NIEWIDZIALNE MIASTO, SEZON 2. Więcej nie znaczy lepiej

Nakręcony kilka lat temu brazylijski serial Niewidzialne miasto był zaskakująco przyjemną propozycją, łączącą klasycznie rozumianą telewizyjną rozrywkę z interesującymi wątkami postkolonialnymi i elementami rdzennych tradycji Amazonii. Siedmioodcinkowa opowieść stworzona pod okiem Carlosa Saldanhy zakończona była w sposób półotwarty, dający pole do kontynuacji historii detektywa policji ekologicznej Erica, nie zdziwiło mnie więc, że na Netfliksie wylądował właśnie drugi sezon produkcji.
Centralną postacią pozostaje wspomniany Eric, wydobyty z cliffhangerowego zawieszenia, w którym pozostawili go twórcy, powraca także liderka tajemniczej społeczności zmiennokształtnych istot Ines oraz córka Erica, Luna, która wyrasta na kluczową postać mitycznej rozgrywki. Niestety reszta obsady została poddana w dużej mierze wymianie, a wiele ciekawych postaci z serii pierwszej znika, ustępując miejsca nowym, niestety z małymi wyjątkami już mniej ciekawym. Nowa seria z jednej strony jest bardziej zwarta (seria ma jedynie pięć odcinków) z drugiej strony zaś realizuje złotą zasadę każdego sequela: w drugiej części Niewidzialnego miasta jest wszystkiego więcej. Więcej jest wątków fantastycznych, więcej akcji, więcej zaplatających się intryg. Główna oś fabularna pozostaje bez zmian – jest nią starcie krwiożerczego biznesu ze strażnikami (i strażniczkami) przyrody i rdzennych tradycji. Przy tym, w ramach „podkręcenia” kontynuacji, dodany jest także nowy wątek demonicznych sił, włączających się w rozgrywkę pomiędzy neokolonialnym postępem a umierającym światem duchów.
Paradoksem Niewidzialnego miasta jest fakt, że o ile pierwsza seria wydawała się nieco przydługa, grzęznąc miejscami w przesadnej ekspozycji i detektywistycznych kliszach, tak druga seria – bardziej skondensowana, ale i mocniej nasycona intrygami – dokonuje przesadnej korekty i zamienia się w dość chaotyczną gonitwę wątków i postaci. Twórcy nie muszą już podbudowywać wyjaśnionej wcześniej mitologicznej kreacji, ale wylewają dziecko z kąpielą, wrzucając widzów w gmatwaninę zmiennokształtnych postaci, mitycznych lokacji i frakcji, w której miejscami trudno się połapać. Również niezbyt satysfakcjonująco wypada rozwinięcie wątków osobistych poszczególnych osób. Klarowne w pierwszym sezonie konflikty i łuki rozwoju postaci w drugiej serii zamieniają się w płaskie motywy, niespecjalnie napędzające dramaturgię opowieści. O ile więc wcześniej brazylijscy twórcy skąpili trochę narracyjnej przyprawy, tak w nowym sezonie przesypują ją, a całość staje się może nie tyle niestrawna, ile nijaka.
W lepszych momentach Niewidzialne miasto oferuje wciąż całkiem efektownie zaaranżowaną rozrywkę z ciekawie ogrywanymi lokalnymi motywami. Niestety, takich chwil jest raczej niewiele. Fabuła wikła się w nieprzejrzyste zakręty i efekciarstwo na tyle mocno, że gdy w końcowych aktach powraca temat neokolonialnego starcia, ze zdumieniem przypomniałem sobie, że przecież faktycznie, to był jeden z głównych tematów serialu. Tyle że przez pięć odcinków drugiej serii zdążył się zagubić pod natłokiem zdarzeń i niechlujnie dorzucanych do układanki nowych postaci oraz wątków.
Czy warto polecić Niewidzialne miasto? Niekoniecznie i nie każdemu. Osoby niezaznajomione z pierwszym sezonem w ogóle nie odnajdą się w świecie serialu, odesłać je należy zatem do początku opowieści. Jednak jeśli już się ją zna, to kontynuacja nie oferuje za wiele dobrego. Ani satysfakcjonującego rozwinięcia lub domknięcia narracji, ani rozrywki na porównywalnym poziomie do pierwszej serii. Drugi sezon brazylijskiego serialu pozostaje więc ciekawostką, która może przypaść do gustu zadeklarowanym fanom soft fantastyki czy klimatów południowoamerykańskich, jednak marnotrawi popowy potencjał Niewidzialnego miasta i zamienia je w kolejną „kablówkową” puplę.