Sąsiedzi
Problem z hałaśliwymi sąsiadami. Chyba wszyscy mieliśmy z tym do czynienia albo wręcz byliśmy tego źródłem. Ale co można zrobić z niedającą spać imprezą za ścianą lub dom obok? Zadzwonić po policję? A może wziąć sprawę w swoje ręce? W „Sąsiadach” ścierają się dwie siły: ta, która walczy o znane z piosenki Beastie Boys „prawo do zabawy” i ta chcąca po prostu się wyspać.
W domu na amerykańskim przedmieściu żyją Mac Radner (Seth Rogen) i jego żona Kelly (Rose Byrne). To zwykła, kochająca się rodzina, której nie dawno urodziła się córeczka. Pewnego dnia obok nich wprowadzają się studenci z bractwa Delta Psi z Teddym (Zac Efron) na czele. Państwo Radner doskonale wiedzą co się święci i zdają sobie sprawę, że oznacza to ciągłe imprezy do białego rana, ale czemu by nie pokazać, że też jest się „cool” i spróbować się jakoś dogadać? Początkowy sukces na polu negocjatorskim kończy się wezwaniem policji na hałasujących młodych chłopaków. A był to przecież żelazny warunek sąsiedzkiej umowy o utrzymaniu wzajemnych dobrych relacji. Od teraz zaczyna się walka na wycinanie sobie kolejnych uciążliwych dowcipów, a raczej o to kto będzie rządził na ulicy.
Reżyser filmu, Nicholas Stoller, który współpracował m.in. przy „Muppetach” z 2011 roku, zawsze był dobry w łączeniu profanacji i patosu. Jego debiut, „Chłopaki też płaczą”, krył szczery, dramatyczny romans pod powłoką niewyszukanych żartów. „Sąsiedzi” są dziełem dużo mniej subtelnym, gdzie bohaterowie uciekają się do kolejnych wulgarnych wyczynów nim zdążą pozbierać swoją godność po poprzednich. Walka na dildo czy brzdąc bawiący się zużytą prezerwatywą mogą nie trafić w poczucie humoru niektórych widzów, ale to przecież znak rozpoznawczy filmów z pogranicza tych dla nastolatków i tych mieszczących się w szufladzie „party movie”. Bohaterowie nie obrzucają się na szczęście fekaliami, więc nie jest wcale tak obrzydliwie. Z pewnością nie ma tu inteligentnych dowcipów, ale jest siarczyście i zabawnie. Reżyser pokusił się nawet o lekkie i proste moralizatorstwo – jak słusznie stara się nam powiedzieć: „zabawa to nie wszystko, trzeba też myśleć o swojej przyszłości”.
Rogen i Byrne tworzą na ekranie doskonale zgrane małżeństwo około 30. To żadni nudziarze, w dalszym ciągu udaje im się „wkręcić” na imprezę i dawać czadu nie gorzej niż członkom Delta Psi. Rogen to już weteran pełnych wulgaryzmów komedii, gdzie alkohol i narkotyki są na porządku dziennym. Jego głos, wypluwane z ust „fucki” i aparycja czarują po raz kolejny. Zaskoczeniem jest wyrazista rola Byrne, co nie zawsze zdarza się w tym gatunku filmowym, który zdominowany jest przez mężczyzn. Efronowi w jego kreacji najlepiej wyszło jednak eksponowanie swojej muskulatury.
Stoller nie jest tak sprawnym DJ’em, jak ot choćby twórcy „Project X”. Jak na film, w którym dużą rolę odgrywa impreza, jest tu dość mało miejsca na piosenki z wbijającym w ziemię basem, kuszących do ruszenia prosto na parkiet. Jednak już te obecne w dziele kawałki, rozbrzmiewające w wypełnionym neonowymi barwami domu bractwa, mogłyby się też sprawdzić w najlepszych klubach.
Każdy w ramach jakiejś odskoczni powinien od czasu do czasu pozwolić sobie na coś postawionego na głowie, niesmacznego i obrazoburczego, „Sąsiedzi” są właśnie bardzo tego bliscy. Oczywiście podobne filmy widzieliśmy już nie raz, wydaje się jednak, że Stoller dotrzymuje swoim poprzednikom kroku. Jest ostro, śmiało i mimo niektórych ciężkostrawnych żartów całkiem smacznie.