SAINT OMER. Postkolonialny traktat o macierzyństwie i film niemal doskonały [RECENZJA]
W ostatnich latach ton kinu francuskiemu coraz mocniej nadają kobiety. Nazwiska takie jak Celine Sciamma, Julia Ducournau czy Lea Mysuis to coraz mocniejsze marki w obiegu festiwalowym, a ich filmy, najczęściej wyłamujące się z klasycznych, zadłużonych w Nowej Fali konwencji, wyznaczają nowe horyzonty kinematografii znad Sekwany. Do tego grona feministycznej awangardy francuskiego kina zaliczyć można też Alice Diop – reprezentującą drugie pokolenie imigracji nagradzaną dokumentalistkę, autorkę m.in. wnikliwej podróży przez paryskie obrzeża My, z przedmieść Paryża. Na zeszłorocznym festiwalu w Wenecji Diop pokazała swój pełnometrażowy debiut fabularny – i należy powiedzieć, że reżyserka do krainy fikcji wkroczyła z przytupem, bo jej nagrodzony weneckim Grand Prix Saint Omer to precyzyjne i przeszywające kino.
Tytułowe Saint Omer to miasto leżące na północy Francji, do którego podróżuje bohaterka filmu, Rama, mieszkająca w Paryżu wykładowczyni literatury i pisarka, by obserwować proces Laurence Coly, kobiety oskarżonej o świadome spowodowanie przez porzucenie własnego 15-miesięcznego dziecka na brzegu morza, by zostało zabrane przez przypływ. Rama, sama będąca we wczesnym stadium ciąży, planuje napisać współczesną reinterpretację mitu o Medei, dlatego też interesuje się sprawą oskarżenia o dzieciobójstwo, którego archetypem jest starożytna opowieść o porzuconej kobiecie mordującej dzieci, jakie spłodziła z greckim herosem, Jazonem. Paralele do mitycznej księżniczki Kolchidy nie są jednak jedynymi kontekstami, które przykuwają uwagę pisarki do sprawy Coly. Obydwie łączy senegalskie pochodzenie, i choć w odróżnieniu od imigrantki Laurence, Rama ma poukładane francuskie życie i karierę, a jej związek z białym Francuzem jest udany, kobieta dostrzega refleksy opowieści Coly we własnym życiu, przede wszystkim skomplikowanej relacji z matką. Na tej kanwie proces staje się przestrzenią niemego dialogu obydwu kobiet, w którym wybrzmiewają nie tylko mityczne echa, ale i jak najbardziej współczesne konteksty społeczne.
Choć Diop porzuca dokumentalne obserwacje na rzecz fabuły, u źródeł scenariusza Saint Omer leży prawdziwa historia Fabienne Kabou, kobiety oskarżonej i skazanej w 2016 roku za zabójstwo swojej 15-miesięcznej córki. Proces, odbywający się faktycznie w Saint Omer, obserwowała wówczas Alice Diop, która zainspirowana historią Kabou stworzyła scenariusz filmu o procesie matki, która zabiła swoje dziecko. Historia, którą opowiada w filmie reżyserka jest zbieżna z rzeczywistą podstawą w kluczowych elementach, Diop wykorzystuje jednak fabularną formułę do pogłębienia portretów psychologicznych bohaterek bez etycznego nadużycia. Saint Omer z dokumentem łączy też powinowactwo estetyczne – reżyserka wykorzystuje klasycznie minimalistyczną formułę dramatu sądowego, w wielu miejscach ocierającego się o pozbawioną formalnych ozdobników inscenizację, która mogłaby uchodzić za rejestrację prawdziwego postępowania. Tę tkankę Diop przetyka jednak delikatnie impresyjnymi momentami wspomnień i emocjonalnych tąpnięć doświadczanych przez Ramę, co wzbogaca zapośredniczoną przez zeznania Coly i świadków narrację o emocjonalne podteksty, możliwe dzięki sfabularyzowaniu oryginalnej historii.
Wykorzystując perspektywę Ramy, będącej alter-ego również pochodzącej z Senegalu i wychowanej w Europie reżyserki, Diop zręcznie splata ze sobą archetypiczne motywy mitu o Medei i doświadczenia migracji, asymilacji oraz transnarodowości. W zeznaniach Coly powraca motyw głębokiej alienacji, wykorzenienia z afrykańskiej tradycji i obcości wobec dominującej francuskiej kultury, reprezentowanej przez znacznie starszego od niej ojca dziecka. Rozdarta tożsamość kobiety manifestuje się również zaczerpniętym od Kabou wątkiem mistycznej klątwy – uwypuklającym rozbieżność między kulturowymi kontekstami, między którymi zawieszona jest Coly i napędzająca nowe odczytanie postaci Medei, jako kobiety prześladowanej przez demony. Saint Omer unika jednak prostych schematów i wskazuje, że to nie wyłącznie kolor skóry i pochodzenie kobiety wpłynęły na jej stan i czyn – pojawia się też temat usytuowania klasowego, pogłębiający alienację w kontraście do Ramy wyrzuconej na margines Laurence Coly i ujawniający strukturalne nierówności, wpływające w różny sposób na obydwie bohaterki. Takie postkolonialne spojrzenie na złożoność sytuacji migrantów wnosi nową jakość do krajobrazu filmowych przedstawień tej grupy, przy okazji stanowiąc o sile oddziaływania Saint Omer, chwytającego uwagę widza nieoczywistymi niuansami.
Przede wszystkim jednak Saint Omer to krytyczny traktat o macierzyństwie. Macierzyństwie uwikłanym w konteksty klasowe, rasowe i genderowe, równocześnie sakralizującym kobiety i je poniżającym, stawiającym wobec niezliczonej ilości oczekiwań, pod których naporem załamać się może podmiotowość matki jako samodzielnej osoby. Diop niewątpliwie przetwarza w swoim filmie rozważania wielu pokoleń feministek, przede wszystkim z nurtów czarnego feminizmu i postkolonializmu, jednak nie zasypuje widzów odwołaniami, koncepcjami i naukową terminologią. Zamiast tego buduje klarowną reinterpretację uniwersalnego mitu, spotykającego się ze społeczną złożonością współczesności. Tak prosta i precyzyjna konstrukcja czyni Saint Omer filmem niemal doskonałym i świadczy o niezwykłym talencie reżyserki.