Publicystyka filmowa
O jedną DZIAŁKĘ za daleko. Słynni filmowi NARKOMANI
„O JEDNĄ DZIAŁKĘ ZA DALeko” to opowieść o wrażliwych duszach, które w narkotykach szukają ucieczki od rzeczywistości i swoich emocji.
Dla wielu fanów muzyki, niezależnie od tego, czy lubili bluesa, Ryszard Riedel był postacią ważną, żeby nie powiedzieć legendarną dla muzyki. Osobiście, chociaż nie przepadam za Dżemem, doceniam poruszające teksty Ryśka. Kilka piosenek nawet czasem nucę pod nosem. Frontman Dżemu może nie potrafił ich napisać poprawnie ortograficznie, ale umiał czuć szczerze emocje i bez ogródek, trafnie o nich mówić, co w tak doskonały sposób oddał Tomasz Kot w Skazanym na bluesa.
Minęło 15 lat od premiery.
Jest ona przyczynkiem do zestawienia opowieści o ludziach tyleż wrażliwych, co zagubionych, podobnie trudnych dla siebie, co sprawiających problemy innym, a co najważniejsze, chcących usilnie zagłuszyć środkami psychoaktywnymi swój nadwrażliwy stosunek do świata. Taki był Rysiek Riedel i tacy są narkomani, którzy w pewnym momencie biorą za dużo i odlatują na zawsze. Ich chęć porzucenia realności na rzecz narkotykowych odjazdów ma swoje źródła, powstałe zanim jeszcze zdecydowali się wziąć pierwszą działkę. Nazwijmy to skłonnością lub potencją ich substancji, która niekoniecznie powinna wejść w akt i ich zniszczyć.
Arystoteles by się ucieszył (teoretycznie), narkomani już mniej ze stanu swojej człowiekowatości. Poniżej więc zestawiłem kilka opowieści o ludziach, których dokonania niekonieczne lubię i poważam. Nie ma również znaczenia to, że zagrali (czy też pojawili się) w filmach starających się powiedzieć coś mądrego o nałogu w ogóle. Ich osobowości po prostu okazały się na tyle barwne, że pozostawiły wiele innych uzależnionych bohaterów kina z tyłu, być może dlatego, że w wybranych przeze mnie przypadkach indywidualizm postaci nie przegrał z narzuconą przez twórców uświadamiającą misją filmów.
Ryszard Riedel (Tomasz Kot), Skazany na bluesa (2005), reż. Jan Kidawa-Błoński
Patrząc na dzieciństwo Ryśka, jego relacje rodzinne, stosunek do edukacji, zainteresowania czy też miejsce, w którym żył, nim ukończył 18 lat, można faktycznie powiedzieć, że był skazany na bluesa, gdyż nic innego nie dawało mu poczucia wolności i docenienia, zwłaszcza rodzina. Odkąd pierwszy raz uciekł z domu, starał się sam ulepić siebie, trochę na przekór surowemu ojcu. I wcale nie poniósł w tym porażki. Przynajmniej na samym początku kariery. Zaczął ją skutecznie, jednak nie przemienił w zmieniający dotychczasowe życie zysk. Nikt nie zaszczepił mu hamulca, a powinni to zrobić najbliżsi, lecz nie tak, jak to robili – bezmyślnie trzymając za mordę jak ówczesna czerwona władza zwykłych ludzi.
Bo jest taka symboliczna ilość jaboli, którą można wychylić na jeden raz, a każdy więcej będzie oznaczał chęć sięgnięcia po coś więcej, za granicą uzależnienia. Po wolność? Na pewno po jakąś jej wizję, której się nie posiada. W przypadku Ryśka po wyzwolenie się Indianina spod władzy białego kowboja. To stopniowe zatapianie się w marzeniach, których realność była wzmacniana narkotykami, Tomasz Kot odtworzył niezwykle sugestywnie. Rysiek dzięki niemu stał się namacalny, ikoniczny, ale nie nadczłowieczy. I aż się łza w oku kręci, że patrzy się na kogoś, kto całe życie szukał swojej wolności, chciał się wyzwolić od biedy i zbudować życie na swój sposób, a gdy faktycznie mu się to udało i szły za nim całe tłumy, zmarnował to, gdyż jego odziedziczona po ojcu (a przez niego po dziadku) niechęć do siebie okazała się silniejsza.
