search
REKLAMA
Recenzje

SUPER DARK TIMES. Ponure lata 90.

Jarosław Kowal

15 października 2017

REKLAMA

Lata 80. zadomowiły się w kinie, w muzyce i w niemal każdym innym aspekcie współczesnej popkultury. Kevin Phillips zaprasza jednak do innej retrospekcji, o dekadę późniejszej, która choć archaiczna, pozbawiona internetu i smartphone’ów, wolna jest od immanentnego kiczu.

Główni bohaterowie jeżdżą na rowerach, dyskutują o seksie, o superbohaterach, o Nieśmiertelnym i o Prawdziwych kłamstwach. Nie należą do kasty popularnych sportowców, sporadycznie wpadają na lokalnych łobuzów rozmiłowanych w prymitywnych zaczepach i podkochują się w piękności nie do zdobycia. W pierwszych scenach przypominają do bólu sztampowe postacie, które fala nostalgii raz po raz wyrzuca na ekrany. Szybko okazuje się jednak, że w pobliskim lesie nie czeka na nich dziwna dziewczynka poddawana rządowym eksperymentom, a w kanalizacji nie czai się krwiożerczy klaun. Za pozornie niewinną historią z dreszczykiem czyha realny dramat utrzymany w duchu powieści o formowaniu, który po mniej więcej dwudziestu pięciu minutach porzuca sielankową konwencję na rzecz realistycznej brutalności.

Scenarzyści Ben Collins i Luke Piotrowski doskonale uchwycili ulotny, krótki moment przejścia z jeszcze niewinnej adolescencji do już wymagającej odpowiedzialności za własne czyny dorosłości. Ich postacie są na tyle podobne, aby tworzyć wiarygodną paczkę połączoną wspólnymi zainteresowaniami czy wartościami, i na tyle różne, aby nie sprawiać wrażenia stworzonych według schematu. Relacje pomiędzy nastolatkami są najmocniejszym elementem Super Dark Times, ale jeszcze przed połową filmu historia zaczyna się sypać, przemieniać w mało wiarygodne szaleństwo połączone z krwawymi wizjami. Świetnie zarysowany wstęp do dramatu w drugim akcie wykazuje znamiona taniego horroru, by w trzecim stać się nim w pełni. Z jednej strony trudno nie docenić sprawnej żonglerki konwencjami, z drugiej zakończenie sprawia wrażenie wymuszonego, nakręconego wyłącznie w celu zszokowania widza. Interesującego samego w sobie, ale jako konkluzja wcześniejszych zdarzeń rozczarowującego.

Młodociani aktorzy grają z niebywałą wiarygodnością, przy której obsada Trzynastu powodów zdaje się bliższa “talentom” na miarę Pierwszej miłości. Owen Campbell w roli głównej doskonale portretuje popadanie w obłęd – czasem dialogiem, kiedy indziej ledwie zauważalnym gestem – i to przede wszystkim za jego przyczyną nawet nie do końca udane zakończenie nie może zepsuć ogólnych wrażeń po obejrzeniu Super Dark Times. Wśród dorosłych wyróżnia się z kolei Amy Hargreaves, która właściwie powtórzyła rolę opiekuńczej matki z wspomnianych Trzynastu powodów. Kevin Phillips oraz scenarzyści dali obsadzie świetne postaci do odegrania, stworzyli dla nich interesujące zależności oraz przytłaczający świat, w którym żyją i umierają. Z perspektywy obserwatora, gościa w parku zoologicznym, wygląda to fascynująco, ale jeżeli spróbujemy zgłębić motywacje zwierząt, okazuje się, że stoi za nimi niezbyt interesujące połączenie przypadkowości z instynktem.

Twórcy filmu podkreślają, że akcja rozgrywa się tuż przed niesławną masakrą w Columbine High School, w kinie uwiecznioną przez Gusa Van Santa jako Słoń. Dla fabuły nie ma to większego znaczenia, pozwala natomiast zrozumieć, skąd wziął się tytuł Super Dark Times i dlaczego nastrój jest aż tak ciężki. Mam jednak wrażenie, że jeżeli druga połowa lat 90. była “super mrocznymi czasami”, to teraz nastały hiper mroczniejsze i nie trzeba sięgać w przeszłość, aby wstrząsnąć widzem.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA