search
REKLAMA
Plebiscyt

NAJLEPSZE FILMY AKCJI WSZECH CZASÓW. Wyniki plebiscytu

REDAKCJA

8 kwietnia 2018

REKLAMA

30.

Godziny szczytu

Rush Hour, 1998, reż. Brett Ratner

Jackie Chan to taki hiperaktywny kombajn do rozdawania i zbierania ciosów. Facet zjadł zęby na filmach karate i tym razem postanowił podbić Hollywood. Fabuła jak ze skansenu akcyjniaków (dwóch skrajnie odmiennych gliniarzy – jeden z L.A., drugi z Hongkongu – musi odnaleźć porwaną dziewczynkę) skrywa lekką komedię sensacyjną, w której główną atrakcją są potyczki słowne między bohaterami i pokazy karate w wykonaniu Chana. Partneruje mu wygadany, narcystyczny i głośny Chris Tucker. Oryginalność, polot czy jakiekolwiek mocniejsze akcenty są tu nieobecne; dominuje solidne rzemiosło w służbie gładkiej rozrywki. Tytuł zarobił tyle, że doczekał się paru kontynuacji (właśnie powstaje czwarta) i serialu. [Tomasz Bot]

29.

The Raid

Serbuan maut, 2011, reż. Gareth Evans

Dwudziestoosobowy Oddział SWAT wkracza do 30-piętrowego bloku, w którym obok ludzi z nizin społecznych mieszka sobie doskonale zorganizowany kartel narkotykowy, prowadzący niezarejestrowaną działalność gospodarczą. Uzbrojeni po zęby gliniarze, ku swojemu zdziwieniu i uciesze widzów, w okamgnieniu zostają odcięci od świata zewnętrznego i uwięzieni w budynku. Otoczeni przez hordy wyposażonych w broń krótką, długą i snajperską przeciwników, zdani są wyłącznie na siebie, a z każdym wystrzałem żołnierzy kartelu ich oddział traci na liczebności. Co za klimat, gęsty od krwi, dymu i huku eksplozji! Nacierający na policjantów tłum bezimiennego, pozbawionego sumienia mięsa armatniego z piekła rodem przywołuje jak najlepsze skojarzenia z klasycznym Atakiem na posterunek 13. Nawet muzyka w niektórych momentach jest podobna, a wysadzenie w powietrze butli z gazem w celu masowej eksterminacji napierającego wroga to niemal kopia finału klasyka Carpentera. Osaczenie i beznadziejne położenie to szarpiące nerwy widza cechy wspólne obydwu filmów. [Rafał Donica, fragment recenzji]

28.

Nico – ponad prawem

Above The Law, 1988, reż. Andrew Davis

Pierwszy film z udziałem Stevena Seagala, jeden z trzech-czterech autentycznie niezłych obrazów z udziałem byłego instruktora karate gwiazd i klasyk wytartej taśmy wideo. Trzeba przyznać, że jego umiejętności i aparycja, choć dziś groteskowe i budzące politowanie, trzydzieści lat temu były imponujące. Nico wprowadził do kina akcji namacalną fizyczność i realność bijatyk. Walki były pokazem wspaniałej choreografii i reżyserii, a montaż podbijał uderzenia, kopnięcia, przewroty i uniki. Dodajmy do tego ostre, surowe dźwięki łamanych kończyn, obijanych twarzy i wykręcanych stawów, a wyjdzie niesamowita mieszanka, która obudziła w wielu widzach chęć zgłębienia tajników stylu walki Seagala – aikido. Ale Nico oferuje coś więcej, niż tylko mordobicie. Scenariusz, choć sztampowy, upleciony jest z ulubionych motywów kina akcji: zemsta, przekroczenie granicy prawa (stąd polski podtytuł), partnerstwo policjantów. Aktor wniósł też do tego gatunku inną wartość: pewien rodzaj duchowej postawy bohatera, który oddaje się sprawie do końca, a jego działania nabierają niemal mistycznej oprawy. Zawsze sprawiedliwy, zawsze bezkompromisowy, zawsze skuteczny – cały Seagal. A na drugim planie Sharon Stone i Pam Grier – dwie odmiany kobiecego ideału. [Szymon Skowroński]

27.

