search
REKLAMA
Recenzje

LUNARNY NOWY ROK. Recenzje filmów z wydarzenia

Krzysztof Nowak

23 lutego 2021

REKLAMA

Ścigając marzenie

Zdecydowanie najmniej lubiany przeze mnie film minifestiwalu jest w przeciwieństwie do pozostałych produktem komercyjnym. Widać to już na etapie opisu fabuły: on (Jacky Heung) to utalentowany bokser w drodze na szczyt, dorabiający sobie jako ściągacz długów dla lokalnego półświatka. Niestety jego kariera chyli się ku upadkowi ze względu na problemy zdrowotne. Ona ledwo wiąże koniec z końcem po tym, jak została okradziona z twórczości przez celebrytę, i próbuje spłacić zaciągnięty u gangsterów kredyt. Aby udowodnić swoje umiejętności, chce wygrać słynny talent show, którego jednym z jurorów jest właśnie wspomniany złodziej. Ta dwójka decyduje się połączyć swoje siły. W miarę rozwoju historii stopniowo zaczyna ich łączyć romantyczne uczucie.

Rocky plus komedia romantyczna plus odkrywany ostatnio także przez polską branżę nienazwany gatunek filmowy opowiadający o próbie wygrania pokazu talentów (do ciebie piję, Jak zostać gwiazdą). Przepis na sukces komercyjny wydaje się prosty – połączyć lubiane przez masową publikę rzeczy w jedną całość, by ewentualna porażka finansowa była praktycznie niemożliwa. Czy się udało? Chyba właśnie nie, zważywszy na zaledwie trzymilionowy zarobek filmu. W takim przypadku zostaliśmy ze stworzoną na bazie badań środowiskowych produkcją bez serducha, bezwstydnie odtwarzającą wszystkie zgrane klisze i dążącą do dokładnie takiego finału, jaki mamy w głowie już po pierwszych 10 minutach. Nie liczcie nawet na jeden udany zwrot akcji – to, za co ganimy ostatnio polskie kino rozrywkowe, znajduje odzwierciedlenie także tutaj.

Tyle, jeśli chodzi o scenariusz. Jak zaś wypadła realizacja? Muszę przyznać, że pod tym względem jest lepiej. Zdjęcia trzymają przyzwoity poziom, walki zostały zmontowane w taki sposób, byśmy nie mieli problemu ze zrozumieniem, co dzieje się na ekranie, czy określeniem siły uderzenia, a muzyka to solidny standard. Jeśli do czegoś miałbym się przyczepić, to do kiczowatej otoczki odczuwalnej zwłaszcza podczas fragmentów śpiewanych przez żeńską bohaterkę – w połączeniu z przewidywalną fabułą daje to tak nieznośny efekt, że do tej pory nie wiem, czy całość jest autoironiczna (na co dowodem mogłaby być sekwencja bollywoodzka), czy wyszło to niezamierzenie. No i zdecydowanie nadużywa się tu efektu flary (rozbłysk światła w kadrze). Momentami wygląda to tak, jakby na plan okazyjnie wpadał J.J. Abrams ze wskazówkami dla operatora. Na zakończenie muszę zaznaczyć, że nie jest tak, iż uważam film za wyjątkowo zły – ot, jego do bólu schematyczna konstrukcja i ewidentnie komercyjny charakter sprawiają wrażenie obcowania z wypranym z emocji widowiskiem obliczonym na liczbę sprzedanych biletów. Jeśli sami jesteście odporni na takie odczucia i lubicie oglądać to, co znacie, to powinniście bawić się całkiem nieźle.

Wilgotna kobieta na wietrze

Na wstępie muszę przyznać, że niewiele mi wiadomo o japońskim kinie erotycznym. Znam ogólny zarys jego historii i widziałem wybiórczo produkcje z tego nurtu. Resztę informacji czerpię z prelekcji i przeczytanych „na szybko” artykułów internetowych, więc absolutnie nie mogę uchodzić za specjalistę w tym temacie i moja wiedza nie różni się znacząco od tej posiadanej przez zwykłego odbiorcę. To powiedziawszy, absolutnie uwielbiam, jak Wilgotna kobieta na wietrze bawi się regułami dotyczącymi relacji damsko-męskich i wywraca je do góry nogami. W przeciwieństwie do 365 dni czy Pięćdziesięciu twarzy Greya nie umacnia się tutaj wizji przemocowego związku opartego na podporządkowaniu się jednej osoby do wytyczonej przez drugą zasad. Zamiast tego film przedstawia ognistą erotyczną grę, podczas której uparci bohaterowie prowadzą ze sobą flirt w sposób najbardziej absurdalny z możliwych: uprawiając seks z innymi.

Fabuła jest bardzo prosta i zawiera się już w pierwszych kilku minutach, w późniejszych dodając jedynie grupę postaci w formie trupy teatralnej. Kiedy mieszkający w odosobnieniu, zablokowany artystycznie dramaturg (Tasuku Nagaoka) stoi spokojnie na molo, do wody wpada atrakcyjna młoda kobieta (Yuki Mamiya). Jak gdyby nigdy nic, wychodzi na zewnątrz i osusza ubrania (ściąga w tym celu koszulkę, pod którą nie ma bielizny), po czym równie beztrosko proponuje mężczyźnie seks. Jego odmowa przynosi odwrotny efekt i rozpoczyna prawdziwy sensualny pojedynek, który bohaterowie będą toczyć ze sobą aż do końca seansu. Pojedynek stanowiący pretekst do licznych scen łóżkowych uniesień, których cykliczność można zaliczyć do cech gatunku pinku eiga, czyli właśnie wspomnianych wcześniej japońskich filmów erotycznych.

Pomimo bycia w głównej mierze zgrywą z nurtu humor nie bazuje tu tylko i wyłącznie na ironicznym przedstawianiu schematów. Równie śmiało Akihiko Shiota kpi z zasad moralnych czy ról przypisanych płciom w społeczeństwie. Co więcej, Wilgotna kobieta na wietrze nie funkcjonuje wyłącznie jako pastisz i może być odbierana także jako indywidualne dzieło – czego żywym dowodem jestem ja i moja ograniczona wiedza na temat gatunku. Reżyser udanie zestawia prostą symbolikę (w jednej ze scen główni bohaterowie toczą ze sobą walkę przy pomocy kija, który to później zostaje użyty do sprowokowania innej postaci do bójki) z bezpretensjonalnymi, gorącymi i zabawnymi zarazem scenami seksu (bujająca się energicznie przyczepa), których długość w trzecim akcie rozciąga się na blisko kilkadziesiąt minut. Efektem jest film łączący podejście artystyczne z rozrywkowym, energiczny, pomysłowy i bardzo dobrze zainscenizowany pomimo ograniczonych przestrzeni. Myślę, że gdyby Travis Bickle zabrał Betsy na taki seans, to ich znajomość potoczyłaby się zupełnie inaczej.

Krzysztof Nowak

Krzysztof Nowak

Kocha kino azjatyckie, szczególnie koreańskie, ale filmami zainteresował się dzięki amerykańskim blockbusterom i ma dla nich specjalne miejsce w swoim sercu. Wierzy, że kicz to najtrudniejsze reżyserskie narzędzie, więc ceni sobie pracę każdego, kto potrafi się nim posługiwać.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA