search
REKLAMA
Archiwum

GENEZA PLANETY MAŁP. Zaskoczenie pod każdym względem

Tekst gościnny

5 lutego 2019

REKLAMA

Tekst z archiwum Film.org.pl (8 sierpnia 2011)

Starsze pokolenie pamięta filmy o małpach rządzących ludźmi jeszcze z czasów, kiedy leciały w kinach. Na przestrzeni czterech dekad powstała tylko jedna produkcja, reboot i to dopiero w XXI wieku. I nagle ktoś sobie wymyślił, że opowie starą historię na nowo i że zrobi to lepiej. I dobrze wymyślił. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o filmie, to zwyczajnie ziewnąłem i zapragnąłem zapomnieć o odgrzewanej klusce. Raz, że rebootów, prequeli, sequeli czy remake’ów jest tyle, że zaczynam się gubić, a dwa, że po okropnym trailerze Geneza… spoczęła na półeczce z napisem “te filmy omijać z daleka”. Potem jakoś wyszło, że zobaczyłem iż w projekt jest zamieszany Andy Serkis, którego aktorstwo zwierzęce (ale ja wymyślam!) powinno zmusić Akademię do stworzenia nowej kategorii podczas gali Oscarów. I znów trafiłem na ten badziewny trailer pokazujący bijące się małpy. Ani efekty, ani przedstawiona fabuła mnie nie wciągnęły. Więc jak, do diaska, stało się, że wylądowałem w sali kinowej na Genezie…

Fabuła, a dokładnie jej fundament, leci na wytartym jak linoleum na dworcu schemacie, gra tam drewniany Franco, CGI jest słabe, ludzi w kinie brak (było raptem ze 30 osób), a ja siedzę w fotelu, wcinam popcorn, popijam colę, i zastanawiam się, co ja robię na filmie, który będzie zły. Ot, ciekawość, jak sprawdził się wspomniany Andy Serkis, bo przy okazji trailera, zobaczyłem jak robili ten film i wyszło, że dobrze robili – więc, chociaż na dobry seans nie liczyłem, miałem cichuteńką nadzieję, że ujrzę magię kina.

Will Rodman jest utalentowanym genetykiem pracującym nad lekiem na Alzheimera i prowadzi eksperymenty na małpach na zlecenie wielkiej korporacji. Lek działa, więc zostaje zorganizowana prezentacja dla inwestorów, na której nie wszystko idzie tak, jak sobie to Will zaplanował. Projekt zostaje zawieszony, a wybitny naukowiec zostaje z chorym ojcem i adoptowanym szympansem w domu i wciąż prowadzi badania nad lekiem. Podczas ośmiu lat obserwacji Cezara, widzi jak bardzo futrzak się rozwinął i, niestety, jak choroba ojca postępuje. W międzyczasie poznaje kobietę swojego życia (jest weterynarzem w zoo) i wspólnie opiekują się małpą. Potem coś się dzieje, i małpka trafia do przytułku. O, taka fabuła. No, wypisz wymaluj, lipa na kilometr. Szalony naukowiec, miłość, kłopoty, chęć odwrócenia kolei rzeczy – klisza goni kliszę i nic nie może tej katastrofy uratować. A pogłębić dół powinny małpy CGI, bo jak wiemy, animowane zwierzęta to ciężki temat i większość firm się na nich wyłożyło (antylopki w Jestem legendą na przykład).

Film jest jednym wielkim, mega pozytywnym zaskoczeniem pod każdym względem. Początek, pierwsze kilka minut faktycznie nie robi wrażenia, ale potem, kiedy Cezar dorasta, wszystko wywraca się o 180 stopni. Przestaje być cukierkowo, a zaczyna inteligentnie. Motywem przewodnim jest Cezar i to na nim koncentruje się reżyser (co jest doskonałym zabiegiem) i pokazuje świat pozbawiony słów, a tak wiele mówiący inteligentnej małpie. Świat, w którym ludzie zawłaszczają wszystko, na co spojrzą. Świat zły, bo pełen nieporozumień. Cezar rozwija się, współczuje, rozumie, kocha i cierpi, choć nie do końca wie dlaczego. Każda ekspresja, emocja na twarzy szympansa ma cel – Rupert Wyatt ma wizję i w każdym calu ją realizuje. Nie ma miejsca na zbędne rzeczy, czy pokazywanie efekciarstwa – on chce pokazać to, co trzeba i nic więcej. Aby uzyskać głębię postaci, dość mocno został nakreślony wątek chorego ojca i jego relacji z synem i szympansem. To z kolei umożliwiło wiarygodne przedstawienie zawiłości losu Cezara – i, ku lepszemu, wykorzystanie potencjału, jaki oferuje scenariusz, bo po prawdzie, ten film można było zepsuć na tysiąc różnych sposobów.

