CHARLY. Zapomniane science fiction z OSCAROWYM aktorstwem
Rok 1968 to jedna z ważniejszych dat w historii science fiction. Premierę miały wówczas dwa filmy, które na stałe zmieniły oblicze gatunku – 2001: Odyseja kosmiczna i Planeta Małp. Popularność tych tytułów zwykle jednak przykrywa dokonania tych mniejszych produkcji, również mających premierę w roku 1968. Wśród nich znajduje się istna perełka – Charly. Film ten również dostarczył historykom niemałego powodu, by na stałe zapisać go w annałach kinematografii.
Wyjątkowość roku 1968 na tle historii gatunku science fiction można zweryfikować na podstawie wyników ówczesnych Oscarów. Podczas gali rozdania złotych statuetek nagroda powędrowała do Stanleya Kubricka za jego pracę przy 2001: Odysei Kosmicznej. Co istotne, ten jedyny Oscar przyznany Kubrickowi reżyser otrzymał wówczas za pracę przy efektach specjalnych. Ciekawostkę stanowi fakt, że to nie Kubrick w tym wypadku odpowiadał za sztuczki wizualne, lecz wybitny specjalista w tej dziedzinie – Douglas Trumbull. Podczas tamtej ceremonii nagrodzona została także charakteryzacja w nie mniej słynnej Planecie Małp. Ale jak się okazuje, Akademia na tym nie poprzestała, dokładając gatunkowi science fiction jeszcze jedną nagrodę, tym razem nie w kategorii technicznej, tylko wywodzącej się z oscarowego „pokera” (najlepszy film, scenariusz, aktor, aktorka, reżyseria).
W całej historii Oscarów – co by nie mówić, wciąż najbardziej prestiżowej nagrody w świecie filmu – tylko dwa razy zdarzyło się, by Oscara w kategorii najlepszy aktor zgarnął film science fiction (nie mówiąc o tym, że jeszcze nigdy nie zdarzył się czystej klasy film SF z Oscarem w najważniejszej kategorii, bo trudno za takowy przełom uważać Kształt wody). Jeszcze przed wojną, w 1931 roku, statuetkę złotego rycerza zdobył Frederic March za kreację w słynnym Dr Jekyll and Mr Hyde. W 1968 roku stało się to po raz drugi i ostatni. Cliff Robertson otrzymał wówczas Oscara za wybitną rolę w filmie Charly.
Po tym przydługim wstępie, mającym na celu podkreślenia faktu, iż film Charly miał swoją premierę w ważnych dla gatunku okolicznościach, osiągając sukces z miejsca rezerwujący mu miejsce w historii kina, nie pozostało mi nic innego, jak przybliżyć wam to, czym ten film w istocie jest i o czym opowiada. Bo największy paradoks tego widowiska polega na tym, że jest to film science fiction, choć kompletnie tego nie przypomina. Nie powiela fabularnych klisz, nie pasuje do konwencji, lecz jednocześnie, co do zasady, za sprawą obranej tematyki, wpisuje się w gatunkowe ramy. Zapewne za sprawą tego braku jednoznacznej przynależności Charly został przez fanów SF nieco zapomniany. Niesłusznie.
Wybitne aktorstwo
Warto zwrócić na niego uwagę choćby ze względu na wybitną kreację aktorską, o czym już wiecie, ale także z powodu ciekawej, bardzo przyziemnej tematyki. Tytułowy Charly to opóźniony w rozwoju, dojrzały mężczyzna, który z trudem odnajduje się w świecie „normalnych” ludzi. Ma gdzie mieszkać, ale jest samotny. Posiada pracę, ale jest w niej nieustannie wyszydzany. Uczęszcza do szkoły wieczorowej, ale za nic nie udaje mu się nauczyć czytać i pisać. W końcu jego nauczycielka zaprowadza go do kliniki, która zajmuje się pionierskimi eksperymentami w zakresie manipulacji ilorazem inteligencji. Jednemu z nich zostanie poddany sam Charly. Wynik eksperymentu zaskakuje wszystkich, w tym samego bohatera, ponieważ z dnia na dzień z opóźnionego w rozwoju chłopaka staje się geniuszem.
