search
REKLAMA
Czarno na białym

PODWÓJNE UBEZPIECZENIE

Jacek Lubiński

26 marca 2017

REKLAMA

Zresztą również Wilder uważał go za jedno z najdoskonalszych i najbardziej dopracowanych dzieł, jakie wyszły spod jego ręki – i to pomimo aż nadto wyraźnych wpadek pokroju widocznej na palcu Neffa obrączki ślubnej, drzwi otwierających się na zewnątrz czy przesadnie trącącej sztucznością peruce Stanwyck (wszystkie te rzeczy ekipa dostrzegła niestety zbyt późno, by można było nanieść poprawki). Najbardziej Podwójnym ubezpieczeniem zachwycony był jednak sam Cain. Pisarz chadzał do kina wielokrotnie, przyznając, że ruchomy obraz jest od swojego pierwowzoru zwyczajnie mądrzejszy, i żałując, że sam nie wpadł na niektóre rozwiązania. Jak na ironię za adaptację jego prozy odpowiedzialny był kolega po fachu, ikona kryminału, Raymond Chandler, który zawsze wyrażał się o twórczości Caina w mało wybredny sposób.

To właśnie on – twórca detektywa Philipa Marlowe’a i autor również z sukcesami przenoszonych na celuloid powieści Żegnaj, laleczko czy Długie pożegnanie – w dużej mierze odpowiada za znakomite, cięte dialogi wypełnione podwójnymi znaczeniami, którymi postaci przerzucają się w niezwykle naturalny sposób.

To także on tchnął w projekt niezwykłą atmosferę ówczesnego Los Angeles, które w gotowym produkcie dodatkowo uwydatnia dramatyczna (a wedle obecnych standardów przedramatyzowana) muzyka Miklósa Rózsy i skąpane w bezustannym półmroku rewelacyjne zdjęcia Johna F. Seitza. Ten ostatni, wedle słów reżysera, osiągnął limit w ukazaniu słonecznej Kalifornii jako miejsca wyjątkowo posępnego i mrocznego (ponoć na planie bywało czasem tak ciemno, że ledwo można było dostrzec aktorów).

Chandler z kolei – już wtedy poważne uzależniony od alkoholu – bezustannie doprowadzał Wildera do furii, podświadomie przekraczając bariery w hollywoodzkiej branży. Udało mu się nie tylko wywalczyć całkowitą kontrolę nad skryptem oraz niedostępne dla innych, zwłaszcza tak jak on debiutujących w kinie ludzi pióra, warunki kontraktu, ale także i wygrać wszelakie utarczki z producentami oraz Wilderem, z którym wiecznie się kłócił. Jak rzadko kiedy, zwykle nieuznający kompromisów filmowiec ugiął się pod presją i przeprosił pisarza. A potem nakręcił Stracony weekend – film o scenarzyście-alkoholiku – w którym mógł odreagować całą kolaborację i „wytłumaczyć sobie samemu Chandlera”.

Wcześniej zarejestrował go jeszcze na taśmie – niewielkie cameo w postaci człowieka w okularach siedzącego obok biura Keyesa ma dziś wartość historyczną, bowiem nie zachowały się inne filmowe materiały z udziałem tego twórcy. Po tym doświadczeniu do dziesiątej muzy Chandler zresztą niezbyt chętnie wracał, do swojego dorobku dopisując jeszcze tylko Błękitną dalię (napisaną w 1946 roku, ponoć w całości po pijaku) oraz Hitchcocka Nieznajomych z pociągu (1951 i kolejne gorące starcie z reżyserem). Było jeszcze stworzone dla wytwórni Universal, lecz finalnie niezrealizowane Playback, które zamieniło się w kolejną powieść i zarazem ostatnią ukończoną pracę Chandlera.

Dom przy 6301 Quebec Drive wczoraj i dziś

Natomiast wracając do Podwójnego ubezpieczenia, to doczekało się ono aż trzech odrębnych adaptacji radiowych – w każdej swoją rolę powtórzyła Stanwyck – a także wersji na mały ekran o tym samym tytule (1973 – notabene rok premiery… Długiego pożegnania według Roberta Altmana) oraz trzech remake’ów: mało znanego Eruption (1977), Jism z Bollywood (2003) oraz znakomitego i będącego jednocześnie hołdem dla klasyki gatunku Żaru ciała Lawrence’a Kasdana (1981). W latach siedemdziesiątych planowano także ponowną ekranizację z Robertem Redfordem, lecz plan ten (szczęśliwie?) spalił na panewce. Z sukcesem natomiast Steve Martin wmontował fragmenty dzieła Wildera w swoją zgrywę Umarli nie potrzebują pledu (tudzież nie owijają się pledem).

Przykłady te pokazują nie tylko uwielbienie dla filmu, ale też umacniają jego pozycję w świecie kina. Udowadniają dużą uniwersalność oraz odporną na archaizmy i upływające lata ponadczasowość tej swoistej przypowieści o ludzkiej zachłanności, zamroczeniu umysłu mamoną i łatwego uleganiu pokusom codzienności – grzechom, za które przychodzi potem zapłacić ostateczną cenę. Grzechom, których zdajemy się nie dostrzegać bądź skutecznie staramy się je ignorować z czysto samolubnych pobudek. Bohaterowie Wildera/Caina/Chandlera usprawiedliwiają się miłością, choć przemawiają językiem czystego pożądania. Przyrzekają sobie wierność, bez skrupułów pociągając za spust. I wszystkie te barwy życia zostają nam/im pięknie wyłożone czarno na białym…

korekta: Kornelia Farynowska

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA