Skandynawska komedia nie jest być może wyjątkowo rzadkim zjawiskiem, ale napędzany humorem gatunek nie stanowi też pierwszego skojarzenia z kinem tego regionu. A jeśli już, to raczej w wersji absurdalnej (Łowca trolli, Jabłka Adama) lub czarnej (Barany, Matka siedzi z tyłu). Klasyczny komediodramat z Północy Europy jest więc trochę nietypową sprawą. W przeciągu ostatnich dwunastu miesięcy na króla tego podgatunku wyrósł Dag Johan Haugerud. Nagrodzone Złotym Niedźwiedziem w Berlinie Sny o miłości wieńczą trylogię, na którą składają się także Seks i Miłość, oba z 2024 roku i wszystkie trzy reprezentują nurt kina rozgadanego, pełnego życiowych przemyśleń i nienarzucającego się humoru. Tryptyk spina trzy niepowiązane fabularnie opowieści, ale związane scenerią Oslo i częściowo przecinającymi się ścieżkami postaci, a także tematyką relacji międzyludzkich w aspekcie romantyczno-erotycznym.
Narracja Snów o miłości bazuje na prowadzonej z offu opowieści nastoletniej Johanne, która relacjonuje historię swojego zakochania się w Johannie, nauczycielce norweskiego i francuskiego, a po godzinach korepetytorce robienia na drutach. To, co słyszymy z ust dziewczyny, jest treścią jej autobiograficznej powieści, którą pod wpływem uczucia spisała. Gdy swój maszynopis przedstawia babci pisarce, a ta pokazuje go matce dziewczyny, uruchamia się sekwencja rozważań i niespektakularnych, ale istotnych dla życia nastolatki zdarzeń, które sprawiają, że niewinna z początku relacja ze starszą nauczycielką nabiera innych barw. A Sny o miłości to przewrotna kronika nie tyle samego zakochania, ile rozjeżdżających się perspektyw, na to, co zaszło, i wyrastającej z nich narracji.
Siłą filmu Haugeruda, podobnie jak w przypadku poprzedzającej Miłości, są świetnie napisane, cechujące się wiarygodnością życiową i lekkością dialogi. Wsłuchując się w delikatny słowotok bohaterek, mamy poczucie, że przysłuchujemy się intymnej rozmowie znajomych, dzięki czemu możemy bez trudu wczuć się w snutą w Snach historię. Pomagają w tym też znakomite kreacje Elli Øverbye, Any Dahl Torp, Anne Marit Jacobsen oraz Selome Emnetu, uczłowieczające stworzone przez scenariusz postacie. Na ich ramionach reżyser snuje interesującą opowieść o uczuciach, siłowaniu się z tożsamością i przenikających się perspektywach, które z najbanalniejszej rzeczy mogą zrobić eksplozję życiowej bomby. To wszystko otulają czułe zdjęcia portretujące nieco senny rytm Oslo, dopełniając obrazu współczesnych kobiet, wtopionych w aglomerację i zrośniętych z urbanistycznym organizmem kotłujących się ludzkich historii.
Norweg świadomie sytuuje się w tradycji sięgającej Francuskiej Nowej Fali ze szczególnym wskazaniem na moralnie sprofilowane historie Érica Rohmera. Tworzy kino rozgadane, trochę rozmyte fabularnie, ale w służbie wydobywania głębszych refleksji z codzienności. Cały tryptyk jest przy tym zróżnicowany – Seks był bodaj najbardziej humorystyczny z trójki, lecz też najbardziej ociężały narracyjnie, życiowe rozterki zatapiający niepotrzebną mnogością wątków i powtórzeń. Miłość oferowała już bardziej spójną opowieść, ujmując empatycznym spojrzeniem na bohaterów i błyskotliwie zwyczajnymi dialogami. Snom o miłości z kolei najbliżej tradycyjnego dramatu, choć i tu znalazła się przestrzeń dla dawki subtelnego humoru sytuacyjnego. Trzeci film wieńczy rozważania na temat seksu, relacji i uczuć do innych osób oraz samych siebie inteligentną refleksją na temat natury zauroczenia i zakochania, dopełniając humanistycznego obrazu życia miłosnego, jaki w trylogii tworzy Haugerud. O ile całość jest zdecydowanie godna polecenia, o tyle Sny mogą być jej wizytówką, wyciągając wszystko, co najlepsze, z konwencji norweskiego reżysera.