search
REKLAMA
Recenzje

MORDERCZE KLOWNY Z KOSMOSU. 30 lat kultowego komedio-horroru

Jarosław Kowal

19 maja 2018

REKLAMA

Nie mam koulrofobii. Wręcz przeciwnie, uwielbiam klauny, ale tylko wtedy, gdy straszą. A już najlepiej, kiedy przybywają na Ziemię w statku kosmicznym wyglądającym jak namiot cyrkowy i przypominają spragnione ludzkiego mięsa żywe trupy, które można pokonać tylko strzałem w głowę… pod warunkiem, że traficie w wielki, czerwony nos.

Nigdy nie byłem w cyrku, nigdy nie uczestniczyłem w przyjęciu urodzinowym, na którym klaun popisywałby się oklepanymi sztuczkami (w Polsce nie ma zresztą takiego zwyczaju) i właściwie od zawsze umalowani cyrkowcy kojarzyli mi się z mrocznymi zamiarami ukrytymi pod grubą warstwą lukru. Tak było z agentem jej królewskiej mości umierającym w pierwszych scenach Ośmiorniczki, z Violatorem z komiksu Spawn i oczywiście z Pennywise’em.

Pomysł tak mocno zakorzenił się w popkulturze, że dzisiaj klaunów można wymieniać jednym tchem obok zombie, wampirów czy wilkołaków jako prominentne postacie w panteonie horrorowych straszydeł. Przypadek Morderczych klownów z kosmosu jest jednak wyjątkowy, co podkreślił nawet polski wydawca kasety, sopockie NVC: “Film szokujący przedstawieniem klownów w roli morderców. Tym razem nie ma już niespodzianek wynikających z podwójnej natury cyrkowego rozbawiacza. Klowny uwielbiają smak ludzkiego mięsa owiniętego w bawełnę. Nic ich nie powstrzyma przed zdobywaniem ulubionego przysmaku”.

Niskobudżetowe produkcje często zachęcają opisami eksponującymi kilka najciekawszych smaczków, co zazwyczaj przekłada się na kwadrans ekranowego czasu i mnóstwo nudnawych zapychaczy. Tutaj sytuacja jest odwrotna – bracia Chiodo przerośli wszelkie wyobrażenia, jakie widz mógł snuć po zapoznaniu się z tymi kilkoma zdaniami. Ich wizja ma niesamowity rozmach, jak na niespełna dwa miliony dolarów w budżecie, a wszystko zaczęło się od zabawy w wymyślanie najstraszniejszych sytuacji, w jakich człowiek mógłby się znaleźć.

Jeden z braci za ekstremum uznał nocną przejażdżkę opuszczoną drogą, podczas której równa się z nim, a następnie spycha na pobocze szalony klaun. Drugi dodał natychmiast, że będzie to klaun z kosmosu, a jego pojazd będzie niewidzialny. Ta rozmowa stworzyła podwaliny pod scenariusz, a sama scena faktycznie trafiła na ekrany i po dziś dzień prezentuje się wspaniale. Zmysł wzroku dostaje tu zresztą pożywkę dosłownie co kilka minut. Jest gigantyczny cukierek z zakrwawionymi zwłokami w środku zainspirowany Inwazją porywaczy ciał; żywy pies stworzony z balonów; kukiełkowy spektakl z pistoletem laserowym; rękawica na sprężynie urywająca głowę; pacynka wykonana z człowieka czy mój faworyt – teatr cieni, w którego finale widzowie zostają pożarci.

Praktyczne efekty specjalne, dzięki którym te szalone sceny nawet po trzech dekadach od premiery filmu mogą zachwycać, były kluczowym elementem na planie. Pomimo skromnej kwoty, jaką dysponowali bracia, akurat w tej kwestii oszczędności nie wchodziły w grę, niezależnie od tego, czy chodziło o gumowe stroje, czy o pistolet strzelający popcornem – najdroższy (i faktycznie działający) z wykorzystanych rekwizytów, którego produkcja pochłonęła siedem tysięcy dolarów. Istotne było także zachowanie realizmu i na przykład w scenie egzekucji przy użyciu ciast koniecznością okazało się użycie autentycznych wypieków, a nie chociażby pianki do golenia. Po latach bracia wspominali, jak szokujące było odkrycie, że uderzenie domowym wypiekiem z bliskiej odległości jest bardzo bolesne…

Twórcy Klaunów, morderców z kosmosu – jak odczytuje tytuł na taśmie wydanej przez NVC Tomasz Knapik – tym właśnie wyróżniają się na tle chociażby kręconych za podobne pieniądze komedio-horrorów z niesławnego studia Troma, że do absurdu mają bardzo poważne podejście. Niedociągnięcia, improwizacje, puszczanie oczka w stronę widza – nie znajdziecie tego tutaj. Każdy z aktorów i każda z aktorek podchodzi do swojej roli z pełną powagą, co tylko potęguje komediowy efekt, a duet głównych bohaterów nie miał sobie podobnych w końcówce lat 80. Postacie Mike’a i Debbie wymyślono jako odwrotności horrorowego stereotypu – on miał być “niezbyt rozgarniętą blondynką”, ona odważną inicjatorką walki z najeźdźcami.

O smaczkach mógłbym się rozpisywać jeszcze długo. Aurę tamtych czasów błyskawicznie przywołuje pierwsza scena z utworem wykonanym przez punkrockowy zespół The Dickies; komendant z lokalnego posterunku co rusz przypomina, że mamy do czynienia z filmem dla dorosłych i rzuca odzywkami pokroju: “Powinienem zastrzelić cię od razu, bez ostrzeżenia, ty szmato z czerwonym kulfonem zamiast nosa”; a w finale do walki staje około czterdziestu klaunów, w tym jeden gigantyczny… Wygląda to spektakularnie i przyniosło dochody na poziomie przekraczającym czterdzieści milionów dolarów. Dlaczego więc wciąż nie doczekaliśmy się kolejnych części?

Plany na kontynuację były wielkie. Pierwsze pomysły na sequel pojawiły się już dzień po zakończeniu prac nad oryginałem, a bracia Chiodo mieli ambicje, by nakręcić łącznie cztery części i serial telewizyjny, ale po trzydziestu latach od premiery wciąż nie dostaliśmy chociażby zwiastuna. Powody? Nic oryginalnego – finanse i prawne zawiłości. Według niektórych źródeł 28 września tego roku do kin trafi The Return of the Killer Klowns from Outer Space, ale nie uwierzę, dopóki nie zobaczę na własne oczy, a na razie polecam odświeżyć jeden z najlepszych filmów klasy B, jakie kiedykolwiek nakręcono.

Film dostępny w serwisie Flixclassic.pl

REKLAMA