search
REKLAMA
Recenzje

MARYJKI. Burza hormonalna

Krzysztof Nowak

26 października 2020

REKLAMA

„Sex sells” głosi jedna z najstarszych reguł marketingu. Nic dziwnego, że tak wiele otaczających nas rzeczy odnosi się do seksu bezpośrednio albo pośrednio, np. poprzez imitację fallicznych kształtów. W takiej rzeczywistości trudno spędzić choć jeden dzień bez myślenia o cielesnych pieszczotach, tym bardziej, gdy burza hormonów na każdym kroku podsuwa nam podobne myśli. Wolna od nich nie jest także główna bohaterka Maryjek, zwłaszcza gdy w wyniku pomyłki (lub nie) miesza plastry hormonalne. Wtedy uśpione wcześniej zmysły budzą się do życia, a wraz z nimi ożywa świat filmu, nasycając się kolorami i płynnie przechodząc w swoją narkotyczną wersję.

Wspomniana przed chwilą protagonistka o imieniu Maria (Grażyna Misiorowska) jest jednak 50-letnią dziewicą, więc przedawkowanie plastrów nie wynika z eksperymentów na nowoczesnych metodach narkotyzowania się, lecz jest efektem pomyłki w trakcie terapii mającej złagodzić przebieg menopauzy. Na co dzień pracuje w sklepie wielobranżowym, gdzie słuchając krążących wokół seksu opowieści koleżanki z pracy, sama nabiera chęci na realizację fantazji erotycznych. Na dodatek pomieszkująca u niej siostrzenica, Helena (Helena Sujecka), na każdym kroku przypomina kobiecie o przegapionych w życiu szansach. Rewolucja hormonalna w jej ciele stanie się pretekstem do wyjścia naprzód swoim pragnieniom.

Wydaje mi się, że nie muszę tłumaczyć, na jakich sprawach koncentruje się omawiany tytuł. Temat seksu przywoływany jest tu zresztą zawsze i wszędzie, począwszy od niewybrednych gier słownych („Pytoniagra! Obudź swojego pytona!”), na wyszukiwaniu coraz to kolejnych afrodyzjaków skończywszy. Wydawać by się mogło, że film celuje wyłącznie w sprośną komedię, jakich w przypadku polskiego kina nie brakuje, ale byłoby to stwierdzenie wysoce obraźliwe. Warstwa komediowa – czy niekiedy nawet autoironiczna – kontrastuje bowiem z dramatyczną stroną całości, gdyż każdy żart reżyserka, Daria Woszek, kończy ujęciem na pogrążoną w głębokim przygnębieniu twarz głównej bohaterki. To, co dla innych jest jedynie obiektem do opowiadania dowcipów, dla niej stanowi prawdziwy życiowy problem.

I trzeba powiedzieć, że Grażyna Misiorowska złożoność protagonistki oddaje znakomicie. Przyznam szczerze, że sprawdzając jej aktorskie portfolio, spodziewałem się ujrzeć szereg serialowych i filmowych ról, tymczasem zostałem zaskoczony złożoną z zaledwie kilku pozycji listą. Aktorka odnajduje się zarówno w scenach, gdy Maria pogrąża się w anhedonii, jak i w tych wymagających od niej wcielenia się w salonowego wampa. To wbrew pozorom bardzo rozbudowana postać, aczkolwiek na co dzień ukazująca swoje najmniej ekscytujące oblicze – bogobojnej, wycofanej, wiecznie zamyślonej dojrzałej kobiety.

Śmiałość narracyjna nie przejawia się jednak tylko w łączeniu komedii z dramatem – choć warto zaznaczyć, że dla rodzimych twórców nie jest to takie oczywiste, biorąc pod uwagę skłonność do przesady w którąś ze stron – lecz także pod względem formalnym. Miejsce pracy bohaterki to prawdziwy pastelowy raj i chyba najpiękniejszy sklep, jaki widziałem w polskim kinie – nawet rzeczy na półkach są w nim ułożone są kolorystycznie. Tymczasem jej mieszkanie, mimo że złożone z elementów wystroju możliwych do znalezienia w innych postpeerelowskich lokalach, tworzy tak zmyślny efekt końcowy, że nie pozostaje mi nic innego niż przyklasnąć owocom starań Alicji Kazimierczak i Mai Gralak.

Przygotowane przez nich plany umiejętnie filmuje zaś Michał Pukowiec, do już i tak kolorowych lokacji dokładając jeszcze odpowiednio neonowe oświetlenie. Tym samym w chwilach największego sensualnego pobudzenia Maria kąpie się w barwach fuksji czy magenty, zbliżając produkcję w stronę beztroskiego narkotripu. Dodajmy do tego muzykę Marcina Macuka, w której spokojny podkład przechodzi w pulsujące klubowe brzmienie, by po chwili zaskrzypieć złowrogo, gdy sprawy na ekranie przybiorą nieoczekiwany obrót, a otrzymamy pełen obraz wyrafinowanej formalnie wizji grupy artystów.

Ubolewam jednak nad faktem, że oprawa techniczna nie idzie w parze z treścią. O ile ocena takich kwestii jak śmieszność dialogów zależy przede wszystkim od rodzaju preferowanego humoru – gwoli ścisłości, ja się nie śmiałem – o tyle zbudowana na prostych opozycjach fabuła zwyczajnie rozczarowuje. Seksualna wstrzemięźliwość zderza się tu z wyzwoleniem, pobożność z pokusą, a ratowane ze śmietników figurki Maryi z teledyskami lśniących od potu półnagich czarnoskórych raperów. Oprawiona w powyższe symbole historia jest interesująca – tym bardziej że skupia się na bohaterce przeważnie pomijanej w kinie – ale jednocześnie na tyle znajoma, że na długo ze mną nie zostanie. A szkoda, bo przy tak efektownej formie niewiele potrzeba, by zapisać się w czyjejś pamięci na zawsze.

W związku z tym jeśli Maryjki zapamiętam, to przede wszystkim ze względu na bardzo dobrą realizację. Wspomniani przeze mnie twórcy spisali się na medal, wspólnie pracując na film, w którym czuć świeży reżyserski głos Darii Woszek. Jej autorską brawurę, którą wykazała się, poruszając temat unikany, a jednak nieodłącznie związany z kobiecą cielesnością. Mam nadzieję, że ten projekt jest zapowiedzią małej rewolucji, której przeprowadzenie zdecydowanie polskiej branży by się przydało. Eksperyment udany – teraz pora na prawdziwy pokaz umiejętności!

Krzysztof Nowak

Krzysztof Nowak

Kocha kino azjatyckie, szczególnie koreańskie, ale filmami zainteresował się dzięki amerykańskim blockbusterom i ma dla nich specjalne miejsce w swoim sercu. Wierzy, że kicz to najtrudniejsze reżyserskie narzędzie, więc ceni sobie pracę każdego, kto potrafi się nim posługiwać.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA