KSIĘGA CZAROWNIC – SEZON TRZECI. Idealne zakończenie nieidealnego serialu
Sezon drugi adaptacji cyklu Księga wszystkich dusz autorstwa Deborah Harkness rozczarował mnie praktycznie od pierwszego do ostatniego odcinka. Przede wszystkim kontynuacja przygód bohaterów, czarownicy Diany i wampira Matthew, była po prostu nudna. Na szczęście w finałowym sezonie twórcy wracają na właściwe tory. To dalej typowe serialowe guilty pleasure, ale całość ogląda się wręcz fantastycznie, a widz co chwilę łapie się za głowę, nie mogąc uwierzyć, co właśnie zadziało się na małym ekranie. Czy w takim razie to udana kontynuacja?
Jeśli nie będziecie skupiali się na dziurach fabularnych i scenariuszowych niedociągnięciach, zapewniam, że te kilka odcinków nowego sezonu dostarczy wam dużo frajdy. Jeśli oczekujecie wielkiego i epickiego finału – to twórcy mogą zawieść wasze oczekiwania. Ale zdaję sobie sprawę, że chcieli pokazać, jak potężną czarownicą stała się Diana, i że żaden wróg – czy to wampir, czy czarownica – nie jest w stanie stanąć na jej drodze. Podobało mi się takie podejście, które jest też zgodne z książką, dlatego nie będę się czepiać, że finałowy odcinek nie przedstawia widowiskowej bitwy pomiędzy bohaterami a antagonistami, ale skupia się wyłącznie na głównej bohaterce.
Strona aktorska wypadła tak sobie, co jednak zupełnie nie przeszkadzało mi w finalnym odbiorze dzieła. Widać, że część obsady obniża trochę swoje możliwości, by zbytnio nie odstawać od kolegów i koleżanek z planu. Można to zobaczyć chociażby w scenach, w których występują tacy fantastyczni i utalentowani aktorzy jak Matthew Goode, Alex Kingston czy Owen Teale, a młodziutka Teresa Palmer nawet nie dorasta im do pięt. Czy źle to wpływa na sam serial? Nie wydaje mi się, gdyż nie dla samego aktorstwa ogląda się Księgę czarownic. Oczywiście miło byłoby, gdyby produkcja wyróżniała się pod tym względem, ale spadek formy u niektórych odtwórców ról jest absolutnie zrozumiały.
Na szczęście w finałowym sezonie dzieje się tak dużo i tak szybko – na przestrzeni tylko siedmiu odcinków – że w ferworze zdarzeń trudno złapać oddech. Pojawiają się nowe postacie, nowe wątki, nowe możliwości. O ile w przypadku poprzedniego sezonu narzekałam na niedobór akcji i nadmiar odcinków, o tyle tutaj przydałoby się lepsze rozłożenie całości w czasie. Pomogłoby to choć trochę spowolnić tempo serialu, który gna przed siebie bez chociażby chwili wytchnienia. Jest to jednocześnie wada i zaleta – trudno mi zdecydować, co przeważa w tym przypadku. Trzeba jednak pamiętać, że to serial stworzony dla specyficznej grupy odbiorców, dlatego nie powinno dziwić, że niektóre wątki potraktowane zostały po macoszemu. Fani Gry o tron nie mają tu czego szukać, bo dostajemy tylko kilka ujęć zmasakrowanych ciał, by podkreślić, jak zły jest czarny charakter. Zaś osoby uwielbiające Mroczne materie będą nieco zawiedzione, że epicka podróż rozpisana na trzy książki została zamknięta w dosłownie kilku finałowych odcinkach.
Podoba mi się, że trzeci sezon odpowiedział na pytania, które pojawiły się na przestrzeni dwóch poprzednich, domykając praktycznie wszystkie wątki. Jedynym rozczarowaniem – przynajmniej dla mnie – był miałki finał, który nie mógł być bardziej cukierkowy. Domyślam się jednak, że tego właśnie oczekiwali fani. Jak mówiłam, mogłabym przyczepić się do różnego rodzaju niedociągnięć i mankamentów, ale produkcja daje tak dużo niepohamowanej radości z oglądania, że tym razem nie będę Panem Marudą. Sama historia mogłaby być bardziej rozbudowana i widowiskowa, a tak wydaje się, że została zakończona trochę w pośpiechu. Jeśli jednak podobał się wam pierwszy sezon, to i z ostatniego będziecie zadowoleni.
Jeśli oczekujecie pogłębionej charakterystyki bohaterów, dylematów rodem z Hamleta czy konfliktów na miarę XXI wieku, możecie poczuć się rozczarowani. Oczywiście pojawiają się kwestie żałoby, gniewu i miłości, jednak ukazywane są dość powierzchownie. Podoba mi się jednak to, iż twórcy poruszają wątki osób LGBTQ+ i normalizują związki par jednopłciowych, jednocześnie normalizując związki pomiędzy występującymi w serialu gatunkami. Przedstawiają to nie tylko jako kwestię uczuć, ale też jako czynnik kluczowy dla naszego dalszego przetrwania. I tak, wiem, że pojawią się głosy na „nie”, bo jak to biała kobieta mogłaby mieć dzieci z tajemniczym przybyszem z Dalekiego Wschodu? Ale czy naprawdę jesteśmy tak uprzedzeni do innych nacji, że serial fantasy musi nam łopatologicznie tłumaczyć, że nie ma w tym nic złego? Jest to temat może nieco kontrowersyjny, jednak uważam, że nadal aktualny.
Podoba mi się także wątek rodziny. I nie tylko rodziny głównych bohaterów, ale wszystkich rodzin, które pojawiły się bądź to w poprzednich sezonach, bądź dopiero w trzecim. Pokazanie wszelkich możliwych rodzinnych animozji jakże trafnie wpisuje się we współczesne czasy. To setki lat kłamstw, oczywiście motywowanych dobrem rodziny, próba podążania z duchem czasu oraz namysł nad tym, co jest lepsze: postępowanie w zgodzie z żądaniami rodziny czy w zgodzie z uczuciami. Wydaje mi się, że serial w idealny wręcz sposób uchwycił ducha czasu, pokazując obecne problemy wielu z nas, a przy tym nie popadając w przesadny banał ani nie koncentrując się wyłącznie na „rasizmie”. Sceny rodzinne pomiędzy de Clermontami to prawdziwa uczta, a potyczki słowne pomiędzy braćmi dają współczesnemu widzowi sporo do myślenia.
W moim przekonaniu trzeci sezon Księgi czarownic to dalej niezobowiązująca telewizyjna produkcja do obejrzenia w wolnej chwili. Jeśli nie oczekuje się fajerwerków, epickich starć czy wielkich konfliktów, całość ogląda się zaskakująco dobrze. Przyznam szczerze, że bawiłam się naprawdę wyśmienicie. Jeśli poszukujecie lekkiego fantasy o czarownicach, jest to idealna propozycja dla was. Nie mam zamiaru koncentrować się na wadach, gdyż twórcy nie ukrywali, że nie tworzą serialu na miarę chociażby Sukcesji. Poza tym w czasach pandemicznych trzeba być wdzięcznym, że mimo wszystko powstają seriale, które można połknąć na jeden raz przy popcornie i w dobrym towarzystwie bez zbytecznego wysilania szarych komórek.