search
REKLAMA
Recenzje

FANDANGO. 35 lat od premiery

Jacek Lubiński

29 lutego 2020

REKLAMA

A takimi małymi perełkami Fandango jest wypełnione niemal w każdym kadrze, co w dużej mierze buduje urok całego filmu. Filmu krótkiego, bo trwającego zaledwie półtorej godziny; skromnego, prostego tak w formie, jak i wykonaniu oraz na tyle taniego, że wręcz mogącego spokojnie zostać uznanym za powstałe pod skrzydłami Hollywood niezależne dzieło. Szczerość, emocje, prawdziwość i namacalność nawet najbardziej kuriozalnych wydarzeń oraz jego bohaterów, jak i duże serducho tego projektu nadrabiają jednakże wszelkie braki. Choć tych ostatnich właściwie próżno tutaj szukać, bo – wbrew niezadowoleniu producentów – Fandango jest dokładnie takim filmem, jakim chce być i jakim miało być. Nie ma tu zbędnych, na siłę przedłużonych sekwencji, pustych dialogów o niczym, bzdurnych ekspozycji czy efektownych, ale niemających swojego uzasadnienia operatorskich sztuczek (za zdjęcia plenerów Teksasu i Oklahomy odpowiadał weteran Thomas Del Ruth, czyli jeden z tych niepozornych mistrzów kamery, którzy kręcą filmy „po bożemu”).

Pod wieloma względami to kino wręcz ascetyczne i czyste, bo oferujące widzowi jedynie „młodych gniewnych” wrzuconych w wir szybkich, nieprzewidzianych wydarzeń, które sami napędzają swoimi wyborami. Nawet płynąca z seansu oczywista refleksja, której towarzyszy radość z samego obcowania z nimi – a po latach także melancholia oraz nostalgia za ulotnością chwili – wynika tu z obserwacji, nie twórczego komentarza i górnolotnych monologów. Bo nawet jeśli słów jest tu pozornie dużo, to niemal wszystkie rzucane są w eter w ramach ubarwienia relacji lub spuentowania danej sytuacji, a nie głoszenia jakichkolwiek morałów. Poza tym Costner i spółka to chodzący obrazek samej istoty życia na krawędzi odpowiedzialności oraz jakże trafne uchwycenie obiektywem przywileju młodości. A ta, jak wszystko inne, zdarza się w tymże życiu tylko raz.

Fandango jest dla niej i wszystkiego, co z nią związane, pięknym hołdem. Pożegnaniem z okresem dojrzewania nieświadomych swej przyszłości ludzi, którzy w danym momencie mogą wszystko i jednocześnie tak niewiele. I wiedzą tyle samo, czyli gówno. Ale tu i teraz to ich gówno, warte wyrwania jeszcze choćby sekundy satysfakcji uczestnictwa w tym nabożnym święcie wkraczania w pustkę dojrzałości i przywitania z bronią. Warte toastu na szczycie kanionu. W końcu warte też rezygnacji z pewnych podobnie ponadczasowych rzeczy – jak miłość…

Trochę szkoda, że tej miłości zabrakło wspomnianemu Spielbergowi, który rozczarowany gotowym dziełem wycofał swoje nazwisko z napisów i poskąpił filmowi odpowiedniej promocji oraz niezbędnego wsparcia ekipie. Gdy więc Fandango weszło do kin pod koniec stycznia 1985 roku, dosłownie przeminęło z wiatrem, zarabiając tak śmieszne pieniądze, że wydanie na jego produkcję czterech milionów dolarów okazało się prawdziwą katastrofą. Co prawda, obaj Kevini jakoś odbili się od tego dna (choć ich kolejne projekty również okazały się klapami), ale trudno nie pozbyć się wrażenia, że zostali zwyczajnie zdradzeni, a ich małe arcydzieło potraktowane niesprawiedliwie względem jego faktycznej wartości, której nie traci nawet po tylu latach od premiery. Tak, Fandango zasługiwało na więcej.

Zresztą najlepszym podsumowaniem tej produkcji niech będzie cytat z Quentina Tarantino, dla którego, podobnie jak dla mnie, film Reynoldsa jest jednym z ulubionych:

Fandango to jeden z najlepszych debiutów reżyserskich w historii.
Widziałem ten film pięć razy w kinie, a grano go tylko przez pieprzony tydzień.”

Amen.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA