DEAD RINGERS. Krew nie woda, ciąża to nie choroba [Recenzja]

Powszechna mania odgrzewania za pomocą remake’ów, rebootów czy sequeli tytułów sprzed lat to już tak powszechne zjawisko, że nawet jego komentowanie jest wtórne. Ustawiony przede wszystkim na lata 80. i 90. celownik filmowych korporacji zdaje się nie pomijać nawet najmniejszej szansy na wyciśnięcie kilku dodatkowych dolarów za pomocą przywrócenia na ekrany czegoś, co cieszyło się kiedyś uznaniem czy popularnością. Dowodem niech będzie sięgnięcie przez Amazona po jednak nie do końca mainstreamowy dorobek Davida Cronenberga. Nowa wersja Nierozłącznych z 1988 roku może być przy tym jednak również dowodem, że przetwarzanie starych treści może być twórcze i stanowić jakość samą w sobie.
Dla ewentualnych malkontentów, którzy zaraz pospieszą z wytknięciem mi, że Nierozłączni to ekranizacja powieści Bari Wood i Jacka Geaslanda, więc serial Amazona to ponowna adaptacja tego materiału, a nie remake filmu Cronenberga – plansza w napisach końcowych informuje wprost, że nowe Dead Ringers jest oparte na motywach filmu pełnometrażowego oraz oryginalnej powieści. Nie mam wobec tego większych wątpliwości, że na powstanie i kształt serialu wpłynął bardziej film niż książka, więc jak najbardziej można mówić tu o remake’u (zresztą tak produkcja opisywana jest też w materiałach promocyjnych i prasowych). Widać to zresztą już na poziomie wizualnej stylizacji – powracają Cronenbergowskie czerwone fartuchy chirurgiczne, a zdjęcia kreują chłodną, nieco sterylną rzeczywistość ujmującą napięcie pomiędzy naukowym racjonalizmem a żywiołem cielesności. Serial Alice Birch (pracującej m.in. przy Normalnych ludziach i Sukcesji) w żadnym miejscu nie odżegnuje się od inspiracji Cronenbergiem, ale nie powiela ślepo filmu z 1988, traktując go raczej jako punkt wyjścia dla nowej, czy też zaktualizowanej, opowieści.
Podobnie jak w oryginale głównymi postaciami jest tu para identycznych bliźniąt – przy czym w Dead Ringers Birch są to nie jak w książce i filmie mężczyźni, a kobiety. Reszta pozostaje zasadniczo podobna – Elliot i Beverly Mantle (identyczne uniseksualne imiona nosiły postacie Jeremy’ego Ironsa u Cronenberga) są cieszącymi się sporą sławą w środowisku ginekolożkami dzielącymi praktycznie każdą sekundę swojego życia. Elliot jest dużo bardziej aktywna, pewna siebie i cyniczna, podczas gdy Bev to bardziej wycofana, delikatniejsza idealistka. Akcja zawiązuje się wokół dwóch głównych wątków – jednym jest dążenie do otworzenia przez siostry Mantle kliniki położniczej (a dokładniej Centrum Urodzeń Mantle), drugim pojawienie się w życiu sióstr aktorki Genevieve (oryginalnie Claire granej przez Geneviève Bujold), którą wespół uwodzą. Stąd jednak Birch idzie w innym niż Cronenberg kierunku, a dalsze losy bohaterek, choć zawierają zremiksowane elementy znane z filmu, toczą się w wymiernie inny sposób, a sam serial dość szybko zyskuje autonomiczną tożsamość.
Choć na pierwszy rzut oka zamiana braci Mantle w siostry może sprawiać wrażenie mechanicznie wygenerowanego rewersu, na tej zamianie płci zasadza się bardzo ciekawy pomysł. Podążając za kobiecymi bohaterkami brylującymi w światku ginekologii i położnictwa Birch o wiele mocniej eksploruje właśnie tematykę ciąży i porodu. Tutaj właśnie widać zasadność opowiedzenia Nierozłącznych z perspektywy kobiet – tam, gdzie dla braci Mantle ich praca była siedliskiem obcej cielesności i seksualnych pragnień, dla sióstr Mantle jest ona dużo bardziej osobistym, bezpośrednio je dotykającym doświadczeniem (co nie znaczy, że bez komponentu erotycznego). Widać to na samym początku, gdy wprowadzony zostaje wątek starania się Beverly o zajście w ciążę, co generuje dużo głębsze przenikanie się życia zawodowego i osobistego bliźniaczek. Tego rodzaju przenikania tematyki narodzin i psychologicznego napięcia pomiędzy siostrami jest tu sporo, co daje Dead Ringers dużo intrygujących kontekstów i niuansów.