Donnie Azoff (Jonah Hill), Wilk z Wall Street (2013), reż. Martin Scorsese
Zupełnym przeciwieństwem Ryśka z Dżemu jest Donnie Azoff.
Nie ulega wątpliwości, że jest narkomanem. Jego nałóg, chociaż zapewne w swojej naturze podobny do Ryśkowego, przedstawiony jest jednak zupełnie inaczej niż w Skazanym na bluesa. Widz się nad Donniem nie ulituje, bo to karierowicz, szelma, cynik, dwulicowiec, zależy mu jedynie na pieniądzach, a dla ochrony siebie wykorzysta każdego, nawet przyjaciela. W ogóle coś takiego jak przyjaźń w jego kategoriach moralnych nie występuje. Narkotyki jeszcze bardziej wydobywają z jego osobowości tę nieprzyjazność, a w miarę rozwijania się fabuły Wilka z Wall Street – zwykłą podłość.
Oczywiście, nawet tak przebiegły człowiek jak Azoff nie ma siły kontrolować dozowania narkotyków. Nikt takiej siły nie ma, zwłaszcza gdy ćpa tzw. twarde substancje. Można jedynie mówić o mniejszych lub większych skłonnościach do uzależnienia się. Donnie Azoff znalazł się w tym zestawieniu dzięki niewątpliwej charyzmie, jaką emanował przez cały film Jonah Hill, nawet jeśli był to magnetyzm wybitnie odpychający.
Harry Goldfarb (Jared Leto), Requiem dla snu (2000), reż. Darren Aronofsky
Tragicznym marzycielem można by również nazwać Harry’ego Goldfarba.
Jego wejście w nałóg było dość nieoczekiwane. Zaczęło się bardziej od eksperymentów, gdyż Harry miał plan, jak zmienić swoje życie na lepsze. Z początku chciał to zrobić bez wchodzenia w konflikt z prawem, ale narkotyki bardzo szybko przekonały go, że nie ma po co tyle czekać. Handel prochami daje niewspółmiernie szybszy zarobek. Harry nie zachowuje przy tym należytej ostrożności (wielu bardziej zaawansowanych dealerów po prostu nie ćpa) i staje się swoim własnym klientem. A marzenia? Okazuje się, że łatwiej jest podtrzymywać stan narkotycznego upojenia, które daje szansę na niemal dziecięcy eskapizm, niż osiągnąć swoje cele w rzeczywistości.
Za tym idą całe rzesze ludzi, kierując się irracjonalną wiarą, a potem organiczną, niekontrolowaną wolicjonalnie potrzebą funkcjonowania w ułudzie. Gnijąca ręka Harry’ego jest jedynym znakiem realności, która nieubłaganie płynie obok głównego bohatera, cały czas starając się obudzić go ze snu. Najbardziej pouczające jest jednak to, że z tego poziomu, na którym znalazł się Harry, nie da się już tak łatwo odbić.
Jim Morrison (Val Kilmer), The Doors (1991), reż. Oliver Stone
Historia Morrisona i grupy The Doors jest trochę podobna do historii Riedla i zespołu Dżem. Z jednej strony ich wokaliści i tekściarze w jednym stworzyli kultowe postaci, ciągnące grupy muzyczne wysoko w notowaniach, z drugiej stali się wrzodami na tyłkach członków zespołów. Ray Manzarek czy Paweł Berger chcieli grać, komponować, nagrywać płyty, a nie szlajać się z dziwkami po klubach, chlać i ćpać. Z początku tolerowali wyskoki swoich frontmenów, ale cierpliwość się w końcu wyczerpała. Jim Morrison był człowiekiem niewątpliwie zdolnym, ale też niedojrzałym. Sama fascynacja poezją turpistów nie wystarczy, żeby zbudować odporną na rzeczywistość osobowość, a wiecznie wkurwiony na ojca Morrison pod tym względem okazał się słabeuszem, aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że jego teksty mogą trafiać do zagubionych nastolatków.
