search
REKLAMA
Recenzje

WŁADCY PRZYGÓD. STĄD DO OBLIVIO. Polskie, smaczne (sic!) fantasy

Jakub Koisz

25 marca 2019

REKLAMA

To przyjemność obserwować, jak pomalutku wystawiamy swój kinematograficzny nosek poza gatunek komedii romantycznych i oblanych grubym sosem patosu produkcji historycznych. Kino przygodowe miało u nas temperaturę za krótko odgrzewanego w mikrofalówce pasztetu, a jeśli unosił się za nim pozytywny zapach, to tylko wynikający z nostalgii. Wprawdzie powstaje czasami całkiem udane kino dla młodszych, jak na przykład oparta na książce Marcina Szczygielskiego fantastyka Za niebieskimi drzwiami, ale podejmuje się takie ryzyko zdecydowanie za rzadko. Jeśli w sercach już dzisiaj dorosłych widzów wciąż nieźle trzyma się choćby Tajemnica Sagali, dołączyć do niej i innych udanych produkcji może również szczera i poprawnie zrealizowana przygodówka w reżyserii Tomasza Szafrańskiego, której spora część zdjęć powstała we Wrocławiu i Warszawie.

Dwójka rezolutnych dzieciaków, Franek i Izka, wplątują się w pewien międzywymiarowy konflikt, który kręci się wokół magicznego gramofonu. Gdy z krainy Oblivio zbiega przebojowy Eddie, przypominający Elvisa Presleya sympatyczny awanturnik, ruszają za nim międzygalaktyczni łowcy głów, a ich celem staje się zarówno mężczyzna, jak i wspomniany artefakt. Na szczęście Eddie nie wpadł na pierwszą lepszą parę dzieciaków, Franek jest bowiem domorosłym, ale utalentowanym wynalazcą, a Izka nie daje sobie dmuchać w kaszę.

Ta kinowa zabawa Szafrańskiego oczywiście czerpie garściami z Kina Nowej Przygody albo typowego konceptu o międzywymiarowych podróżach, czyli fish out of water, ale robi to z dużą dawką luzu i wyczucia konwencji. Szczególnie dobrze się to objawia w postaci Eddiego, który zamiast być typowym bohaterem science fiction, jest jedynie wykrzywioną wersją naszej rzeczywistości, człowiekiem dziwacznym, a przy tym skonstruowanym z pomysłowością. Oczywiście można się domyślić, że po spróbowaniu ziemskiej wolności nie śpieszy mu się do domu, czyli tytułowego Oblivio i Maciek Makowski jest w tej roli prawie nie do poznania. Wyszaleć pozwalają mu się na ekranie zarówno twórcy, jak naturalne oraz wyważone w swoich rolach dzieciaki. Weronika Kaczmarczyk i Szymon Radzimierski łapią z aktorem błyskawiczną chemię, a w potoku naprawdę kiepskich kreacji dziecięcych, którymi lubi nam przyfasolić w twarz polskie kino, na tę dwójkę protagonistów patrzy się naprawdę dobrze.

Władcy przygód. Stąd do Oblivio opierają się najmocniej na puszczaniu wodzy fantazji, ale w taki sposób, żeby nie pokazać za dużo. Tę odrobinę przerysowania w przygodach dzielnej paczki kupuje się z łatwością, ale czuć, że starają się ukryć ograniczenia budżetowe. Wiele najbardziej tajemniczych zdarzeń dzieje się w relacjach na temat świata Oblivio, ale można uznać, że perypetie bohaterów są jedynie metaforą pewnych procesów, które przejść musi każde dziecko, aby zrozumieć, iż świat dookoła to bardzo skomplikowane miejsce, nawet i bez podróżników międzygwiezdnych. Wątek wkroczenia w niewinną rzeczywistość mrocznych przedstawicieli obcego świata (przy okazji – bardzo ciekawie zaprojektowanych, choć niewybijających się sposobem działania na tle popkulturowych czarnych charakterów) jest tutaj podobny do Stranger Things. Choć wydaje się powtórzeniem znanych nut, młodsi widzowie nie powinni mieć problemów z tym, że zagrano im ten utwór ponownie.

Fabuła nie jest skomplikowana, w scenariuszu pływa sporo uproszczeń, a także niezbyt solidnie napisanych relacji między bohaterami, ale kreatywne podejście do nawiązań popkulturowych i tytułowych przygód nieco rekompensuje średnie wątki osobiste. Tomasz Szafrański cytuje więc filmy, na których się wychował – uważny widz dostrzeże intertekstualne odniesienia do kina Spielberga, Zemeckisa, a także popularnych w latach 80. seriali fantastycznych. Docenić należy też warstwę techniczną – kompozycje muzyczne przygotowane przez amerykańskiego kompozytora Freda Emory’ego, czytelne zdjęcia Michała Grabowskiego, a także świetny montaż dźwięku. Właśnie z powodu technikaliów obraz Szafrańskiego ogląda się jak dzieło zagraniczne, które działa zarówno jako autonomiczna produkcja dla dzieciaków, jak i przede wszystkim – dowód, że u nas można, i to całkiem nieźle można.

REKLAMA