W tym sensie Dead Ringers w równym stopniu co psychologicznym thrillerem jest też feministyczną rozprawą o tabu narodzin. W serialu wielokrotnie powraca bon mot „ciąża to nie choroba”, która wyraża ideę sióstr Mantle – zdjęcie z procesu prowadzącego do narodzin człowieka odium medycznej przypadłości i upodmiotowienie kobiecego ciała. To dążenie zderza się jednak nie raz z rzeczywistością – kluczowym wątkiem serialu jest rozgrywka między siostrami i ich zespołem a cyniczną kapitalistką Rebeccą Parker, która wraz ze swoją konfraternią ma finansować ich Centrum. Relacje między siostrami a skądinąd mocno cronenbergowską w duchu „grupą trzymającą władzę” wytwarzają wiele ciekawych kontekstów, które nie tylko napędzają centralny konflikt między siostrami, ale również problematyzują w ciekawy sposób same ich intencje. Toksyczne relacje bliźniaczek są też wykorzystane w Dead Ringers do eksploracji frapujących wątków nieoczywistości macierzyństwa, w tym także depresji poporodowej czy rozdźwięku między powszechnie aprobowanym dążeniem do roli matki a osamotnieniem z nim związanym.
Na tej kanwie rozgrywa się bardziej intymny dramat pomiędzy osobowościami Elliot i Beverly, współzależnych i do tego stopnia obecnych wzajemnie w swoich życiach, że są w zasadzie jedną rozdwojoną osobą. Wątek siostrzanego zrośnięcia, w którym rolę dramaturgicznego katalizatora odgrywa Genevieve, oraz „społeczny” motyw związany z macierzyństwem i wtłaczaniem go w neoliberalne logiki świetnie się uzupełniają, prowadząc Dead Ringers w nieoczywiste miejsca, oferujące ciekawe punkty do refleksji i interpretacji. Birch bardzo sprawnie buduje narrację wokół tych kwestii, łącząc psychologiczną wiwisekcję sióstr Mantle z szerszymi kontekstami, nie tyle oferując odwrócenie męskiej optyki Nierozłącznych, ile po prostu na tych samych motywach tworząc oryginalną historię, z nieco innymi obsesjami i motywacjami bohaterek, wytwarzającymi odrębną problematykę serialu.
Nie wszystko w serialu Birch działa bez zarzutu. Choć powolne budowanie napięcia i skupienie się na obfitujących w podteksty scenach dialogowych jest na pewno atutem Dead Ringers, to na przestrzeni sześciu odcinków jest kilka momentów, w których wydaje się, że akcja nienaturalnie wyhamowuje, a z horyzontu gubi się główny problem. Nie do końca trafione są też wszystkie pomysły, tak jak postać młodszej żony Rebecci Susan czy pełniącej rolę gospodyni (?) w domu sióstr Mantle Grety – w pierwszym przypadku uderzającej w zbyt dosłowne tony, w drugim dryfującej bez powiązania z głównymi wątkami, w obu przypadkach niewiele wnoszących do całości. Można też odnieść wrażenie, że kilka pomysłów zostało zbyt mocno niedoprecyzowanych (jak choćby terapia grupowa i dzieciństwo sióstr), przez co lekko zgrzytają finalne konkluzje. Wady jednak zasadniczo rozpływają się w intrygującej wielością znaczeń i subwersywności narracji.
Wszystkie niuanse Dead Ringers działają dzięki świetnej inscenizacji – pożenienie futurystycznej sterylności kliniki i manhattańskich elit z okazjonalnie (ale tym bardziej spektakularnie) wkraczającą do nich krwawą, brudną fizycznością tworzy świetny klimat kruchej równowagi między poukładanym czystym światem a drzemiącym żywiołami cielesności. W tak wykreowanej, chłodnej i dyskretnie onirycznej konwencji lśni we wspaniałej podwójnej roli Rachel Weisz. Aktorka jest tu równie dobra w kreowaniu zdwojonej osobowości sióstr Mantle co Jeremy Irons u Cronenberga. Świetnie wygrywa ekspresyjne manieryzmy i detale odróżniające siostry, jednocześnie łącząc je wspólnym mianownikiem, uwypuklającym kiedy trzeba bliźniaczą wspólnotę i leżące u podstaw ich relacji zdwojenie osobowości. W miarę jak narracja zagłębia się w meandry przenikania się Elliot i Beverly, Weisz demonstruje cały wachlarz swoich możliwości i tworzy jedną z lepszych ról w swojej karierze, niosącej intrygujące pomysły umieszczone w scenariuszu.
Dead Ringers to pozycja praktycznie niezależna od oryginału – czy to książkowego, czy filmu Cronenberga. Jakość serialu Alice Birch jest w znakomitej większości autonomiczna, a nawiązania czy rymy z Nierozłącznymi to rodzaj bonusu dla znających tamten film, jednak w żadnym wypadku nie stanowią istotnego komponentu odbioru. To odświeżające, że remake idzie tak zdecydowanie własną ścieżką, nie ograniczając się do prostych tricków, ale fundamentalnie przesuwając całą optykę względem pierwowzoru. Równie cieszy – mimo kilku potknięć – twórcza dyscyplina i jakość wszystkich elementów produkcji, od scenariusza, przez realizację techniczną, aż po aktorstwo. W konsekwencji Dead Ringers można zaliczyć do najciekawszych serialowych premier ostatnich miesięcy i może dobrze, że pozostaje to pozycja raczej niszowa, bo wydaje się, że rezygnacja z „przebojowych” ambicji i skoncentrowanie na złożonej historii stroniącej od efekciarskich tricków jest tym, co zapewniło Birch i jej ekipie sukces.