Mnie to egzystencjalne męczenie buły nigdy nie uwiodło, podobnie jak muzyka The Doors. Ulubiony Morrisona Oscar Wilde był w tym warsztatowo znacznie lepszy, niemniej wizja zaprezentowana przez Olivera Stone’a może zmrozić krew w żyłach. Bycie celebrytą to niekiedy ciężki zawód i trzeba mieć do niego kręgosłup psychiczny.
Raoul Duke (Johnny Depp) i Dr Gonzo (Benicio del Toro), Las Vegas Parano (1998), reż. Terry Gilliam
Mając w głowie całą filmografię Gilliama, wcale się nie dziwię, że reżyser sięgnął po temat narkotyków.
Mam tylko wątpliwość, czy zrobił to we właściwym czasie i z właściwymi aktorami, ale to szczegół. Powiedzmy, że Las Vegas Parano nie jest filmem oddziałującym wychowawczo, odstraszającą opowieścią, że nie należy brać narkotyków, bo się przedwcześnie umrze, a zanim to nastąpi, doświadczy się destrukcji całego dotychczasowego życia. Terry Gilliam nie miał złudzeń i jakby na przekór tendencjom pouczania w kinie nakręcił z pozoru komedię o ćpaniu.
Perypetie głównych bohaterów są niemal śmieszne. Każdy z nich na swój zapadający w pamięć sposób przeżywa narkotyczny amok. Johnny Depp widzi gady i ma niesamowite lęki, a Benicio del Toro niemal do końca stara się grać trzeźwego, ohydnego gbura. Nie ma drugich takich modeli w kinie o narkotykach. Przede wszystkim nie są tragiczni ani zbyt dramatyczni. Być może idąc ta drogą, film może odnieść lepszy wychowawczo skutek – co tam w dzisiejszych czasach śmierć, ważne, żeby nie zrobić z siebie idioty. A wzrok kryjącego się za biurkiem Deppa w wielkich okularach i z lufką w ustach należy określić jednym z najciekawszych spojrzeń w grupie naćpanych postaci w kinie.
Bobby (Al Pacino), Narkomani (1971), reż. Jerry Schatzberg
Nie jestem uzależniony, biorę tylko czasami – stwierdza klasycznie Bobby (Al Pacino). A ćpa za 30 dolarów dziennie, albo 50, w zależności od wersji, która mu bardziej pasuje do sytuacji. Z pozoru jest nieszkodliwym narkomanem kręcącym się wokół tzw. Parku Igieł, czyli skrzyżowania ulicy Broadway i 72. West Side w Nowym Jorku. Nie ma pracy, żadnych perspektyw, ale mimo to chce mieć dziewczynę. Dołącza do niego bezdomna Helen (Kitty Winn) i wkrótce także zaczyna brać. I właśnie w ich relacji najlepiej widać, kim stają się ludzie, gdy myślą tylko o tym, żeby wziąć. Nieszkodliwy Bobby wykorzystuje każdą okazję i każde pieniądze, które „zorganizuje”, żeby zaćpać. Helen zaczyna pracować jako prostytutka, bo nie mają pieniędzy, a dwoje ćpających to dwa razy większe koszty.