Scenariusza do filmu nie powstydziłby się sam Stanisław Lem, ponieważ w istocie ma on bliski związek z tak zwaną fantastyką socjologiczną. Dla twórców ważniejszy od technologicznych aspektów przyszłości był człowiek i jego funkcjonowanie w społeczeństwie. Pierwszym kandydatem do stworzenia scenariusza filmu Charly był sam William Goldman, wybitny amerykański pisarz. Wkrótce producenci zdecydowali się na tańszą opcję, zatrudniając Stirlinga Silliphanta. Warto zwrócić uwagę, że skrypt do filmu został stworzony na podstawie napisanej dekadę wcześniej książki Kwiaty dla Algernona, autorstwa Daniela Keyesa.
Główna rola w filmie przypadła Cliffowi Robertsonowi, którego lepiej znamy z Trzech dni kondora. Tym, którzy preferują kino czystej krwi rozrywkowe, podpowiem, że Cliff Robertson wcielił się także w Bena Parkera, czyli dziadka głównego bohatera w trylogii o Spider-Manie Sama Ramiego. Jak poradził sobie z rolą osoby opóźnionej w rozwoju, przeżywającej trudności w dopasowaniu się do społeczeństwa? I w końcu czy Cliff Robertson zasługiwał tą kreacją na Oscara? I tak, i nie. Aktor momentami obiera zbyt oklepane metody działania, wychodzi z założenia, że jeśli jego bohater jest głupi, to z miejsca znaczy, że musi wyglądać i zachowywać się głupio. Wieje tu stereotypem. Natomiast jego przemiana w osobę inteligentną zachodzi w filmie stopniowo i wiarygodnie, przez co mam wrażenie, że wcześniejsze szarże miały na celu nakreślenie różnic, między jednym stanem a drugim. Robertson ma w swoich oczach coś niewinnego, co jednocześnie podkreśla wrażliwość jego postaci oraz uwidacznia drzemiący w postaci smutek. Wydaje mi się zatem, że ta rola, choć nie jest specjalnie błyskotliwa, zasłużyła na uznanie.
Oddziałuje na emocje
Nie oszukujmy się. Nadrzędnym walorem tego filmu, na swój sposób także wpływającym na nasz odbiór całego dzieła, jak i kreacji Robertsona, jest fakt, iż skutecznie oddziałuje na nasze emocje za sprawą poruszania tematyki osób wykluczonych. W ostatnich latach nasza kultura się zmienia, a wraz z nią postrzeganie spraw społecznie drażliwych. Mniejszości wychodzą z ukrycia, bardzo wiele robi się także dla zagwarantowania większej dostępności osobom ze szczególnymi potrzebami. Gdyby Charly powstawał dziś, z pewnością byłoby o nim głośniej, ponieważ idealnie wpisywałby się w trendy. Jak widać, problem, który film uwypukla, wykorzystując do tego kostium science fiction, był już zauważany dekady wcześniej.
Jednym z najważniejszych momentów filmu Charly jest ten, gdy głównemu bohaterowi udaje się prześcignąć szczura w rozwiązywaniu zagadki ukrytej w labiryncie. To, co na początku było dla niego niemożliwym do zdobycia Everestem, w końcu staje się realną umiejętnością. Wówczas zachodzi w głównej postaci coś, co nazwałby iluminacją. Poniekąd Charly dobrze radzi sobie więc jako metafora. Skrycie opowiada o tym, że przez większość życia patrzymy na nie w sposób ograniczony możliwościami naszego umysłu, który jest dla nas swoistym więzieniem. Rzeczywistość jest jednak znacznie bogatsza, skrywa znacznie więcej tajemnic, niż nam się wydaje. Wejście na wyższy stopień oświecenia sprawia oczywiście, że poszerzają się nasze horyzonty. Jednocześnie jednak w parze z wiedzą idzie także większa świadomość kresu drogi, a z nią… jeszcze większy egzystencjalny smutek.
Warto było więc ścigać się ze szczurem?