„Dungeons & Dragons: Złodziejski honor”. Ze świecą szukać takich filmów

Autorem tekstu jest Piotr Żymełka.
Dungeons & Dragons: Złodziejski honor („Dungeons & Dragons: Honor Among Thieves”), reż. John Francis Daley, Jonathan Goldstein, 2023
Zazwyczaj wystarczy mi zwiastun, by wiedzieć, czy będę chciał dany film obejrzeć, czy też lepiej go sobie darować. Chociaż bywa i tak, że dobry tytuł dostaje zaskakująco kiepską zajawkę. Dokładnie w ten sposób skrzywdzona została wysokobudżetowa produkcja fantasy, której trailery zapowiadały przesyconą kiepskimi efektami komputerowymi, mdłą, niestrawną papkę. Mimo wszystko jednak, coś zachęciło mnie do seansu. I dobrze, ponieważ „Dungeons & Dragons” okazały się świetnym, lekkim i rozluźniającym kinem, idealnym na poprawę humoru.
Świat (a nawet kilka światów) „Dungeons & Dragons”, w którym rozgrywa się akcja, został wymyślony dla potrzeb sesji RPG w latach siedemdziesiątych (a przynajmniej jego pierwsza wersja). Jest bardzo obszerny, więc scenarzyści z jednej strony mieli z czego wybierać, a z drugiej, łatwo mogli przesadzić i zaoferować chaotyczną opowieść, zrozumiałą jedynie dla fanów papierowego oryginału. Na szczęście twórcy (Jonathan Goldstein, John Francis Daley, Michael Gilio) wiedzieli, co robią. Umiejętnie zaczerpnęli z bogatych źródeł i stworzyli fabułę dającą dobry wgląd w krainę Forgotten Realms (wchodzącą w skład D&D), przystępną zarówno dla laików, którzy nigdy o niej nie słyszeli oraz dla jej zagorzałych miłośników. Co więcej czuć, że intryga przedstawia tylko wycinek dziejów krainy i wcale nie skupia się na wydarzeniach dlań przełomowych.
W gruncie rzeczy mamy tu do czynienia z tzw. heist movie, czyli historii traktującej o grupie złodziei, którzy muszą dokonać brawurowego i arcytrudnego skoku. Takie „Ocean’s Eleven” w sosie fantasy. Główni bohaterowie są cholernie sympatyczni i zostali nieźle nakreśleni, choć nie należy oczywiście oczekiwać głębokich portretów psychologicznych. I bardzo dobrze, bo takowe tylko by przeszkadzały. Każdy z protagonistów ma jasną motywację i rolę do odegrania. Scenarzyści umiejętnie żonglują konwencjami zarówno fantasy, jaki filmów sensacyjnych, w kilku miejscach świetnie je odwracając (otyły smok!), bądź inteligentnie parafrazując. A że pomysłowości im nie brakowało, podczas seansu czeka nas niejedno zaskoczenie.
Często zdarza się, że po interesującym początku, filmy tracą tempo. Tutaj mamy sytuację odwrotną – to właśnie pierwsze pół godziny „Dungeons & Dragons”, w których następuje zawiązanie całej intrygi, choć niezłe, nie potrafi jeszcze właściwie wybrzmieć. Ale od momentu, gdy bohaterowie rozpoczynają swoją misję, zaczyna się fantastyczna przygoda, która trwa aż do napisów końcowych. Wszystko zostało doskonale zmieszane i podlane dużą dozą nienachalnego humoru. Nasuwają się skojarzenia z najlepszymi tytułami z gatunku, przy czym film nie jest i nie miał być epicką historią w rodzaju „Władcy pierścieni”, tylko rozrywkową, lekką przygodówką. Twórcy sami zresztą przyznają, że wzorowali się na marvelowskich „Strażnikach galaktyki”.
Obsadę dobrano znakomicie. Chris Pine już w „Star Trekach” udowodnił, że charyzmy mu nie brakuje, a i tutaj jego bard Edgin, przywódca grupy, roztacza wokół siebie łotrzykowski czar, Michelle Rodriguez pełni rolę małomównej wojowniczki Holgi (przy okazji niezbyt bystrej), a Regé-Jean Page wciela się w nieskazitelnego bohatera, którego doskonałość jest wręcz ironiczna, co zresztą inni komentują. Ale film absolutnie skradł Hugh Grant, który gra z taką samą manierą co zawsze, jednak w jego wydaniu nawet śliska, dwulicowa gnida ma nieodparty urok.
„Dungeons & Dragons” stanowi więc niezwykle pozytywne zaskoczenie. Ze świecą szukać takich fantastycznie relaksujących filmów. Niestety, tytuł sprzedał się dość słabo, więc zapewne nieprędko powstanie coś w podobnych klimatach (nie mówiąc już o sequelu). A szkoda, bo w zalewie kina superbohaterskiego, które staje się coraz większe, głośniejsze i często przy tym niestety wyprane z emocji, przygody Edgina i spółki są jak łyk zimnego napoju w gorący dzień. Zdecydowanie warto dać filmowi szansę, bo pozwala przeżyć przygodę przez duże P.