Obydwoje powoli schodzą na dno. Ich niekonsekwencja polega na tym, że im realia są gorsze, tym bardziej chcą przebywać na haju, ale jest gorzej właśnie dlatego, że za dużo czasu na nim spędzają. Można to nazwać klasycznym paradoksem uzależnionego. Aż w końcu w ostatnim akcie jedno zdradza drugie, nie seksualnie. W świecie narkomanów najgorszą zdradą jest wsypanie kogoś glinom za przysługę, za towar, za dalszą możliwość fruwania… Niepokój, gdy czuje się głód – cały film jest nim przeniknięty, Al Pacino zaś nie ma sobie równych. Przychodzi mi na myśl jeszcze tylko jedna rola narkomana tak pełna zakamuflowanego lęku. Zagrał ją Heath Ledger w filmie Candy.
Dan (Heath Ledger), Candy (2006), reż. Neil Armfield
Na przeciwnym biegunie naturalizmu w ukazywaniu narkomanii niż Requiem dla snu leży produkcja Candy. Rola Dana, eskapistycznego poety, jest jedną z najlepszych, jakie zagrał w swojej karierze Heath Ledger. Reżyser zaś postawił nie na zbliżenia zastrzyków z heroiny, a na emocje i niemal poetycką metaforykę. Dużo większe znaczenie dla pary narkomanów Dana i Candy ma walka o ich uczucie miłości. Nie ma ona prawa przetrwać. Z czasem zmienia się w formę dodatkowego katalizatora uzależnienia dla Dana, podobnie jak u Bobby’ego i Helen z Narkomanów czy Lenny’ego i Lindy Brown (James Woods, Sean Young) z Zastrzyku energii. Jedynym dla niego ratunkiem jest zniszczenie związku z Candy. Między nim a Bobbym z Narkomanów jest wiele podobieństw, z tym że Bobby nie dokonuje żadnej refleksji nad swoim życiem.
Wydaje mi się, że jest na to za głupi i zbytnio zdemoralizowany przez dotychczasowe życie. Dan zaś, mimo że posuwa się do wielu rzeczy, jakich Bobby nie zrobił, ciągle ma szansę, bo jest silny. W przeciwieństwie do Ledgera, który nie wyciągnął wniosków z tej roli dla siebie. Owszem, zagrał Dana rewelacyjnie, przytrzymując go na samej krawędzi życia. Sam siebie nie zdołał. Wystarczył niewielki krok dalej na linie.
Blake (Michael Pitt), Last Days (2005), reż. Gus Van Sant
Podobnie jak za Dżemem, za Nirvaną nigdy nie przepadałem, a takie postaci jak Ryszard Riedel czy Kurt Cobain postrzegałem i postrzegam jako młodzieżowe antywzorce, a nie żadne kultowe postaci. Kultowość jest tzw. pojęciem pustym. Zbiór odpowiadających jego nazwie desygnatów funkcjonuje jedynie w obrębie umysłów ich odbiorców. Niemniej faktem jest, że na naszym poletku Riedel, a na światowym Cobain stali się jednymi z najbardziej znanych narkomanów. Nie mogło ich więc zabraknąć w tym zestawieniu. Z tym że Michael Pitt w roli Blake’a to pewien ekscerpt czy też dekokt z osobowości Cobaina, zwłaszcza jej stanu pod koniec jego życia.
Dlatego opowieść o Blake’u nie jest żadną biografią, lecz impresją na temat schodzenia w samobójstwo. Gus Van Sant zaserwował nam opis agonii psychicznej równie poruszający, co biologiczne umieranie. Blake (czy też Cobain) to postać przedstawiona bez górnolotności. Przypomina zwierzę, skamlące, przestraszone, które ktoś kiedyś próbował oswoić, a teraz, gdy już przyzwyczaił je do wygodnego życia obok zawsze ciepłego zapiecka, rzucił na pastwę dzikiej rzeczywistości, w której ono nie potrafi już istnieć.
Jerzy Górski (Jakub Gierszał), Najlepszy (2017), reż. Łukasz Palkowski
Ten film jest jak przypowieść etyczna, opowiastka o życiu, które faktycznie jest jak pudełko czekoladek.
