokazówką z groteskowo wyglądającymi mężczyznami w maskach z pudru i kieckach opinających sztuczne biusty. I to z kilka znaczących powodów.
Przed obejrzeniem tego programu nie zdawałam sobie sprawy, że drag może mieć tyle twarzy. Jest ich wręcz niezliczona liczba. Każda uczestniczka danego sezonu show reprezentuje swój własny, niepowtarzalny i, co najistotniejsze, autorski styl. Szybko więc utwierdziłam się w przekonaniu, że w RuPaul’s Drag Race mam do czynienia z artystkami oraz performerkami z wyższej półki, których występy po prostu cieszą oko. Z osobami, dla których drag jest najpełniejszym wyrazem artystycznej ekspresji. Każda z nich musi się zaś wykazać ogromnym zaangażowaniem, aby stworzyć niepowtarzalne i zjawiskowe kreacje sceniczne. Fakt, że prezentowane co odcinek suknie i kostiumy są projektowane oraz szyte ręcznie, nie powinien nikogo dziwić. Podobnie wymagający make-up, który prezentując się na twarzach, bliższy jest ekspresjonistycznym malunkom niż zwykłemu wieczorowemu makijażowi. Każda konkurencja wystawia na próbę charyzmę, wielobarwną osobowość oraz obycie ze sceną i publicznością wszystkich uczestniczek. Aby zdobyć koronę, nie wystarczy jedynie przejść płynnym ruchem po wybiegu i nie potknąć się o frędzle sukni. Niezbędne są także zdolności aktorskie, wokalne, taneczne, komediowe i wiele innych, które są poddawane próbom podczas licznych konkurencji. Będąc dobrą drag queen, musisz nie tylko zabawiać publikę, ale też wykazać się artyzmem, co wyraźnie podkreślają surowi jurorzy. To wszystko składa się na obraz programu, który zabawia publikę wyjątkowo wysokim poziomem kreatywności, oryginalności i splendoru, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że jest to program czysto rozrywkowy. Ponadto jest przystępnym sposobem na zaznajomienie publiczności zarówno ze sztuką dragu, jak i społecznością LGBT.
Począwszy od kiczu, groteski, przesady, a na niedorzeczności, jaskrawości, kąśliwości skończywszy, Drag Race jest po prostu absurdalnie zabawny. Sam drag opiera się w głównej mierze na karykaturze bądź satyrze, czemu daje się pełny wyraz w programie. Nie chodzi jednak tylko o to – show prezentuje pikantny obraz środowiska drag queen, w którym nie stroni się od uszczypliwych obelg, ciętych uwag, ostrego języka. Każda z królowych oprócz własnego pseudonimu artystycznego nosi zastępczy tytuł „bitch”, które pada wielokrotnie w każdym odcinku. Sposób bycia oraz uosobienie drag queen opiera się na parodii, przerysowaniu, błyszczącej wyrazistości. Jeśli połączyć to z charakterystycznym slangiem, przesadną pewnością siebie, otrzymuje się elektryzującą i komiczną mieszankę wybuchową. Nie oznacza to jednak, że reality show Mamy Ru stroni od poważnych tematów. Trudno by było takie pominąć w programie współtworzonym głównie przez mniejszości seksualne. Wiele uczestniczek zaś, ze względu na swoją orientację czy sposób bycia, musiało mierzyć się z uprzedzeniami, o czym nieraz wspominają one przed kamerą. Na szczęście twórcy programu nie przyciągają widzów przesadną ckliwością czy patetycznością. W ten sposób zwracają jedynie uwagę na istotny i realny problem współczesnej nietolerancji. Drag Race opiera się przede wszystkim na pozytywnych założeniach związanych z akceptacją i pochwałą różnorodności. Nie skupia się na negatywach, wręcz przeciwnie – na przykładzie uczestniczek pokazuje, jak przeistaczać je w siłę. Każdy odcinek zaś zamykany jest wygłaszanym przez gospodarza mottem: „Jeśli nie potraficie pokochać siebie, jak do cholery macie pokochać kogoś innego?”, co jest być może prostą, ale jakże trafną dewizą. Może i zabrzmi to naiwnie, ale obraz mężczyzn cieszących się ze swojej wykreowanej kobiecości, sławiąc ją i bawiąc się nią na wiele wymyślnych, kreatywnych sposobów, rodzi w widzu, przynajmniej we mnie, pewien instynkt, który pozwala czerpać z podobnych obrazów radość i satysfakcję. Kobiecość jest wdzięcznym, różnorodnym, wieloaspektowym tematem, z którego bohaterki programu czerpią garściami, celebrując ją na wiele oryginalnych sposobów, maczając ją w różnych estetykach. Gdyby tylko ograniczyć częste, niestety mało subtelne antytrumpowskie komentarze polityczne, które nierzadko ocierają się o przesadę, Drag Race byłby przykładem programu o bajecznie pozytywnej sile oddziaływania.
Jedenasty, dopiero co zakończony sezon RuPaul’s Drag Race był moim pierwszym zetknięciem z tym show, ale na pewno nie ostatnim. Co więcej, na pozostałych wcześniejszych zamierzam bawić się równie dobrze jak na najnowszym. Nie jest to trudne, należy jedynie wyzbyć się pewnych awersji i czerpać czystą radość z programu o ludziach pełnych pasji, kreatywności, ale przede wszystkim miłości do swojej osoby i pochwały tego, kim są. Brzmi jak truizm, ale za to przekazany w najbardziej szałowym i barwnym opakowaniu, w jakie tylko da się go zapakować. Can I get an amen up in here?