Cezar w końcu rozumie, przez wiele lat nauki, co jest nie tak z ludźmi i pragnie jednego: wolności. Ale w swoich pragnieniach znajduje, w przeciwieństwie do ludzi, miejsce dla jemu podobnych. Niestety, ludzie tego nie rozumieją, i dochodzi do konfrontacji. I tutaj dochodzimy do tego, o czym jest film. Jak, do cholery, kilkaset małp może walczyć z oddziałem SWAT, policją konną, strażnikami i całym ludzkim badziewiem miotającym serie pocisków? Kolejny element, na którym można wyłożyć historię. Ale nie, i na tym polu reżyser w osobie Ruperta Wyatta pokazuje, że postawił na inteligentne kino. Nie rzuca bzdurami w widza, nie obraża jego inteligencji, ale zmusza do myślenia, angażuje w bitwę o wolność i kiedy postawimy sobie pytanie “Co zrobią małpy?” otrzymujemy kilka intuicyjnych odpowiedzi, zaś potem możemy się cieszyć, że faktycznie, to działa. Sama bitwa, choć krótka (bo to prolog do sagi) jest niemalże epicka, a za tym wszystkim stoją…

Charaktery! Otóż, ludzie odgrywają tutaj tło. Wyatt przemyca bystre uczucia Cezara, pokazując ludzki świat, ale także stopniowo porzuca naukowca i skupia się na Cezarze oraz jego podwładnych. Pokazuje w ujmujący sposób, bez łopatologii, jak protagonista zdobywa swoją pozycję, ustala hierarchię w nowym miejscu. Fabuła podąża inteligentną ścieżką, więc z wolna poznajemy małpy i ich osobowości, mając w pamięci “dzieciństwo” Cezara i wpływ otoczenia. Nieco dalej w filmie, mamy przyjemność zapoznać się z resztą małp. Na tym polu niejeden aktor chciałby tak zapaść w pamięć, jak Buck (“ochroniarz”), Bully (“staruch-mściciel”) czy Maurice (małpa cyrkowa, migająca). Ta plejada postaci ma jeszcze jedną zaletę: mimikę i spojrzenie. EmotionCapture rozwinięte z Avatara pozwala na przeniesienie ekspresji zwierzaków na zupełnie nowy poziom, i to połączenie świetnie rozpisanych postaci oraz niesamowitych efektów mimicznych stanowi o sile filmu. Niejeden widz przyłapie się na tym, że kibicuje małpom. Ktoś może zapłacze przy finale. Bo nie sposób odmówić małpim bohaterom sympatii i zrozumienia. Film zapada w pamięć ponieważ każdy element obrazu składa się na angażującą historię, afirmację wolności i miłości, zrozumienia i szacunku. Opowiada o ludziach przez pryzmat małpiego buntu. Mocną stroną jest także ścieżka dźwiękowa, doskonale dopasowana do scen, z chwytliwym motywem przewodnim.

Polecam Genezę… każdemu, nawet sceptykom nie wierzącym w moje słowa. Bo przecież, kiedy skończył się popcorn i cola, nie wierzyłem, że obejrzałem tak świetny film, a zarazem ten, który przed chwilą chciałem omijać szerokim łukiem. 

P.S.: Marketingowy fail producenta: trailery jakoś nie pokazują o czym jest film – dopiero trailer z Rotten Tomatoes, ten trwający dwie i pół minuty przedstawia naturę Genezy… 

Tekst z archiwum Film.org.pl (8 sierpnia 2011 )
Autorem recenzji jest Martinipl.

REKLAMA