search
REKLAMA
Archiwum

AVATAR. Widowisko absolutne

Radosław Buczkowski

10 czerwca 2019

REKLAMA

Cameron w tym miejscu osiągnął punkt szczytowy braku oryginalności. Jednak najciekawsze jest to, że pomimo jednego wielkiego schematu film ogląda się bez większych zgrzytów. „Żelazny Jim” potrafi całkiem nieźle sprzedać banał i największą głupotę na ekranie, choć tutaj, podobnie jak w Titanicu czy True Lies, zdarza mu się kilka razy przekroczyć pewne granice i wtedy czuć, że próbuje karmić widza watą cukrową.

Reżyser jeszcze przed premierą podkreślał, że chciałby, aby Avatar sprawdzał się jako zwykły film, ale też żeby jak największa liczba widzów zobaczyła go w 3D i z początku silnie lobbował, aby film pojawił się w kinach tylko w wersji stereoskopowej. Nie dziwi mnie jego podejście, ponieważ to, co zobaczyłem w kinie, po prostu wgniotło mi gałki oczne w okolice pierwotnej kory wzrokowej – jest to widowisko absolutne. Zapomnijcie o mówiących robotach, po raz kolejny niszczonym Nowym Jorku, czy kosmicznych potyczkach ze Star Wars – naprawdę nie wiem, jak można będzie przebić to, co pokazał Cameron w tym filmie. Jest to rzecz najbardziej oczywista i najłatwiejsza od ocenienia, bo Avatar to audiowizualna uczta. Żaden filmik promocyjny, trailer na YouTube czy opublikowane zdjęcie nie oddaje nawet w połowie tego, co czeka nas podczas seansu. Wszystko to, co wydawało się sztuczne i w jakiś sposób niedopracowane, na dużym ekranie, w 3D, staje się prawdziwe. Podoba mi się podejście reżysera do nowej technologii. Podwodne dokumenty oraz praca przy projekcie „T2 3-D” nie poszły na marne. Facet osiągnął mistrzostwo w używaniu stereoskopii na ekranie. Nie mamy już do czynienia z tanim „wychodzeniem” przedmiotów z ekranu (takie ujęcia można policzyć na palcach jednej dłoni), Avatar wciąga widza swoją głębią, wygląda to niesamowicie – co ciekawe, trzeciego wymiaru użyto z takim wyczuciem i precyzją, że ciężko znaleźć scenę, która robiona by była tylko i wyłącznie pod efekt 3D. Stereoskopię w tym filmie przyjmujemy w sposób niewymuszony i całkowicie naturalny. Już po paru minutach od początku seansu zapominamy, że mamy na głowie niewygodne okulary.

Efekty specjalne, wspomagane efektami 3D, miażdżą jakością wykonania, a realizm jest wręcz porażający. Pandora żyje i oddycha, to prawdziwy, istniejący i namacalny świat. Już sam projekt owego świata budzi zachwyt, widać, że podmorskie dokumenty odbiły swoje piętno na wizji reżysera – iluminująca nocą dżungla wygląda po prostu niesamowicie. Dawno nie spotkałem się z taką pieczołowitością w tworzeniu świata. Zadbano o najmniejszy detal, najmniejsze źdźbło trawy i najcichszy dźwięk wydobywający się z bezkresnej dżungli. Mówiąc szczerze, świat w filmie jest tak prawdziwy, że brakowało tylko Krystyny Czubówny, która by komentowała z offu wydarzenia mające miejsce na ekranie. Cameron wie, jak zachwycić widza w tej materii, często sam bierze udział w projektowaniu świata w swoich filmach. Mroczne, zniszczone korytarze w Aliens, czy cala podwodna infrastruktura w The Abyss do dziś budzą podziw rozmachem i jakością wykonania. Tutaj nie tylko stworzono od podstaw całą florę i faunę dżungli, ale zaprojektowano także futurystyczny arsenał, platformy AMP oraz wszelkiego rodzaju latające pojazdy, które nie tylko mają ładnie i efektownie wyglądać, ale co najważniejsze, mają być funkcjonalne.

Całość została powołana do życia przez najlepsze w branży efektów wizualnych firmy, z Weta Digital i ILM na czele. Jakość efektów, animacja zwierząt, dbałość o szczegóły – to coś niesamowitego (oczywiście zdarzają się małe potknięcia: Viperwolf, Hammerhead Titanothere), i muszę przyznać, że takiej uczty dla oka w kinie jeszcze nie uświadczyłem. Podobnie ma się rzecz z udźwiękowieniem – odgłosy dżungli, zwierzęta, rośliny, najskromniejszy szelest – całość wydaje się być z jednej strony mocno surrealistyczna, z drugiej przerażająco prawdziwa. Technicznie ten film nie ma sobie równych i wyprzedza wszystko, co dotychczas widziało kino i to wyprzedza o solidnych parę kroków. Widać to zwłaszcza w wyglądzie i zachowaniu Avatarów oraz Na’vi, przy czym należy dodać, że księżniczka Neytiri to geniusz w czystej formie – wydaje się ona być tak realna, że ciężko uwierzyć, że postać ta istnieje tylko jako ciąg zer i jedynek.

Iluzję realizmu pomaga stworzyć wyśmienite użycie wirtualnego światłocienia oraz wykorzystanie techniki, którą reżyser nazywał e-motion capture. Zakres ruchów mimicznych postaci pokrywa się z tym ludzkim w sposób wcześniej niewyobrażalny. Duży wpływ na to miała pomoc firmy Image Metrics, która do zbierania danych ruchu, zamiast markerów naklejanych na twarz, użyła kamer. Przymocowane były one do głów aktorów, natomiast obiektyw znajdował się idealnie przed ich twarzami, przez co najmniejszy ruch i niuans ludzkiej twarzy był wyłapywany i zapisywany przez komputer. Efekt końcowy jest, co tu dużo mówić – porywający. Tyle jeśli chodzi o technikę – jej nie można się uczepić. Owszem, niektóre projekty mogą się nie podobać (z tytułowym Avatarem i Na’vi włącznie), ale jeśli chodzi o jakość wykonania, to wszystko tutaj działa jak w szwajcarskim zegarku.

REKLAMA