Sztuczne światy – A GDY ZAWIEJE WIATR
Animacja Jimmy’ego Murakamiego w niebanalny sposób traktuje o globalnym zjawisku. Trzecia wojna światowa i atak nuklearny ani razu nie otrzymują reprezentacji w obrazie. Reżyser nie pozwala zaistnieć tym wydarzeniom przed naszymi oczami. Zdaje sobie sprawę, że opierają się one na wyjątkowo niekomfortowym paradoksie. Po pierwsze oznaczają one kolosalną tragedię i skrajne cierpienie, ale po drugie są wizualnie efektowne, wciągające i niebezpiecznie atrakcyjne, interesujące w czysto estetyczny sposób. Murakami nie ma zamiaru łapać nas w etyczne sidła.
A gdy zawieje wiatr jest utrzymaną w poważnym tonie opowieścią o umieraniu, o przedwczesnym żegnaniu się z życiem. O niewinnych i bezbronnych ofiarach wielkiej Historii. Oczywiście zmyślonej i nieprawdziwej, ale opierającej się przecież na nieustanym lęku i niepewności, tak znajomej wszystkim, którzy żyli w okresie zimnej wojny. Ta hipotetyczna fabuła zawiera ogromne pokłady prawdziwych emocji.
Bohaterami A gdy zawieje wiatr są Hilda i Jim – dwójka emerytów mieszkających gdzieś na prowincji w Wielkiej Brytanii. Mąż, będąc w mieście, czyta w gazecie, że zbliża się wybuch kolejnej wojny światowej. Zabiera ze sobą broszurkę z poradami, co należy zrobić w razie prawdopodobnego nuklearnego ataku. Akcja całej animacji rozegra się w małym, ciasnym domku otoczonym przez pastwiska i pola uprawne.
Murakamiemu w niesamowity sposób udało się utrzymać widza w niepewności, w niewierze, że rzeczywiście może dojść do jakiegokolwiek zbrojnego konfliktu. Spokojna, miejscami nawet humorystyczna i prowadzona z „przymrużeniem oka” narracja pozwala sądzić, że realizowanie przez Jima kolejnych punktów z wojennej broszurki jest jedynie zabawą. Starszy pan ponownie odkrył w sobie dziecko. Majsterkowanie przy budowie schronu to doskonałe urozmaicenie monotonnych dni. Hilda spogląda na swojego męża w pobłażliwy i pełen ciepła sposób, nie komentując nietypowego zachowania Jima. Wrażenie braku zagrożenia wzmaga prosta, bryłowa forma animacji, przypominająca dziecięce kolorowanki.
Murakami skutecznie usypia naszą uwagę. Trudno uwierzyć, że faktycznie jesteśmy na kilka godzin przed kataklizmem. Gdy do niego dochodzi, nie widzimy wybuchu bomby atomowej. Epicentrum znajduje się zapewne gdzieś daleko za horyzontem. I tak za blisko, by dwójka staruszków była w stanie obronić się przed zabójczym promieniowaniem. Prowizoryczny schron oczywiście nie może spełnić swojej funkcji.
Wtedy A gdy zawieje wiatr nabiera powagi, a uczucie bezradności coraz bardziej doskwiera. Emeryci nie do końca zdają sobie sprawę, w jak trudnej sytuacji się znaleźli. Zebrany prowiant i zapasy wody szybko się wyczerpują. Jedynym, co może ich uratować, jest tak mało prawdopodobna pomoc. Murakami wyobraźni widza pozostawia przypuszczenia i pytania, do jak wielkiego ataku naprawdę doszło.
Nie mam wątpliwości, że ostatnie pół godziny A gdy zawieje wiatr jest jednym najbardziej przejmujących fragmentów w historii kina. Powstał za sprawą nietypowo budowanej dramaturgii. Zazwyczaj bohaterami fabuł traktujących o apokalipsie są jednostki znacznie bardziej aktywne, zdeterminowane, doskonale świadome wagi sytuacji i z całych sił przeciwstawiające się jej. Przetrwanie wymaga ogromnego wysiłku, ale ciągle jest ono prawdopodobne. Trzymamy za nich kciuki, ponieważ istnieje cień szansy. Murakami zrywa z regułami konwencji. Nie interesują go herosi, ale ci najzwyczajniejsi śmiertelnicy, z góry skazani na śmierć, bezbronni i bezradni.
A gdy zawieje wiatr wypełnia więc lukę w apokaliptycznych narracjach. Dopisuje ważny rozdział, spoglądając tam, gdzie pozornie nic się nie dzieje. I na pierwszy rzut oka tak jest. Dwójka emerytów po nocy spędzonej w schronie (znajdującym się w ich salonie) stara się wrócić do normalnego życia. Przyrządzają śniadanie, Hilda nieskutecznie odkurza mieszkanie, Jim przeskakuje po kolejnych częstotliwościach w radiu, oboje wychodzą na zewnątrz poopalać się na słońcu. Zwyczajność ich zachowania ujmuje i wzrusza. Wiemy jednak, że świat, w którym żyli, przestał istnieć, ich domek wydaje się ostatnią oazą życia.
W A gdy zawieje wiatr możemy usłyszeć dwie ballady rockowe. Film otwiera When the Wind Blows Davida Bowie’ego, a kończy go Folded Flags Rogera Watersa. Utwór wtedy już byłego wokalisty Pink Floyd idealnie wpisuje się w pacyfistyczny wydźwięk animacji Murakamiego. Wydawać się wręcz może, że ten kawałek pochodzi z legendarnego The Wall czy późniejszego The Final Cut. Koresponduje z nimi na płaszczyźnie muzycznej kompozycji, wykorzystania typowych dla Floydów dźwięków z naturalnego otoczenia czy warstwy lirycznej.
A gdy zawieje wiatr jest dziełem bezbłędnym i miejscami prawdziwie natchnionym. Taka jak choćby finalna scena, gdy dwójka staruszków wygłasza modlitwę. Reżyser kieruje wtedy nasze spojrzenie na zachmurzone niebo, przez które przedzierają się promienie Słońca. Magia. Bez grama kiczu. Sama modlitwa nie ma charakteru rozpaczliwego błagania o pomoc, nie jest też ckliwym pożegnaniem bądź ostatecznym aktem desperacji. Reżyser unika histerycznej tonacji.
Animacja Murakamiego udowadnia, że kino czasami znaczy bardzo wiele, potrafi być prawdziwie doniosłe i szczerze bolesne.
korekta: Kornelia Farynowska