PATERNO. Al Pacino elektryzuje!
Wprawdzie skandal w środowisku futbolowym nie elektryzuje Polaków tak bardzo jak afera wśród katolickich duchownych, ale molestowanie seksualne dzieci wszędzie jest tak samo bulwersujące. W najnowszym, zrealizowanym dla HBO filmie Barry’ego Levinsona historia przypomina tę z oscarowego Spotlight. W Paterno o pedofilię oskarżony jest Jerry Sandusky (Jim Johnson), trener drużyny futbolowej Uniwersytetu Penn State i założyciel organizacji charytatywnej. Na skutek śledztwa dziennikarskiego i upublicznienia skandalu przez prasę zwolniona zostaje część kadry, w tym legenda futbolu amerykańskiego, wieloletni trener i przyjaciel młodzieży Joe Paterno (Al Pacino). Film z jednej strony przedstawia prawdziwe wydarzenia, a z drugiej stawia pytania o odpowiedzialność autorytetów i konsekwencje podjętych przed laty decyzji. Jest tu też miejsce na krytykę okrutnego tłumu, który z jednakową pasją uwielbia i szkaluje ludzi, często tych samych – potrzebny jest tylko odpowiedni bodziec.
Paterno to trzeci z rzędu sukces duetu Barry Levinson-Al Pacino, którzy współpracowali już ze sobą przy filmach Upokorzenie i Jack, jakiego nie znacie. Trzeba powiedzieć wprost: Al Pacino daje sobie radę znakomicie. Dużo gra mimiką, niuansami, przez większość filmu zachowuje się jak sawant, który skupia się całkowicie na jednej rzeczy, w tym przypadku na futbolu. Jego Paterno mówi w pewnym momencie: „dla mnie ważna jest gra, nic innego”. Niejednokrotnie da się zauważyć, że aktor hamuje swoją dzikość i energię, by w dramatycznych momentach wystrzelić krótką, ostrą jak brzytwa falą gniewu. To kolejna postać trenera w interpretacji Pacino, ale w Męskiej grze z 1999 roku był wulkanem energii i witalności. Tutaj jest stonowany, wyważony i oszczędny, ale cały czas w cichym napięciu. W głębokim błędzie są ci, którym wydaje się, że w tym wieku gra się, jadąc na jednym biegu. Al Pacino, dobiegająca osiemdziesiątki żywa legenda kina, nikomu nie musi niczego udowadniać, po prostu oddaje się swojej aktorskiej pasji i przyciąga do ekranu jak silny magnes. Rolą Joego Paterno rekompensuje widzom swój występ w słabiutkim M jak morderca, gdzie wszystko było poniżej możliwości. Jednak ocena zdolności aktorskich przez pryzmat sporadycznych wpadek byłaby nieuczciwa i nierzetelna. Występ Pacino w Paterno przypomina o wielkości aktora, który niemal w każdej kolejnej roli ewoluuje i nie boi się próbować nowych rzeczy.
Podobne wpisy
O ile Pacino jako Paterno jest bez zarzutu, o tyle w filmie Levinsona nie wszystko zagrało perfekcyjnie. Brakuje odpowiednich proporcji w rozkładzie czasu ekranowego między wątkiem skandalu pedofilskiego a odejściem Joego. Dla widza zainteresowanego futbolem obie historie będą równie porywające, ale ktoś zupełnie oderwany od tematu może czuć się zagubiony. Na drugim i trzecim planie roi się od ważnych dla sportu ludzi w garniturach, ale łatwo można ich pomylić, co nie ułatwia śledzenia akcji. Z kolei śledztwo dziennikarskie jest skupione głównie wokół oskarżonego i pary reporterów (Riley Keough i Peter Jacobson), ale tu z kolei zabrakło odpowiednio dawkowanego napięcia, które tak mocno przykuwało do ekranu w Spotlight. Paterno dość długo się rozkręca, a kiedy zaczyna się robić naprawdę ciekawie i gęsto od intrygi, następuje zbyt szybkie rozwiązanie. Szkoda, że Levinson nie trzyma widza za gardło – w efekcie film stoi głównie elektryzującym Pacino i trudnym tematem skandalu pedofilskiego, ale nierówne tempo akcji psuje satysfakcję z seansu.
Swoją drogą niesamowite, jak dobrze Pacino odnajduje się w rolach bohaterów afer. Za każdym razem dotyczą drażliwych tematów: eutanazji w Jacku, jakiego nie znacie czy pedofilii w Paterno. Szkoda, że na takie produkcje nie ma miejsca w kinie i trafiają do telewizji. Pozostaje trzymać kciuki za kolejne wspólne projekty duetu Levinson & Pacino.