search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

Rzeź

Edward Kelley

25 stycznia 2012

REKLAMA

Po wielkim powrocie do formy zeszłorocznym Ghost Writerem kontynuuje Polański swoją dobrą passę ekranizacją sztuki francuskiej dramatopisarki Yasminy Rezy. Spędziwszy blisko rok w areszcie domowym w Gstaad, reżyser nie próżnował i wraz z Rezą, która osobiście pojawiła się w Szwajcarii, zaadaptował na potrzeby ekranu jej Boga mordu, który w swoim wydaniu teatralnym od pewnego już czasu święci triumfy na całym świecie. Również w Polsce można go obejrzeć na kilku scenach (m.in. w warszawskim Ateneum), obok innych dzieł Francuzki: Sztukiczy Sztuki Hiszpańskiej. Wybór reżysera nie dziwi, bo literacki pierwowzór Rzezi wydaje się wręcz stworzony dla niego. Wąska grupa bohaterów, zamknięta, klaustrofobiczna przestrzeń jednego mieszkania i szalejące emocje to przecież środowisko, w którym Roman porusza się od zawsze, zaczynając od debiutanckiego Noża w Wodzie, poprzez WstrętMatnięDziecko RosemaryLokatoraŚmierć i Dziewczynę, na Ghost Writerze kończąc. Bóg mordu, mimo że w istocie znacznie lżejszy od wymienionych, porusza się niemal w tych samych obszarach, do których przyzwyczaił nas Polański za czasów spółki scenariuszowej z Gerardem Brachem.

Faktem jest, że tym razem reżyser wybrał znacznie lżejszy niż zazwyczaj gatunek, co powoduje, że znacznie łatwiej przełykać gorzkie w smaku pigułki, które nam serwuje, ale mimo wszystko z pewnym wysiłkiem przychodzi akceptacja obrazu samych siebie, jaki z niego wynika. Kluczowe znaczenie mają tutaj aktorzy zaangażowani przez reżysera do tego przedsięwzięcia. Zadaniu byle kto by nie podołał, bo cały film dzieje się w jednym miejscu, cała intryga oparta jest na dialogu, a kamera nie odstępuje bohaterów na krok. Neurotyczna, niespełniona pisarka Jodie Foster po prostu kipi od emocji, brokerka inwestycyjna Kate Winslet to ciągle poirytowana, czekająca na wybuch, ale jednocześnie mocno zrezygnowana żona ciągle wiszącego na telefonie prawnika, Christopha Waltza, którego wiecznie wibrujący smartfon stanowi zabawny kontrapunkt dla wszystkiego tego, co się akurat dzieje dookoła. Nie ma takiego napięcia i takiej emocji na ekranie, której nie byłby w stanie przerwać ciągle dobijający się do bohatera Walter. Wszyscy oni tworzą świetne, bardzo prawdziwe kreacje, ale bodaj najlepszą robotę na ekranie wykonuje John C. Reilly, którego nagłe i dokonane niemal bez ostrzeżenia przeistoczenie ze spolegliwego misia w gwałtownego cynika – hedonistę robi ogromne wrażenie i staje się źródłem wybuchów niekłamanej wesołości.

Główny wątek filmu, w sumie dosyć błahy, chciałoby się powiedzieć pretekstowy, to spotkanie dwóch małżeństw, które zmuszone bójką ich synów usiłują ustalić wspólne stanowisko co do interpretacji zdarzenia, jego przebiegu, skutków wychowawczych, etc. Pierwotnie spokojna, rzeczowa i cywilizowana dyskusja, nie wiedzieć kiedy zaczyna przeradzać się w lawinę wzajemnych pretensji, krytyki i złośliwości. Wkrótce wiemy już, że nie o konflikt między synami tutaj chodzi, nie o to, kto kogo pobił, kto jest winny, a kto poszkodowany. Polański, zgodnie ze swoją najlepszą tradycją, zrywa z bohaterów przed naszymi oczami kolejne zasłony dobrego wychowania, ogłady i konwenansu. Zmusza ich do zrzucania kolejnych masek, gorsetów narzuconych przez społeczne oczekiwania i ukształtowane przez wieki normy zachowań. Mechanizm eskalacji uwypukla w nich najgorsze cechy, zza ściany pozorów wyłania się hipokryzja, macki i pazury, których spodziewalibyśmy się raczej po lovecraftowskich bestiach. Bohaterowie stają przed nami takimi, jakimi naprawdę są i w swojej nagości nie różnią się niczym od nieokrzesanych dzikusów ani specjalnie od siebie nawzajem. To, co zostaje obnażone przed oczami widza dusi śmiech w gardle, bo zdajemy sobie sprawę, że właśnie postawiono przed nami lustro i ze swojego raczej szpetnego wizerunku się śmiejemy. I tylko spoza kadru zdaje się dobiegać lekko diaboliczny chichot Polańskiego, który nie po raz pierwszy i mam zdecydowanie nadzieję, że nie ostatni, zajrzał w duszę człowieka i bezpardonowo wystawił na światło dzienne to, co tam znalazł.

Napisał któryś z krytyków, że mroczne instynkty, które nami rządzą, wszechobecna, czająca się tuż za naszym dyżurnym zestawem masek hipokryzja, oglądanie pod powiększającym szkłem groteski naszych jakże ludzkich słabości, nie jest ani niczym nowym, ani specjalnie odkrywczym. Trudno się z nim nie zgodzić, szczególnie, kiedy wykładowcą w temacie jest Roman Polański, który przerabiał go z nami już wiele razy, choćby w filmach, które wymieniłem na początku. Jednakże za każdym razem, kiedy po raz kolejny widzę, co chce nam pokazać, nabieram pewności, że potrzebujemy kogoś, kto bez litości i nie raz jeszcze przypomni nam o naszych niedoskonałościach, a jeżeli jest ktoś, kto ma tutaj coś do powiedzenia o demonach rządzących ludzką duszą i o ciemnych stronach naszej natury, to mam nieodparte wrażenie, że jest to właśnie on.

REKLAMA