GoldenEye

GoldenEye, 1995, reż. Martin Campbell

Pierce Brosnan umiejętnie wypełnił pozostawione przez Daltona miejsce i skondensował w swojej wersji Bonda to, co najlepsze z poprzednich kreacji aktorskich – charyzmę i szowinizm Connery’ego, humor Moore’a, powagę Daltona, a nawet romantyzm Lazenby’ego. Fabularnie również wrócono do sprawdzonych pomysłów. Z szafy wyciągnięto całą gamę wrogich Sowietów, a Bond z uśmiechem na ustach przemierzał czołgiem ulice Sankt Petersburga. Widz znowu poczuł się, jakby spotkał starego przyjaciela, którego dobrze zna, nawet jeżeli jest on „mizoginicznym dinozaurem, reliktem zimnej wojny” – jak nazwała go nowa M (brawurowa Judi Dench). Jedną z nowości był natomiast przeciwnik, jaki stanął na drodze Bondowi. Alec Trevelyan (Sean Bean) – 006, zbuntowany agent MI6 – był idealnym anty-Bondem. Mając takie same wyszkolenie i będąc otoczonym całą masą wyrazistych pomocników, idealnie wpisał się w wybuchową konwencję filmu. [Radosław Pisula, fragment artykułu]

26.

Bez twarzy

Face/Off, 1997, reż. John Woo

Czy Bez twarzy to tylko wizualna perełka, doskonały montaż i świetny (nominacja do Oscara w kategorii montażu efektów dźwiękowych) dźwięk? Czy też Bez twarzy to nakręcone z polotem strzelaniny, widowiskowy pościg na motorówkach i arcyciekawy, choć naciągany do bólu pomysł z zamianą twarzy? Czy Bez twarzy to zwykły film sensacyjny, czy może kryje się pod jego powierzchowną fasadą coś więcej, coś, o czym pisałem powyżej? Nie wiem. Pewnie w tym filmie nie ma nic ponad atrakcyjną formę, widowiskowość i siłę scen akcji. Wiem tylko, że Bez twarzy mimo swojej naiwności robi na mnie ogromne wrażenie, choć kiedy oglądałem go kilka lat temu – nie podobał mi się zbytnio. Obecnie jednak uważam Bez twarzy za najlepszy film, jaki popełnił John Woo, film, w którym inteligentnie zawarł wszystko to, z czym jego kino jest kojarzone. Nie wiem, czemu po siedmiu latach od premiery odkryłem ten film po raz drugi i to z tak pozytywnym skutkiem. [Rafał Donica, fragment artykułu]

25.

Top Gun

Top Gun, 1986, reż. Tony Scott

W 1986 roku powstał film, który dziś określany jest mianem kultowego. Top Gun łączy w sobie wiele elementów skazujących go na sukces – mocną historię, dobrą obsadę, dopracowane detale. Głównym bohaterem filmu jest Pete Mitchell, ksywa „Maverick”, amerykański pilot, który wraz ze swoim kolegą, radiooperatorem Goose’em, zostaje wysłany na kilkutygodniowe szkolenie do elitarnej szkoły dla lotników Top Gun. Celem jest nie tylko ukończenie szkolenia, ale i zajęcie przez dwuosobowy zespół pierwszego miejsca i zdobycie Trofeum Top Gun oraz trafienie na swoistą Hall of Fame. (…) Top Gun to dziś już klasyka, film dla wielu kultowy. Niezależnie od tego, jakie były jego założenia, niezależnie od tego, jak można go interpretować, jest to bardzo dobrze nakręcony film akcji. Bez zadęcia, bez dłużyzn, bez niepotrzebnego filozofowania umiejętnie wykorzystuje nieskomplikowaną historię, żeby wzbudzić równie nieskomplikowane emocje, i dziś, po trzydziestu latach, udaje mu się to równie dobrze, jak w dniu premiery. [Agnieszka Stasiowska, fragment recenzji]

24.

Con Air – lot skazańców

Con Air, 1997, reż. Simon West

Leci sobie samolot pełen najgorszych skurczybyków – znaczy się, skazańców z najwyższymi wyrokami. Nagle, za sprawą wcielenia w życie genialnego planu, pojazd zostaje przez nich opanowany. Środki bezpieczeństwa zawiodły, ba, w ogóle nie zostały wdrożone. Ale na szczęście na pokładzie jest jeden praworządny osobnik, były komandos, który spieszy się na urodziny córki. I nawet gdyby stery przejął sam diabeł, on zrobi wszystko, by dostarczyć córce pluszowego króliczka. Prawda, że brzmi niedorzecznie? Zapnijcie pasy – witajcie na pokładzie kina akcji lat 90. [Jakub Piwoński, fragment recenzji]

23.

