search
REKLAMA
Recenzje

BRESLAU. Zbrodnia w cieniu swastyki

Z „Breslau” jest jednak tak, że równoważy wiele swoich wad zaletami.

Tomasz Raczkowski

23 września 2025

REKLAMA

Streamingowi giganci krok za krokiem stają się bardziej obecni na międzynarodowym rynku filmowym, w tym także polskim. Nikogo już nie wzruszają lokalizowane w Polsce projekty Canal+, HBO czy Netflixa, jednak hasło „pierwsza polska produkcja…” wciąż ma pewną nośność. Takim tagiem wabi – a przynajmniej wabiło we wczesnych fazach komunikacji – Breslau, którym na polski grunt wchodzi Disney+. Jak sugeruje sama nazwa, wchodzi rzeczą historyczno-kostiumową, osadzoną w międzywojennym niemieckim Wrocławiu, co w popkulturze kojarzy się jednoznacznie – z podszytym politycznie kryminałem.

Breslau rozgrywa się w 1936 roku, tuż przed rozpoczęciem Igrzysk Olimpijskich w Berlinie. Intryga ściśle wiąże się ze specyficznym klimatem polityczno-społecznym tego momentu – III Rzesza nabiera wyraźnie totalitarnego rozpędu, kwitnie terror policji politycznej i represje wobec społeczności żydowskiej, ale reżimowi zależy jeszcze na dobrym wizerunku na arenie międzynarodowej, czemu ma służyć organizacja sportowej imprezy. Dlatego dokonany w luksusowym hotelu mord na polsko-żydowskim sportowcu i towarzyszącej mu kobiecie staje się kłopotliwą zadrą dla propagandowej maszyny NSDAP. W tej sytuacji pociągający za sznurki szef SS na Dolny Śląsk Holtz decyduje się przywrócić do służby zawieszonego kilka miesięcy wcześniej komisarza Franza Podolskiego – półlegendarnego wrocławskiego glinę, znakomitego, ale i wyjątkowo krnąbrnego detektywa.

Sama kryminalna intryga Breslau prowadzona jest tak, by zaplatała się z szerszymi kontekstami polityczno-społecznymi. I tak sporo miejsca poświęcone jest stopniowemu przejmowaniu przez nazistów instytucji i rządu dusz, a także napięciom temu towarzyszącym. Widzimy też Breslau jeszcze wciąż wielokulturowe – dopiero trwa proces przejmowania mienia Żydów, Niemcy nadal są miejscem względnie otwartym dla choćby zagranicznej pracy, a sam Podolsky to syn polskiego rzeźnika, dzięki spektakularnej karierze policyjnej ożeniony z Austriaczką z wyższych sfer. Osobiste życie komisarza jest zresztą istotnym wątkiem, rzutującym zarówno na jego relacje z przełożonymi (niekoniecznie oczarowanymi gburowatością i pijaństwem śledczego), jak i na samo śledztwo, niepokojąco przecinające się z nocnym życiem Leny Podolsky. Odpowiedzialni za scenariusz Bartosz Janiszewski i Magdalena Żakowska korzystają więc ze sprawdzonych schematów, prowadząc kryminalno-obyczajowo-polityczną akcję gładko przez kolejne zakręty, ujawniające napięcia i zepsucie społeczne niemieckiej metropolii lat 30. Próżno tu szukać czegoś specjalnie odkrywczego – Breslau to kolejna wariacja na temat motywu cynicznego gliny w mieście grzechu – ale też sama historia trzyma się w ryzach i jest w stanie zainteresować, a następnie utrzymać uwagę.

Słoniem w pokoju, do którego muszę się jednak odnieść, jest wyraźna inspiracja uniwersum kryminalnym przedwojennego Breslau stworzonym przez pisarza Marka Krajewskiego. Choć serial nie jest ani adaptacją jego prozy, ani też nie przyznaje się w żadnym widocznym miejscu do inspiracji nią, podobieństwa są rażące. Zaczynają się już przy postaci głównego bohatera – Franz Podolsky to niemal dokładna kalka z Eberharda Mocka, z pewną domieszką Edwarda Popielskiego (bohatera równoległej serii Krajewskiego rozgrywającej się w międzywojennym Lwowie), nie tylko z charakteru i zachowania, ale częściowo i z pochodzenia, i nakreślonej pobieżnie historii kariery. Dynamika wątku małżeństwa Franza i Leny jest również wzięta niemal żywcem z książek wrocławskiego pisarza, podobnie jak postać Erwina Benka, partnera policyjnego Mocka. Nawet kryminalna historia ma inklinacje kulturowe analogiczne do śledztw Mocka (w pewnym momencie Podolsky szuka tropów, studiując Biblię). W zasadzie jedyną kluczową zmianą jest postawa głównego bohatera wobec III Rzeszy, jako że Podolsky jest niemal ostentacyjnie antyfaszystowski, w przeciwieństwie do bardziej ślizgającego się w trybach systemu Mocka. Tak silne zadłużenie Breslau w popularnej serii literackiej, bez jednoznacznego uznania jej jako podstawy czy inspiracji, kładzie się trochę cieniem na ocenie oryginalnej historii.

