Orgazm Shii i rozstępy na pupie kina
*Uwaga, tekst zawiera wulgaryzmy, kino zawiera wulgaryzmy. Deal with it.
Minimalistyczny poster przywołujący na myśl cipkę, eskapistyczny tytuł „Nimfomanka”, kolekcja plakatów, na których cała obsada nowego filmu Larsa Von Triera przeżywa orgazm… I masa innych plotko-faktów związanych ze zbliżającym się dziełem kontrowersyjnego reżysera. Porno wchodzi do głównego nurtu, a mnie strasznie wszystko jedno, bo swoje porno wolę mieć w głowie lub na dnie szafy, a nie na półce obok cenionych przeze mnie „Dogville” i „Przełamując fale”.
Oczywiście do kin wybierze się cała masa ludzi: niedopieszczone opiekunki pierwszych semestrów na filmoznawstwie zabiorą swoich studentów, licealiści pójdą na film, aby polubić nazwisko reżysera na facebooku, może mieszając jego filmografię z dziełami Hanekego, ale kto by się tym przejmował… Kółka filmowe (te ze starymi polonistkami i lokalnymi społeczniakami kultury) będą cicho kontemplować transgresję, jakiej się dopuszczono na wielkim ekranie. Niektórzy będą wzdychać z uznaniem: „Ależ tak właśnie wygląda seks, ten prawdziwy, wyzuty z klisz popkultury, zwierzęcy, pozbawiony filmowych filtrów i przerysowań”. W telewizji wypowie się Lew Starowicz, że kino musi oswoić się z fałdami, rozstępami na pupach, niedoskonałymi ciałami, że seks to nie tylko fajerwerki. Matki zamkną swoje zaczytane w Bukowskim córki w domach, bojąc się rzucić im 12 złotych na bułkę i picie, żeby przypadkiem nie wydały na film Von Triera. O „Nimfomance” mówiono od dawna, bowiem głównonurtowi aktorzy będą ponoć grać w prawdziwych scenach współżycia, nie jakichś tam udawankach; pierdolić na ekranie będą się na serio. Tak, bo to będzie film o dochodzącym Shii LaBeoufie!
W weekend oglądaliśmy ze znajomymi 14 plakatów „Nimfomanki” Von Triera. Brzydkie są do bólu, pewnie właśnie takie mają być, niepokojąco prawdziwe i nieprzekolorowane, jak kobieta, która rozbiera się przed nami, a my dopiero „po wszystkim” zauważamy, że jej biodra wydawały się wcześniej mniej szerokie, a jej ciało wydzielało piękniejszy zapach. Zapach kultury, nie natury. Zabawa moja i przyjaciół polegała na tym, że do każdego plakatu wymyślaliśmy komentarze, swoiste tagline’y przypisane wykrzywionym gębom ze zdjęcia. I tak pod szczytującym Willemem Defoe powinien pojawić się napis: „Na twoją twarz, Spider-manie”, poza Stellana Skarsgarda przywołuje na myśl dokument z Animal Planet z podpisem „życie godowe waleni”. Zwyciężyła oczywiście koleżanka, której przypadło popisanie plakatu z LaBeoufem, twierdząc, że krzyczał on w czasie orgazmu coś w stylu: „Bierz mojego optimusa do ręki i na twarz, maleńka!”. Ale jej było łatwo. Łatwo się wymyśla żarty o Szyi LeBałwie. W końcu to pieprzony Szyja LaBałw, który ma orgazm. Dowcip pisze się sam.
Nie wiem, jak Wy, ale ja na „Antychrysta” się nabrałem – poszedłem do kina, bo wysłała mnie pani na studiach, miało być głęboko i mrocznie. Z seansu pamiętam tylko ejakulację krwią i zbliżenia na fiuta, Freud miałby o tym coś do powiedzenia, a ja może byłem niewprawionym widzem, nie wiem, nie wiem. Mam jednak wrażenie, że „Melancholię” Von Trier nakręcił tylko po to, aby dać nam chwilę wytchnienia, wbić się w modny ostatnio nurt katastrofizmu, dekadencji, końca świata. Prawdziwa kontrowersja i koniec wszystkiego nadchodzą teraz. Seks, waginy, a co najgorsze – pieprzony Shia LaBeouf, który dochodzi. To ja więc idę. Stąd.