JUSTICE LEAGUE na pierwszym zwiastunie
Batman rzuca co chwilę dowcipem i szlaja się po wioskach rybackich, Aquaman doi butelkę whiskey na jeden “gul” niczym polski stoczniowiec, nawet nie zagryzając (choć w sumie czym ma zagryźć, skoro śledziki odpadają?), a następnie przemywa twarz falą wielkości Pałacu Kultury, Cyborg wygląda jakby animowano go na potrzeby odcinka „Gwiezdnych wrót”, Flash desperacko potrzebuje przyjaciół, a Superman – idąc za namową jednego z memów o Schopenchauerze – leży dwa metry pod ziemią, bo tam chłodek. Tyle i więcej możemy zobaczyć w parującym jeszcze zwiastuniku „Justice League”. Tak, film będzie miał taki klarowny tytuł, a nie coś w stylu „Justice League of America: The Rise of Hope”. Podoba mi się, ale nie byłbym sobą, gdy nie kilka soczystych „ale”.
Jeśli narzekanie na to, że ten zwiastun ma zbyt pogodny ton, można uznać za swoistą bipolarność (wszak poprzednim filmom z filmowego DCU zarzucano przesadę powagi i mroku), to wyjęte fragmenty przedstawiające Batmana rekrutującego superbohaterów wydają się kuriozalne, biorąc pod uwagę charakter postaci przedstawiony w poprzednim filmie. Absolutnie każdy fragment z przedstawionego trailera pokazuje Batmana wyluzowanego, kończącego swoją wypowiedź one-linerem, a jego pogaduszki z Wonder Woman na fotelach to już wręcz scena z komedii kumpelskiej, tylko czekać, aż ktoś wniesie mleko i ciasteczka.
Kupuję to jednak, bo to wyraźnie zabieg PR-owy, a prawdziwy ton produkcji zostanie objawiony już w pełnoprawnych zwiastunach. Myślę zresztą, że nie ma jeszcze za dużo materiału, którym można by się pochwalić, a ten miksik to swoisty komunikat dla fanów, że “Liga sprawiedliwości” się robi, że brana jest pod uwagę krytyka “Batman v Superman”, a także to, że koniec z plastelinowymi barwami oraz bohaterami skąpanymi w mroku. Mam wątpliwości co do formatu obrazu, ale to również może się zmienić jeszcze kilka razy.
Wszystko więc, co widzimy na temat warstwy fabularnej, nie powinno podlegać krytyce, film to jeszcze niepociachana i niedopracowana wizualnie zupka, która musi zdrowo się przegryźć w głowie nowego, skarconego i pewnie uczącego się pokory Zacka Snydera oraz studiu WB/DC, które w dalszym ciągu wierzy, że to się może udać.
I ja zresztą wierzę. Zajmijmy się więc nowościami. Ezra Miller jako Flash, choć włożono mu w usta jakiś banialuk o “potrzebie poznania nowych kolegów” (czemu, skoro to ładny chłopina z całkiem reprezentatywną mocą?), widać, że jest na planie wyluzowany. Cyborg – wciąż ta postać nikogo nie interesuje, a jej wygląd jest tragiczny (co pewnie się zmieni) oraz Aquaman, który z nowej paczki ma zdecydowanie najwięcej czasu ekranowego w tej zajawce. Jeśli pamiętacie scenę, w której marvelowy Thor rozwalał kufle z kakao oraz talerze po naleśnikach w podmeksykańskiej barówie, prosząc o dokładkę, zobaczycie coś w tym tonie, ale dokokszone testosteronowymi zastrzykami oraz złowieszczymi brwiami Jasona Mamoy.
Trudno mi powiedzieć, jako miłośnikowi majestatycznej, komiksowej wersji Arthura Curry’ego, czy mi się to podoba, czy nie. Podsumowując rozważania na temat trailera – nie mam ich za wielu. Dlatego wklejam tę oto fotencję Aquamana, który wyżłopał butelkę szkockiej, a następnie poszedł pewnie kozaczyć na plażę. Mam nadzieję, że “rozluźnianie” tonu nie pójdzie w tym kierunku, a cudownie zmartwychwstały Superman nie będzie musiał pod koniec tego widowiska wyciągać swoich kolegów nie tylko z tarapatów, ale i uzależnienia.