Baby Driver

Baby Driver, 2017, reż. Edgar Wright

Cały Baby Driver przefiltrowany jest zresztą przez osobowość oddychającego muzyką bohatera, dzięki czemu wygląda jak wielki, imponujący koncert, w którym każdy dźwięk ma znaczenie, a Wright, operator Bill Pope i montażyści Paul Machliss i Jonathan Amos współpracują w pocie czoła, by uzyskać możliwie najciekawszy efekt. Pod dyktando muzyki rozgrywają się tu wszak nie tylko pościgi i strzelaniny, ale nawet sceny dialogów (te ostatnie, swoją drogą, często się rymują). Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że Baby Driver nie powstawał w montażowni. Soundtrack Wright miał w głowie od lat, a choreografię pościgów i gonitw opracowano już na etapie preprodukcji, podczas zdjęć aktorzy nosili natomiast mikroskopijne słuchawki, żeby reżyser mógł puszczać im muzykę w trakcie odgrywania scen. Samochodowe wyczyny są z kolei dziełem kaskaderów, a nie grafików komputerowych, co sprawia, że w połączeniu z muzyką za każdym razem powodują przyspieszone bicie serca. [Grzegorz Fortuna, fragment recenzji]

22.

Ostatni skaut

The Last Boy Scout, 1991, reż. Tony Scott

Widzowie szybko postawili pomnik Ostatniemu skautowi, najbardziej niesfornemu filmowi akcji lat dziewięćdziesiątych. Tak jak jego bohaterowi, skazanemu na przegraną, ale dziwnie udającemu się jej uniknąć. Być może dlatego, że pewność, z jaką obnosi się wszem i wobec, działa obezwładniająco. Na ekranie nie widzimy problemów, jakie nękały tę produkcję, za to efekt końcowy jest godny podziwu. Scenariusz, a zwłaszcza dialogi Blacka są błyskotliwe, reżyseria Scotta i jego oko do jak najbardziej efektownego ukazania akcji, jak zwykle bezbłędne, duet Willis-Wayans wybitnie udany, a wrażenie prawdziwie oryginalnego filmu sensacyjnego (nie tylko jak na swoją dekadę) towarzyszy widzowi przy każdym seansie. Kult jakich mało, który skwitować można w jeden sposób – ostatni będą pierwszymi. [Krzysztof Walecki, fragment recenzji]

21.

Transporter

Transporter, 2002, reż. Corey Yuen, Louis Leterrier

Transporter w reżyserii Coreya Yuena okazał się całkiem niezłym, choć nie pozbawionym wad filmem akcji z prostą fabułą, szablonowymi bohaterami oraz dynamicznym montażem i efektownymi scenami. Statham po raz pierwszy został obsadzony w samodzielnej głównej roli i trzeba przyznać, że poradził sobie bardzo dobrze. Ze swoim charakterystycznym stylem gry aktorskiej stworzył postać twardego faceta po przejściach, kierującego się swoistym kodeksem, zdolnego jednak do emocjonalnych zachowań i ludzkich odruchów. Jego Frank to typowy bohater kina akcji, który – mimo że wcale nie chce – zostaje wciągnięty w wir kłopotów, z którymi musi sobie poradzić. W odegraniu roli Stathamowi pomogła z pewnością fizjonomia, ale również umiejętności sportowe, ponieważ większość scen kaskaderskich i pojedynków odegrał sam. [Szymon Pajdak, fragment artykułu]

Nowoczesne kino akcji ze wszystkimi jego wadami i zaletami. Prosta niczym budowa cepa konstrukcja fabularna, zarys psychologiczny postaci, którego nie ma, umowność scen, ale z drugiej strony świetnie, dynamicznie nakręcone sceny pościgów i strzelanin (z obowiązkowymi, acz niezbyt nachalnie wykorzystywanymi efektami wizualnymi). Odpowiadający półgębkiem ze swym charakterystycznym stylem „gry” aktorskiej, przykuwający uwagę i w gruncie rzeczy sympatyczny Jason Statham, całkiem ładna Shu Qi i tempo, które zwalnia jedynie po to, by złapać oddech, dają dość przyjemną i świetnie się oglądającą strawę raczej dla oczu. [Tomasz Urbański, fragment artykułu]

REDAKCJA

REDAKCJA

film.org.pl - strona dla pasjonatów kina tworzona z miłości do filmu. Recenzje, artykuły, zestawienia, rankingi, felietony, biografie, newsy. Kino klasy Z, lata osiemdziesiąte, VHS, efekty specjalne, klasyki i seriale.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA