DO WIDZENIA, DO JUTRA. Deszcz, który zasłonił naszą miłość
Kiedy Zbyszek Cybulski wraz z kolegami Kobielą i Machem pisali scenariusz, pewnie nie wiedzieli, że wymyślą historię tak dopasowaną do tragicznej i skomplikowanej osobowości Teresy Tuszyńskiej, filmowej Margueritte, jak do żadnej innej współczesnej jej aktorki. Do widzenia, do jutra, debiut Janusza Morgensterna, próbuje zmierzyć się z powszechnym ludzkim pragnieniem wiecznej, romantycznej miłości, którą jednak, o dziwo, trudno w rzeczywistości znaleźć. Kto więc ma rację, a kto tchórzy? TEN, który marzy o wymyślonym zamku, gdzie na przekór racjonalnemu światu będzie żył wiecznie ze swoją miłością, czy TA, która bała się wpuścić kogokolwiek za grube mury, bo nie widziała w tym kroku żadnej trwałej przyszłości? Paradoks polega na tym, że obydwoje mają i nie mają racji, są tchórzami i nie są nimi jednocześnie. Tacy są Jacek i Margueritte, romantyczny, odklejony, nieracjonalny Zbigniew Cybulski oraz dorzeczna, zbyt młoda, a może i płytka Teresa Tuszyńska.
Do widzenia, do jutra to jeden z tych filmów z lat 60., które przejęły na siebie trudną rolę przedstawienia rzeczywistości młodych ludzi tuż po gomułkowskiej odwilży. Był to ciekawy świat zupełnie pozbawiony kontekstu politycznego, z wtrętami o wręcz ekologicznym, zielonym rodowodzie (sugestia sprzedawcy horoskopów na temat bomby atomowej). Było w nim dążenie do odczuwania czystej, nieskażonej brudnym, zachodnim erotyzmem miłości i sporo studenckiej zabawy – bo teraz nareszcie młodzi ludzie mogli się bawić przy rozrywkowej muzyce, a nie partyjnych zaśpiewach. Nawet sztuka, którą tworzyli (teatr, gdzie gra Jacek) była jakaś taka odessana z szerszych społecznych konotacji, a jeśli nawet można się ich dopatrzeć w tańcu rąk i lalek-pacynek, to były tak subtelne, że szkoda tracić czas na interpretację.
Podobne wpisy
Absolutnie nie twierdzę, że Morgenstern wraz z ekipą celowo nakręcili film wybitnie propagandowy. Tak chyba po prostu wyszło – pokazanie, że studentom zależy w większości na zabawie w jazzowych klubach, tenisie i podrywaniu kobiet, a bez tego robią się jacyś tacy smutni i egzystencjalnie przegrani, zgadzało się w tamtym czasie z interesem partii. Komuniści pragnęli widzieć w młodym pokoleniu chęć spokojnego, konformistycznego politycznie życia w myśl zasady, że „jak nalejemy im do kieliszka, damy za darmo postudiować i nie będziemy przeszkadzać w miłosnych ekscesach, to będziemy mieli z nimi spokój”. Nie wzięli jednak pod uwagę drugiej strony medalu. Może młodzi ludzie, właśnie w tamtych czasach, czuli się tak bez znaczenia jako myśląca i polityczna grupa społeczna, że woleli grać w tenisa, włóczyć się po knajpach i podrywać koleżanki. Zresztą robią to i dzisiaj, no może oprócz tego tenisa, co w latach 60. wydawało się niezłą abstrakcją, a i dzisiaj nie należy do standardu życia człowieka na studiach i tuż po nich. Młodzi ludzie mimo wszystko nie wystygli. Pod twardą skorupą czaił się tygiel wolnościowych pragnień, a niespełnione miłości tylko go wzmacniały. Ten bunt wobec świata aż kipiał w oczach Cybulskiego, gdy mówił do lalki. Gdzieś tam w tle leciała muzyka Komedy. Pozornie tylko wszystko ogarnął marazm. Do 8 marca 1968 roku pozostało zaledwie osiem lat.
To znaczące, chociaż mało kto zwraca na to uwagę. Jedyną godną wysłuchania całej historii spotkania Jacka i Margueritte jest lalka, pacynka, w rzeczywistości symbolizująca tego, kto opowiada. Jacek wybiera ją, ponieważ, jak sam twierdzi: „Ty powinnaś to zrozumieć. Ciągle jesteś sama w pokoju. Nikt na ciebie nie patrzy. Nie potrzebujesz się wstydzić marzeń. Tego, co u ludzi dorosłych wywołuje ironiczny uśmiech”. Żaden człowiek by go nie zrozumiał? Nieprawda, a takie podejście obrazuje tylko wyobcowanie Jacka. On jest z innej planety, co podkreśla spotkanie z Margueritte. Rozmawia z lalkami czulej niż z ludźmi, a jedną z nich chce mieć tylko dla siebie w niedostępnym zamku. To jednak nie jego wina, że tak jest, bo on pragnie czegoś trwałego w świecie składającym się z chwil. Nie zdaje sobie sprawy, że ta trwałość to również chwila, tyle że z bardziej odroczonym końcem. Otoczenie kontra Jacek to jak Margueritte kontra Jacek.