search
REKLAMA
Recenzje

WYSŁANNIK PIEKIEŁ – 30 lat od premiery

Krzysztof Walecki

18 września 2017

REKLAMA

Przypisany do kategorii body horror film Barkera różni się dosyć mocno od cielesnych koszmarów Davida Cronenberga, chyba najbardziej znanego reprezentanta tej odmiany kina grozy. Kanadyjczyk w swoich dziełach ukazywał prymat ciała nad umysłem i świadomością, nagłe uczynienie z naszych seksualnych popędów tego, co nas konstytuuje i łączy, popychając jednocześnie ku zagładzie. W Wysłanniku piekieł jest już tylko ciało – główni bohaterowie mogą myśleć wyłącznie o cielesnych uciechach, a i innych traktują w kategorii mięsa. Nie ma tu miejsca na rozważania natury egzystencjalnej bądź socjologicznej. Nie ma tu miejsca na wiarę w cokolwiek innego niż fizyczna ekstaza (nieprzypadkowo wszystkie artefakty religijne zostają w jednej ze scen wyrzucone z domu).

Po tym, jak Frankowi udaje się ułożyć kostkę, w jego skórę wbijają się wyskakujące zewsząd łańcuchy z haczykami, rozrywając go na strzępy. Po swojej ucieczce z piekielnych otchłani, koniecznie potrzebuje pożywienia. To gwarantuje mu Julia, sprowadzając do domu obcych mężczyzn, obiecując im seks, w rzeczywistości zaś mordując ich młotkiem, a trupy oddając kochankowi. Dla każdego z nich drugi człowiek jest zaledwie (a może aż) kawałkiem mięsa – Julia stawia się w tej pozycji dla przyszłych ofiar, będąc niczym innym tylko ciałem, następnie ubija ich jak zwierzęta, które chwilę później Frank konsumuje. Doskonały cykl.

Jednak to nie Franka i Julię pamięta się, gdy mowa o Wysłanniku piekieł. Ikoniczny jest tu wyróżniający się Pinhead (Doug Bradley, wcielający się w tę postać w ośmiu filmach) oraz pozostali cenobici. Ubrani w skórzane stroje, bladzi jak sama śmierć, z wyraźnie wprowadzonymi modyfikacjami ciała przerażają i fascynują jednocześnie. Pada wiele określeń na temat tego, kim koszmarnie wyglądające postaci są w rzeczywistości – “badacze wyższych sfer doznań”, słyszymy w jednej ze scen. W pierwszym Wysłanniku piekieł ich obecność sprowadza się do regulowania porządku, koniecznej interwencji, gdy ktoś nowy ułoży kostkę. Nie są tu negatywnymi postaciami, ale sam fakt, że istnieją, każe nam przyjąć istnienie również piekła. Polski tytuł filmu, choć przecież niezbyt pokrywający się z oryginalnym, trafnie podsumowuje rolę nie tylko Pinheada, ale i reszty jego makabrycznie wyglądającej grupy. Są wysłannikami, którzy dają śmiałkom rozkosz cierpienia, tak przecież pożądaną przez Franka, nie przejmując się wyjącymi z bólu ofiarami, wręcz sycąc się ich męką.

Nieprzypadkowo jednak nie atakują Kirsty (Ashley Laurence), młodziutkiej córki Larry’ego, gdy ta przyzywa ich za pomocą kostki. Być może wyczuwają w dziewczynie niewinność oraz przypadkowość spotkania. Jest to postać jakby napisana specjalnie, aby widz miał za kogo trzymać kciuki. Młode dziewczę wpisuje się w slasherową modę, która nakazuje jej walczyć w finale nie tylko ze złą macochą, okrutnym i potwornym wujem (który niczym wilk z baśni o Czerwonym Kapturku przebrał się za kogoś innego), ale i cenobitami, nieco nierozważnie sprowadzonymi w ostatnich minutach filmu do roli zagrożenia. O ile jeszcze bezpośrednia kontynuacja czyni z nich bardziej złożone postaci, w żaden sposób złe, lecz złem niejako zarażone, o tyle już następne filmy wolą widzieć w Pinheadzie i jego pobratymcach czarne charaktery, które lubią sadystyczne zabawy i odzywki w stylu Freddy’ego Kruegera. Jedynie część piąta, o podtytule Wrota piekieł (co ciekawe, wyreżyserowana przez Scotta Derricksona, przyszłego twórcę Egzorcyzmów Emily Rose, Sinistera oraz… Doktora Strange’a), pozytywnie wyróżnia się na tle innych sequelów, być może dlatego, że zamiast cielesnych tortur woli gnębić głównego bohatera w jego umyśle. Ale z drugiej strony, czy nie stoi to w opozycji do oryginału Barkera?

Horror Wysłannika piekieł od początku do końca związany jest z ludzkim ciałem oraz seksualnością, i nawet cenobici, gdy przychodzą po tych, którzy ułożyli kostkę, nie są zainteresowani ich myślami, bądź duszą. Ta istnieje, lecz prędzej rozerwą ją na strzępy, jak straszy Pinhead w jednej ze scen, niż uznają za coś wartościowego. Czy debiut Clive’a Barkera ma duszę? Bez dwóch zdań. Mimo całej makabry, jaka wylewa się z ekranu, jest to klasyczna opowieść o walce dobra ze złem, gdzie prawdziwymi potworami są ludzie, a wysłannicy piekieł pełnią zaledwie rolę arbitrów. “Dla jednych demony, dla innych anioły”, jak tłumaczy w jednej ze scen nasz przyjaciel z gwoździami w głowie.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA