AUTOR WIDMO. Lepszy od „Pianisty”, gorszy od…

Podobne wpisy
Grę między tymi właśnie postaciami wykorzystuje Polański do budowania napięcia, które ujście znajduje dopiero w finale. Zresztą stopniowanie napięcia, podrzucanie kolejnych elementów układanki dokładających się do obrazu całości to bodaj najmocniejsza strona filmu – reżyser precyzyjnie dozuje widzowi kolejne poszlaki, budując klimat niepewności i narastającego zagrożenia. Polański nie jest reżyserem celującym ani w bombastycznych efektach, ani specjalnie szybkiej narracji – bardziej interesują go bohaterowie niż rwąca do przodu akcja. Tutaj te właśnie cechy jego stylu znalazły doskonałe zastosowanie – akcja i rysunek bohaterów znajdują się w idealnej równowadze, dzięki czemu nie mamy wątpliwości co do psychologicznego prawdopodobieństwa podejmowanych przez nich decyzji. Nie jest to zresztą jedyna cecha filmu, która lokuje go wśród typowych dla reżysera klimatów. Pierwsze dwa akty filmu rozgrywają się w opuszczonym po sezonie amerykańskim kurorcie na Wschodnim Wybrzeżu. W filmie nie zostaje to wprawdzie powiedziane, ale możemy się domyślać, że chodzi o Martha’s Vineyard – wyspę, która latem rojąc się od turystów, po sezonie pustoszeje pozostawiając bezludne, malownicze plaże i wydane na pastwę wiatru i sztormów letnie rezydencje milionerów. W jednej z takich rezydencji rozgrywa się właśnie akcja filmu. Spoglądając na filmografię Polańskiego łatwo tu dostrzec analogię do wcześniejszych jego dokonań: klimat odosobnienia, odcięta od świata rezydencja, ograniczone możliwości poruszania się – znajdziemy tu wiele ze Wstrętu, Dziecka Rosemary, Lokatora czy Matni. Również bohaterowie są bardzo charakterystyczni dla twórczości reżysera: klasyczny emocjonalny trójkąt, do którego dołącza tym razem nieświadomy destruktor, który staje się katalizatorem zmian. Polański znów po mistrzowsku rozgrywa relacje między bohaterami, choć tym razem jest w tym mniej niż zazwyczaj psychodramy, którą możemy obserwować choćby w Matni czy Śmierci i dziewczynie. Niemniej wciąż najmocniejsze sceny filmu to te, w których dochodzi do dialogowego starcia twarzą w twarz między bohaterami (by wspomnieć tu znakomitą, kipiącą od emocji i erotycznego napięcia sekwencję obiadu Ruth Lang z ghost-writerem czy pojedynek słowny w samolocie między postaciami McGregora i Brosnana). Polański do ostatnich minut nie pozwala widzowi również zorientować się, w jakim stopniu opresja głównego bohatera jest efektem jego narastającej psychozy związanej z sytuacją i napięciem, a w jakim podyktowana jest realnymi przesłankami. Ciekawostką jest fakt, że w filmie bodaj ani razu nie wspomina się imienia czy nazwiska postaci zagranej przez McGregora – do końca pozostaje duchem, osobą pozbawioną personaliów, co dodatkowo podkreśla wrażenie, że jest on jedynie bezimiennym, nieistotnym pionkiem w większej grze, której rozszyfrowanie może się okazać groźne dla niego samego.
Polański postawił na aktorów – wyjadaczy i cała obsada sprawdziła się więcej niż dobrze, choć poza jedną rolą trudno powiedzieć o którejkolwiek z kreacji, że jest wybitna. Ewan McGregor, Kim Catrall i Pierce Brosnan są poprawni, choć mam wrażenie, że obsadzenie zamiast tego ostatniego kogoś w typie Jeffa Bridgesa czy Kevina Spaceya mogłoby z tej w sumie niewielkiej roli uczynić prawdziwą perłę. Jedynie Olivia Williams w roli Ruth wybija się zdecydowanie ponad pozostałych aktorów, kreując postać zgorzkniałej żony eks-premiera – kipiące w niej emocje widać gołym okiem – oscarowa rola. Nie sposób pominąć również doskonałej ścieżki dźwiękowej napisanej do filmu przez jednego z najbardziej wziętych ostatnio kompozytorów muzyki filmowej, Alexandre’a Desplata. Jest to amalgamat jego najlepszych dokonań z poprzednich lat – Desplat stworzył muzykę „słyszalną”, która nie tyle komentuje wydarzenia na ekranie, co daje im charakterystyczny muzyczny kontrapunkt. Jestem gotów pójść o zakład, że równie dobrze sprawdzi się poza ekranem.
Autor widmo nie jest może filmem na miarę Dziecka Rosemary czy Chinatown, ale pozostaje świetnie nakręconym thrillerem, który nie tylko nie lekceważy inteligencji widza, ale pozwala w równym stopniu delektować się znakomicie poprowadzoną rozgrywką między postaciami, jak i zgrabną fabułą. Przy tym został on zrealizowany „po bożemu”, w pełnym klasy stylu, którego możemy doświadczać coraz rzadziej – żadnego podprogowego montażu, żadnego operatora z ADHD z kamerą na stałe przyrośniętą do ramienia, co przy dzisiejszym sposobie „serwowania” filmów jest zaletą samą w sobie. Reżyserowi udało się w doskonałej równowadze zachować walory rozrywkowe i inteligentną treść. Jednym słowem, Autor widmo to pierwszy od wielu, wielu lat film Polańskiego, którym udowadnia, że jest w znakomitej formie i jako twórca nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Tekst z archiwum film.org.pl.