Dodam też trochę szpilek odnośnie do realizacji. Owszem, jest ona rzeczywiście solidna i nosi znamiona pewnego rozmachu, ale cierpi na typową przypadłość rodzimych produkcji historycznych polegającą na nieprzystającej do fabuły czystości planu i kostiumów. Do tego zdjęcia Pawła Flisa są zbyt doświetlone jak na mroczny klimat narracji, co sprawia, że miejscami bliżej niż do kryminału noir Breslau bywa do familijnego odcinkowca, czego nie są w stanie uratować skądinąd ciekawe kreatywne zabawy operatora z kompozycją. Przez to trudno poczuć klimat kryminalnego brudu miasta. To zresztą tętni życiem tylko pozornie – widać współpracę wizerunkową z miastem Wrocław, przez co plenery zamykają akcję w obrębie zaledwie kilku lokacji w reprezentacyjnym centrum, a stosunkowo niewielka liczba bohaterów i statystów sprawiają, że nie czuć pulsu dynamicznie rozwijającego się organizmu miejskiego. Lokalni widzowie próżno będą szukać wykorzystania wciąż obecnych we Wrocławiu poniemieckich czynszówek i bardziej obskurnych miejsc. Również „sztuczna” inscenizacja wnętrz w wielu miejscach wypada mało autentycznie i immersyjnie, przez co reżyserującemu Leszkowi Dawidowi trudno zbudować odpowiedni klimat – ten pojawia się w co bardziej udanych sekwencjach (zwłaszcza w bardziej dociśniętej i chropowatej końcówce), odrzucających wszechobecną jasność i czystość, niestety najczęściej kontrowanych przez kolejny zgoła telenowelowy w realizacji wtręt.

Z Breslau jest jednak tak, że równoważy wiele swoich wad zaletami. Największą jest świetna obsada, przede wszystkim roli samego Podolskiego. Tomasz Schuchardt jest charyzmatyczny, wpasowany jak ulał i w kontekst kryminalny, i w kostium historyczny i daje swojemu bohaterowi ludzką energię, do pewnego stopnia wydobywając go też „na niepodległość” z więzów inspiracji Mockiem. Błyszczy też Ireneusz Czop w roli Holtza oraz Jakub Sierenberg grający jego syna. A choć postaci kobiece są boleśnie stereotypowe i kanciaste, to Sandra Drzymalska (jako Lena), Karolina Gruszka (jako psychoanalityczna Inga Eismann) i Agata Kulesza (w roli Gerdy Holtz) potrafią ulepić z nich coś interesującego. Dodajmy do tego sprawnych Adama Bobika w roli Benka i Przemysława Bluszcza jako radca policji Barens, a także solidne rozpisanie figur w kryminalnej układance i otrzymujemy całkiem przyjemną kryminalną rozrywkę.

Wyrok w sprawie Breslau jest więc daleki od skrajności. Nie jest to nowa jakość w swoim gatunku, jako adaptacja prozy Krajewskiego (będę się upierał, że tak należy ten serial traktować) przegrywa z Eryniami, nie dotrzymuje też kroku Królowi na polu kryminału międzywojennego. Serial Dawida plasuje się trochę jako polski odpowiednik Babylon Berlin, podobnie rozdartego między mrokiem półświatka a telewizyjną sterylnością i podobnie rozpisana nieco szarpane przeskoki między obyczajowymi wątkami pobocznymi a dramatycznymi zwrotami akcji. Jest to jednak solidna pozycja rozrywkowa, więcej niż solidny wpis w CV aktorów, a także twórców. Potknięcia czy niedociągnięcia można zrzucić na karb systemu produkcji dla streamingowego giganta, trochę z definicji uniemożliwiającego rozwinięcie w pełni kreatywnych skrzydeł. Ogląda się to jednak solidnie, i to na koniec dnia jest najważniejsze.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, praktyk kultury filmowej. Entuzjasta kina społecznego, czarnego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA