SMOK MOJEGO TATY. Raj utracony?
Nastoletniemu Elmerowi wydawać się może, że mieszka w raju. Dela, samotnie wychowująca go matka, prowadzi prężnie rozwijający się spożywczy sklep, w którym codziennie syn pomaga jej w obsłudze klientów. Chłopak wie, gdzie leży każda, nawet najdrobniejsza, rzecz: od cynamonowych cukierków przez gumki recepturki. Narratorka z offu dumnie zaznacza, że „to jest mój tata, mój tata zawsze był dobry w znajdowaniu rzeczy”. Małe, spokojne miasteczko i swojska, lokalna społeczność. Wszystko na swoim miejscu, wszystkich się zna, na każdy problem multum rozwiązań, każdego ranka tysiąc pomysłów, co zrobić z życiem. Wnętrze sklepu malowane łagodną paletą barw, a na zewnątrz promienie słońca przytulają się do całej okolicy. Dobre dni przeplatane znakomitymi. Do czasu.
Z siłą huraganu w Delę i Elmera uderzy kryzys bądź brutalne konsekwencje nieuregulowanych zobowiązań. Matka z synem będą zmuszeni opuścić ukochane miejsce i w poszukiwaniu pracy przenieść się do przygnębiającego molocha, o może aż nadto znaczącej nazwie, Szaropolis (w angielskiej wersji Nevergreen). Sklep przejmie bank, a oszczędności nieszczęśliwie przepadną. Było pięknie, zaczyna być naprawdę ciężko. Twórcy nie będą przed nami rozrysowywać ekonomicznego pejzażu z dwóch powodów: przyjęcia perspektywy dziecka (i wynikających z tego koniecznych uproszczeń) i podkreślenia, że najistotniejsza i fundamentalna jest sama drastyczna zmiana. Przytulny domek zastąpi ciasna nora, a świeże powietrze swąd spalin. Ekscytację wyprze depresja, a zapał i inicjatywę zdominuje przeszywający strach o jutro. Natężenie bodźców, natłok informacji i utrata strefy komfortu nie tyle sprawi, że Elmer będzie robił dobrą minę do złej gry, ile wzniesie jego wyobraźnię na zupełnie inne obroty. Choć może być też tak, że gadające smoki i wieloryby, cudowne wyspy i fantastyczne zjawiska natury to faktycznie istniejący gdzieś świat, który można dostrzec, jeśli tylko odpowiednio szeroko otworzy się oczy.
Cartoon Saloon (powinniście znać Sekret księgi z Kells, Żywiciela czy Sekret wilczej gromady) znowu prowadzi narrację przez pryzmat dziecięcej optyki, jej delikatnej natury i wrażliwości. Wystawiony na próbę i przechodzący przez emocjonalne załamanie Elmer, zachęcony przez pewnego tajemniczego kota z ponurej i przytłaczającej metropolii, ucieka na kolorową Dziką Wyspę. Tak, twórcy podążają szlakiem przetartym przez Alicję w Krainie Czarów i późniejszych niezliczonych jej naśladowców (w tym wybitnego Sekretu morza od twórców Smoka mojego taty). To ciągle żywa, niewyczerpana i twórcza fabularna formuła pozwalająca łączyć oraz zderzać ze sobą Wyobrażone z Rzeczywistym.
Na wspomnianej wyspie przebywa smok, którego można porwać i sprowadzić do miasta. Stałby się on wielką atrakcją i zapewniłby spory dopływ gotówki do rodzinnego budżetu. Chwilka zawahania, ale decyzja może być tylko jedna. Sprawa okazuje się oczywiście znacznie bardziej zagmatwana i niejednoznaczna. Porwanie groźnego potwora może przynieść korzyści, ale chyba tylko jednostronne. Pozostali mieszkańcy wyspy od samego początku wydają się poczciwi oraz godni zaufania i, co szczególnie istotne, w tym samym stopniu co Elmer potrzebujący smoka. Ratunek własnej rodziny może spowodować katastrofę fantastycznej krainy. Nie o to przecież chodzi. Chłopak musi ostrożnie stawiać kroki i nauczyć się altruizmu. Musi doprowadzić do sytuacji, by wygrały obie strony. Bo obie mają rację, bo obie muszą przetrwać.
Nora Twomey, reżyserka Smoka mojego taty, rozpisuje swój film na serię dramaturgicznych miniatur i moralnych rozterek. Charakter Elmera na naszych oczach się hartuje, chłopak uczy się rozmawiać i przede wszystkim słuchać. Zaczyna oswajać się z lękiem, poczuciem zagrożenia i nie reagować wobec tych uczuć spontanicznie: to naturalne emocje, mające psychologiczne znaczenie i kształtujące właściwy rozwój. Smok mojego taty traktuje z wyrozumiałością wszystkie postaci: nadaje im jednocześnie przywary i cechy heroiczne, wymaga od widzów ich powtórnej oceny i zmiany perspektywy. To również kino mobilizujące i podnoszące na duchu, przypominające, że zawsze jest jakieś wyjście, zawsze gdzieś można dojrzeć światełko w tunelu. W ten sposób Twomey zręcznie dociera do naładowanej optymizmem puenty. Nauka nigdy nie idzie w las. Czasem trzeba uciec gdzieś bardzo daleko, by umieć rozpocząć wszystko od początku. Finalne, wypowiadane przez Elmera: „Coś wymyślę”, nie jest bowiem tymczasową deklaracją, ale planem na całe życie.