PLAKAT – Hobbit: Bitwa pięciu armii
Pierwsza odsłona była całkiem niezła, ale już druga część trylogii “Hobbita” mnie rozczarowała. Trochę mi się już chyba styl Petera Jacksona przejadł, bo mam wrażenie, że wciąż oglądam podobne akcje, podobne plenery, podobną pracę kamery, takie trochę “w kółko to samo”… Tak, wiem, że “Pustkowie Smauga” to druga część trylogii, więc nie powinienem się nastawiać na nową stylistykę czy wyszukane rozwiązania dramaturgiczne. Mimo to uważam, że nastąpiło zmęczenie materiału i sukces komercyjny trylogii “Hobbita” to po prostu kwestia rozpędu, jakiego Peter Jackson i cała franczyza nabrali przy “Władcy pierścieni”.
Śmiem nawet powiedzieć, że o ile przy oryginalnej trylogii, w kinie dokonał się przełom w efektach specjalnych (Balrog, Gollum, Olifanty), a sceny batalistyczne w kolejnych częściach zapierały dech w piersiach, tak “Hobbit” niczego nie odkrywa, nie robi żadnego kroku w przód, wygląda tak, jakby został nakręcony 10 lub więcej lat temu – stąd pewnie (jak na razie) brak dla trylogii jakichkolwiek Oscarów i zaledwie po 3 nominacje na film. Co mnie najbardziej ubodło w “Pustkowiu Smauga”? Szumnie zapowiadany Smaug. Cała sekwencja ze smokiem jest podobnie rozwleczona, jak jacksonowskie mordobicie King Konga z Tyranozaurami, niby fantastycznie wygląda, ale po kilku minutach słuchania gadaniny Smauga, zaczynałem przysypiać.
Poniższy plakat, zaprezentowany na tegorocznym Comic-Con, rozbudza jednak nadzieję, że wzorem “Powrotu Króla”, Jackson dosypie do pieca w finałowej części trylogii, i może wreszcie zobaczę coś, co spowoduje taki opad szczęki, jak podczas prologu “Drużyny pierścienia”, który do dziś uważam za najbardziej spektakularną sekwencję w trylogii “LOTR”. Liczę na to, że Smaug przestanie w końcu gadać i dreptać za Bilbo, a zacznie porządną rozpierduchę. Plakat to obiecuje, a z tej obietnicy rozliczę za kilka miesięcy Petera Jacksona 😉