Niekiedy wyjmie się tak gorzką, że całe opakowanie się takie wyda i nada jedynie do wyrzucenia. Paradoksalnie właśnie wtedy nie należy się poddawać. Brzmi górnolotnie? A może jak tania propaganda w stylu „terapia w weekend”? Historia Jerzego Górskiego może być tak odbierana, na zasadzie „od zera do bohatera”, z tym że tu chodzi o niemal zupełne zejście na dno owego bohatera. Podnieść się z takiego stanu jest rzeczą tytaniczną, a podnieść się i zostać tym, kim Górski został, jest sporadyczne jak znalezienie czterolistnej koniczyny. Raz w życiu taką znalazłem, a naprawdę sporo czasu spędziłem, zbierając zieleninę dla świnek morskich, królików i innych zwierząt, które od dzieciństwa posiadałem w domu.
Jakub Gierszał nie miał sobie równych w tej roli. A narkoman Górski nie znalazłby się w tym zestawieniu, gdyby nie stał się zdolnym do nadludzkich wyczynów triathlonistą Górskim.
Renton (Ewan McGregor), Trainspotting (1996), reż. Danny Boyle
Rzeczywistość, w której funkcjonuje heroinista Renton, jest bardzo podobna do Parku Igieł, czyli miejscówki Bobby’ego. Narkomani żyją w czymś w rodzaju nieformalnych społeczności. Współpracują ze sobą, gdy chodzi o poszukiwanie kasy na działki, ale również nie mają obiekcji, żeby wsypać kolegę z ulicy, którego np. mafia zaczęła wykorzystywać do dystrybucji prochów. Taki jest to podły świat, od którego Renton decyduje się w końcu uciec. Być może to nie stan jego ciała dał mu do zrozumienia, że powinien to zrobić, lecz pamiętna scena, kiedy szuka prochów we własnej kupie. Niezbyt mądre było je chować w odbycie, skoro zawsze można w najmniej spodziewanym momencie dostać rozwolnienia. Ucieczka jednak nie była taka prosta, jak się pozornie wydawało, zwłaszcza gdy środowisko typowo przestępcze upatrzy sobie ćpunów jako doskonałych pomniejszych dealerów.
Wartość postaci Rentona jako narkomana dla tego zestawienia nie polega więc jedynie na samej jego walce z nałogiem. Danny Boyle za pomocą niesamowitego kunsztu aktorskiego Ewana McGregora ukazał znacznie szerzej tło walki z nałogiem przeciętnego człowieka z ulicy, którego nie stać na drogie kliniki, który funkcjonuje jako część ekosystemu z biednej dzielnicy, gdzie wyrwanie takiego jednego elementu często oznacza zaburzenie dla ćpania u innych członków społeczności, nie zawsze na to gotowych. Tym więc trudniej uciec z takiego środowiska, gdy inni boją się, że rozpadnie się ich świat ćpania z powodu jednego rodzynka z silniejszą wolą.
Bonus
Paulette (Bernadette Lafont), Babcia Gandzia (2012), reż. Jérôme Enrico
Na koniec nieco humoru. Mam istotne wątpliwości, czy penalizacja narkotyków na całym świecie dała cokolwiek dobrego w zakresie zmniejszenia liczby ludzi uzależnionych.
Czy aby nie stworzyła całego tego narkotykowego biznesu, a teraz już jest za późno, żeby z nim radykalnie skończyć, gdyż wspiera on rządzący establishment, który skrzętnie korzysta z jego finansowych usług? To jednak nie czas i miejsce na rozważanie, co by było lepsze. Niech więc ten skomplikowany temat osłodzi nam wszystkim urocza staruszka, Paulette, która bez złych intencji chce jakoś poradzić sobie w życiu i jeszcze pomóc kilku osobom w swoim otoczeniu. Wiem, że handluje narkotykami. Wiem, że zniszczą one wielu ludzi. Alkohol jednak niszczy o wiele więcej istnień, a państwa czerpią z niego zyski w postaci np. akcyzy. Ocena moralna czynów Paulette jednak wcale nie jest taka prosta. Jeśli widzieliście film, może domyślacie się, co mam na myśli.
