search
REKLAMA
Recenzje

INSECTULA! Horror science fiction tak zły, że aż dobry

Insectula! to kolejny „tak zły, że aż dobry” film nawiązujący do zamierzchłych czasów, tym razem aż do lat 50.

Jarosław Kowal

27 października 2023

REKLAMA

Tekst z archiwum Film.org.pl

Nie pamiętam, kiedy ostatnio udałem się do kina na horror. Być może nie świadczy to dobrze o osobie, która deklaruje bezwzględną miłość do gatunku, ale straszniejsza od remake’u „Poltergeist”, found footage wywołującego mniej emocji niż taśma z wiejskiego wesela czy osiemdziesiątej części Piły jest dla mnie bezgraniczna głupota w powielaniu schematów. Najwyraźniej współczesność ma niewiele do zaoferowania także dla twórców niezależnych produkcji – Insectula! to kolejny „tak zły, że aż dobry” film nawiązujący do zamierzchłych czasów, tym razem aż do lat 50.

Debiut Michael Petersona w oczywisty sposób odwołuje się do Them! – jednego z pierwszych obrazów w historii kina z udziałem wielkich robaków. Kilka początkowych scen rozgrywających się na obcej planecie odstrasza wprawdzie jakością cyfrowych efektów specjalnych, przy których Rekinado zasługuje na projekcję w IMAXie, niemniej zdecydowana większość stuminutowego przedsięwzięcia dostarcza pierwszorzędnej rozrywki. Może jestem staroświecki, ale zielona dusza CGI, na którą można nałożyć dokładnie wszystko, nigdy nie pobudzi moich emocji tak intensywnie, jak żałosny kawał gumy udający mackę kosmicznej gadziny. W Insectuli! te dwa światy wizualnych sztuczek ścierają się w brutalnym, czasem uwierającym kontraście i tylko momenty typu oględziny odciętej głowy pełnej robactwa pozwalają przymknąć oko na ułomność komputerów w stosunku do fantazji inżynierskich umysłów.

Równie mocnym punktem filmu jest muzyka. W klasie Z zazwyczaj dominują elektroniczne dźwięki – taniej, doskonale wpisuje się w gusta osób wychowanych na Johnie Carpenterze, ewentualne poprawki/dogrywki nie wymagają dużych nakładów czasowych i nie trzeba angażować szeregu muzyków. Peterson postanowił natomiast w pełni oddać ducha czasów. Brzmienie generowane przez orkiestrę (choć najprawdopodobniej syntetyczną) perfekcyjnie wpisuje się w charakter filmu, a fortepianowe solo głównego bohatera wywołuje przejmujący nastrój i przypomina, że muzyka w filmie to nie tylko tło, nawet jeżeli film ten kojarzy się z reklamą Prusakolepu na skalę makro. Zdarzają się momenty, kiedy brakuje konsekwencji (na przykład „miłosna” scena ze smooth jazzowym saksofonem), ale poza tymi kilkoma odstępstwami Insectula! może się poszczycić jedną z najlepszych ścieżek dźwiękowych klasy Z, jakie powstały w ostatnich latach.

Peterson poświęcił blisko pięć lat na zrealizowanie swojej fantazji, a do produkcji zaangażował żonę, córkę i wielu przyjaciół. Momentami wyraźnie zabrakło budżetu, kiedy indziej aktorskich umiejętności, a w fabule znajduje się tak wiele dziur, że Matthew McConaughey na pokładzie Endurance mógłby przez nie dotrzeć na drugi koniec galaktyki, ale wszelkie niedociągnięcia uchodzą płazem, kiedy czuć zaraźliwą pasję do twórczości Jacka Arnolda czy Eda Wooda. Skrócenie Insectuli! o kwadrans wyszłoby jej jednak na dobre, zwłaszcza gdyby były to ostatnie minuty. Finałowa batalia ziemskich wojsk z insektami czerpie pełną gębą z dorobku „arcydzieł” na miarę Rekina Cycojada czy Mega Shark vs. Kolossus i drastycznie odstaje od poziomu reszty filmu. Rozumiem, że reżyser chciał oddać grozę walki z pozaziemskich robactwem, ale zaręczam, że więcej emocji wzbudzi odnalezienie pająka we własnym łóżku.

W czasach, kiedy potwory ożywają już niemal wyłącznie za sprawą komputerów, warto sięgnąć po produkcję, która chociaż częściowo oddaje hołd początkom gatunku. Insectula! nie jest ideałem, a jednak niewiele produkcji podobnej klasy może z nią rywalizować.

REKLAMA