search
REKLAMA
Nowości kinowe

FATUM ELIZABETH. Kiedy baśń spotyka arthouse

Krzysztof Walecki

20 sierpnia 2018

REKLAMA

Reklamowany jako „horror twórcy Gothiki” film jest raczej psychologicznym thrillerem z elementami baśni, kina grozy i fantastyki, nierzadko ubarwionym czarnym humorem. W tamtym obrazie (jedynie napisanym przez Gutierreza, nie wyreżyserowanym) Halle Berry zostaje umieszczona w szpitalu psychiatrycznym po tym, jak morduje swojego męża. Ona tego nie pamięta, bo była kontrolowana przez ducha, ale w finale dowiadujemy się, że mężczyźnie należało się to, co go spotkało. I właśnie do motywu wykorzystywania kobiety przez mężczyznę Gutierrez wraca w swoim nowym filmie, posługując się bajką, aby opowiedzieć uniwersalną historię o żądzy posiadania i żądzy niszczenia.

Henry ma powody, aby Elizabeth nie wchodziła do jego pracowni, ale ostatecznie zakaz stanowi rodzaj zaproszenia, bo mąż doskonale wie, jak jego żona zareaguje. Oczekuje od niej złamania obietnicy, bo to da mu możliwość zareagowania w sposób brutalny, a jednocześnie pozwoli mu usprawiedliwić taki czyn. Przed kim jednak miałby chcieć się usprawiedliwić? Przed inną kobietą oczywiście. Początkowo Claire sprawia wrażenie wiernej służącej, bardziej sprzyjającej panu niż pani (słychać tu echa Rebeki Hitchcocka), ale jej prawdziwa rola w spektaklu ujawnia się dużo później. Jest kimś więcej niż biernym obserwatorem i cichym wspólnikiem, stanowiąc dla Henry’ego raczej przypomnienie, że jego pobudki były swego czasu szlachetne. Ale tak było kiedyś. Obecnie mężczyzna jedynie bawi się, a i kobieta nie protestuje, nawet gdy chce.

Jest i niewidomy Oliver (cichy Matthew Beard), który może być synem Henry’ego, a może być dla niego kimś innym. Pomocnikiem, rywalem albo kolejnym człowiekiem, który istnieje w jego życiu po to, aby mu służyć. Młody mężczyzna ma jednak własne plany, choć naturę tę samą co jego pan. Gutierrez pokazuje znane już sytuacje w różnych wariantach i z różnorakich perspektyw, ale mając do dyspozycji czterech aktorów (plus Dylana Bakera w epizodycznej roli policjanta), w rzeczywistości opowiada jedynie o dwóch postaciach – mężczyźnie i kobiecie. Nie ma bowiem różnicy między Henrym a Oliverem czy Elizabeth a Claire. Patrzymy na tych bohaterów przez pryzmat ich płci, nie zaś roli, jaką pełnią w fabule, a raczej ról. Każde z nich gra różne postaci, wszyscy w jakiś sposób udają bądź próbują być tym, kim nie są. Dopiero znając całą prawdę o wydarzeniach, jakie oglądamy, jesteśmy w stanie dostrzec celowość i sens historii.

Jednak zanim do tego dojdzie, niejeden widz skapituluje. Film ma bardzo powolne tempo, jest atrakcyjny stylistycznie, lecz niekoniecznie już gatunkowo (ci, którzy spodziewają się horroru, wyjdą z seansu co najmniej rozczarowani wyzbyciem się typowych dla kina grozy atrakcji), a brak bohatera, z którym można sympatyzować lub utożsamiać się, również może rodzić dystans do opowieści. Narracja jest złożona z licznych retrospekcji, powtórzeń i scen snów lub halucynacji. Te służą tematowi filmu, ale upodabniają całość do arthouse’owej konwencji, przywodząc na myśl dokonania Nicolasa Windinga Refna, w którego Neon Demon zresztą Abbey Lee zagrała. Byłem zaskoczony przyjemnością, jaką seans Fatum Elizabeth sprawił mi pomimo początkowych obiekcji, choć jest to zdecydowanie film, w który należy się wgryźć, aby móc cokolwiek dobrego o nim powiedzieć.

REKLAMA