Recenzje
ARTUR I ZEMSTA MALTAZARA
W filmie ARTUR I ZEMSTA MALTAZARA mały chłopiec i jego mikroskopijni przyjaciele stawiają czoła niezwykłym wyzwaniom w fantastycznym świecie.
Szczerze mówiąc, nie widziałem pierwszej części przygód Artura w świecie Minimków, czyli malutkich stworzonek mieszkających nieopodal ogrodu jego dziadka. Idąc na drugą część cyklu wiedziałem jedynie tyle, że oto mamy małego chłopca i jeszcze mniejsze żyjątka, które stoją gdzieś na pograniczu pomiędzy elfami, chochlikami i ludźmi. Cała ekipa miała zatopić się w świecie mikrokosmicznym – pełnym wielkich (z perspektywy Minimka) i soczystych, zielonych liści, nie mniejszych owadów służących za środki transportu oraz monstrualnej wielkości orzechów i owoców, które służą Minimkom za źródło energii. Wiedziałem też, że szalenie denerwuje mnie projekt niewielkich przyjaciół Artura, którzy wydają się być sztuczni i pozbawieni pierwiastka ludzkiego.
Po seansie nie zmieniam zdania co do samych Minimków, ale muszę też uderzyć się w pierś i przyznać Bessonowi, że wyobraźnia to zdecydowanie jego mocna strona. Mimo stosunkowo wolnego rozwoju akcji, kilku potężnych dłużyzn i szalenie irytującego, urwanego zakończenia, które reżyser argumentuje rosnącym jak na drożdżach głównym bohaterem (zatem kręcimy szybko dwie części i tniemy je na pół, żeby nam Artur zbytnio nie zmężniał) Artur i zemsta Maltazara potrafią porwać widza.
I chodzi tu głównie o doskonale zrealizowane pod kątem wizualnym sceny odbywające się w świecie Minimków, ze szczególnym naciskiem na fragmenty biorące sobie za tło zatłoczone i świecące niczym Vegas miasto małych stworzeń. Ulice pełne fantazyjnie zaprojektowanych insekto-pojazdów, różnych maleńkich nacji opierających się również na wariacjach raczej owadzich, intensywnie błyszczących latarni i neonów, doprawdy robią wrażenie nawet na starszym widzu, a co dopiero mówić o widzach najmłodszych. Georges Bouchelaghem, jeden z czwórki francuskich grafików pracujących nad animacją 3D i projektem świata Artura i zemsty Maltazara, jako źródło inspiracji dla ujęć nocnej alei przytacza specyficzną rzeczywistość z Łowcy Androidów Ridleya Scotta. W trakcie seansu na to porównanie nie wpadłem, ale po sugestii Bouchelaghema faktycznie zauważam pewne podobieństwa.
Co do samej historii – uważam, że brakuje w tym wszystkim jakiejś iskry. Fabularnie film o przygodach dorastającego „Artura” nie błyszczy już tak jasno, jak neony nocnej alei. Niby mamy wyraźnie zaznaczony wątek dorastania głównego bohatera sugerowany widzowi głównie za pomocą stosunku Artura do księżniczki Minimków – Selanii, mamy infantylnych rodziców, którzy stanowią ciekawy kontrast dla chłopca, mamy mały konflikt pomiędzy babcią a dziadkiem głównego bohatera (dotyczący świata Minimków), ale z tego wszystkiego niewiele wynika, choć widać, że Besson wyraźnie chciał przenieść środek ciężkości właśnie na te ludzkie fragmenty filmu. Chyba najciekawszym elementem tego „większego świata” są postacie stojące na straży przejścia pomiędzy rzeczywistością ludzi, a Minimków. Potężni czarnoskórzy faceci stylizowani na afrykańskich wojowników, pozbawieni uśmiechu i małomówni, nie pasują do tego kolorowego i przesiąkniętego dobrem i współczuciem świata filmu Bessona. To właśnie oni, a nie zupełnie nieprzekonujący i plastikowy Maltazar, są dla mnie najlepszą przeciwwagą dla przesłodzonych, wręcz za dobrych makro- i mikrokosmosów z taśmy kolejnej części przygód Artura.
Nie będę rozpisywał się o każdej postaci po kolei, czy doszukiwał się w filmie Bessona jakichś ukrytych ścieżek interpretacyjnych, których raczej ze świecą szukać. Podsumuję całość w sposób mało oryginalny – powtarzając to, na co narzekam sobie od samego początku. Mianowicie, jeśli nastawiacie się na wspaniałą, zapierającą dech w piersiach opowieść, to od razu zapomnijcie o kupowaniu biletów na Artura i zemstę Maltazara, chyba że macie gdzieś pomiędzy piątym a ósmym rokiem życia. Z drugiej strony, jeśli macie ochotę na zgrabnie zrealizowaną, a momentami naprawdę dobrą wizualnie bajkę bez rewelacji fabularnych, to śmiało możecie się na Artura i zemstę Maltazara wybrać. To tyle.
Tekst z archiwum film.org.pl (02.01.2010).
