ZŁOTO DLA ZUCHWAŁYCH. Wielki amerykański interes

Alianccy dowódcy wielokrotnie nie mają pojęcia, co dzieje się na pierwszej linii ognia. Wizerunek charakterologiczny żołnierza też jest daleki od superbohaterstwa. Szeregowi wojacy to w większości zwykłe łachudry i moczymordy, chcące tylko zarobić. Do szczęścia potrzeba im wódy i dziwek. W sumie to właśnie ich główna motywacja do walki, a nie narodowe ideały. Celnie podsumowuje ich sierżant Duży Joe (Telly Savalas): „Muszę mieć kobiety dla moich żołnierzy, bo inaczej zaczną się stukać nawzajem”. Przy takim elemencie stanowiącym trzon amerykańskiej armii naziści wypadają na prawdziwych patriotów – jakkolwiek to określenie złowieszczo się nam dzisiaj kojarzy. I chyba właśnie tak, jak się kojarzy, ma być odbierane. Scenarzysta Troy Kennedy-Martin pokazał, że ideologicznie umotywowany patriotyzm prowadzi właśnie do takich postaw jak nazizm i ksenofobia. Lepiej więc jakoś znieść tych, co nabombieni korzystają z usług lokalnych dziwek niż poddawać ideologicznej reedukacji zapalonych narodowych bohaterów ze stresem pourazowym, żeby po wojnie poradzili sobie z codziennym życiem.
A więc, jak napisali nasi zuchwali bohaterowie na ścianie okradzionego banku, zanim odjechali w stronę zachodzącego słońca: Możecie nas pocałować, kotki. Wiadomo w co.
Nie znam odpowiedzi, co jest gorsze. Obydwie perspektywy nie napawają optymizmem, gdyż nie rozwiązują problemu, a nawet ustanawiają status quo co do przyczyn, z powodu których wybuchają wojny. Lepiej po prostu sprzeciwić się wojnie jako takiej i zostać pacyfistą. Tak też bym odczytywał ukryty sens filmu, idealnie zawierający się w postawie głównego bohatera, zdegradowanego do szeregowca porucznika Kelly’ego (Clint Eastwood), oraz w finałowej scenie, kiedy wyzwolona ludność miasteczka Clermont macha do Amerykanów przeróżnymi flagami (również tymi ze swastykami), a także trzyma tabliczki z nazwiskiem generała de Gaulle’a. Chyba czegoś nie zrozumieli, można pomyśleć. Nic bardziej mylnego. Albo więc to satyra na tchórzostwo Francuzów, albo podkreślenie, że wszystkie te flagi są jakimś sztucznym wytworem polityki narodowej, a walka o nie większego sensu nie ma, gdyż jesteśmy jednym gatunkiem.
Po tych 50 latach od premiery może faktycznie wojsko zawodowe, a nie to z poboru czy z zaciągu, lepiej wygląda pod względem morale i zasad, ale bym go aż tak nie przeceniał. Zresztą kadrze oficerskiej także się dostało – u Huttona to lalusie w mundurach w sumie robiący to samo co szeregowcy, tylko bardziej dwulicowi. Jawny tumiwisizm zmieszany z małomiasteczkową dulszczyzną. Całość tego pacyfistycznego ambarasu reżyser zamknął w zgrabnej formie filmu wojennego z elementami komedii, który pod względem technicznym aż tak bardzo się nie zestarzał. Dzisiaj oczywiście wojna przedstawiana jest znacznie bardziej krwawo, a wspomagane komputerowo agonie żołnierzy pod ostrzałem wyglądają efektowniej, naturalistyczniej oraz brutalniej. Niemniej Złoto dla zuchwałych wciąż jest przy nich superprodukcją swoich czasów ze świetną, dzisiaj już legendarną obsadą (Eastwood, Savalas, Sutherland). Kobiet oczywiście brak, gdyż wojna to męski wynalazek.
Wszyscy ci, którzy kochacie wojnę – samozwańczy bohaterowie, komuniści, kapitaliści i wszelkiej innej maści zapaleńcy do potyczki o wzniosłe ideały – żeby ją przetrwać, trzeba potraktować ją jak chwilowo wzięty w dzierżawę interes. A więc, jak napisali nasi zuchwali bohaterowie na ścianie okradzionego banku, zanim odjechali w stronę zachodzącego słońca: „Możecie nas pocałować, kotki”. Wiadomo w co.